E-book
14.7
drukowana A5
57.08
Spełnione marzenia

Bezpłatny fragment - Spełnione marzenia

Historia prawdziwa

Objętość:
332 str.
ISBN:
978-83-8155-305-6
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 57.08

.


.


.


.


.


.


.


.


.


.


.


.

…wszystko to co było… i trochę fantazji

Irkowi — Alicja

.


.


.


.


.


.


.

Wracałam od Basi, tuląc małego pieska. Tego słodkiego psiaka wczoraj wieczorem przyniósł mi tata od swojego kolegi. Szłam spokojnie, rozmyślając, jakie imię by do niego pasowało. Razem z Basią, która była nim zachwycona, rzucałyśmy propozycje, ale nic nie pasowało do tego ślicznego… Kubusia.

Coś mi mignęło, więc odruchowo podniosłam głowę. Naprzeciwko mnie dostrzegłam dwóch chłopców. Jednego znałam z widzenia. Zenek, chyba tak miał na imię, ale nie zwracałam na niego uwagi. Był stary, miał chyba z siedemnaście lat. Na dodatek był brzydki i pryszczaty i nosił okulary. Ten drugi był ładniejszy, można by nawet powiedzieć, że całkiem ładny, no i chyba młodszy.

— Romek, patrz, jaki ładny piesek! — zachwycił się chłopak.

— Piesek jak piesek, ale dziewczyna jaka ładna — powiedział ten ładniejszy, mijając mnie.

Uśmiechnęłam się do siebie. Nie zwalniając kroku, szłam, rozmyślając nad imieniem. Nagle zza rogu wyłonili się ci dwaj. Jak to się stało? Przecież poszli w przeciwną stronę. Musieli szybko obejść skwerek, by wyjść mi naprzeciw. Niczego nie podejrzewając, szłam zatapiając się myślach nad imieniem dla mojego małego pupilka, kiedy chłopcy przyspieszyli i zrównali się ze mną.

— To jak ten piesek ma na imię? — zapytał ten ładniejszy.

— Kubuś — odparłam bez namysłu.

— A jego pani?

— Kto? — zapytałam.

— No ty, jak ty masz na imię? — Ja, Julcia, to znaczy Julka, no Julia — odpowiedziałam. Ale się wygłupiłam, gorzej wyjść nie mogło!

— Ładnie, a ja Romek to znaczy Roman. — Wszyscy nagle wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.

— No tak Romeo i Julia — zaśmiał się ten drugi. — A ja jestem Marian. Na moment nasze spojrzenia się spotkały, twarze spoważniały. „Są całkiem mili pomyślałam, tylko co to za imiona, Romek, Marian, ale to i tak lepiej niż Zenek” — pomyślałam.

Po chwili szliśmy już jak starzy znajomi, choć byłam nieco stremowana. Romek mnie onieśmielał. Coś w nim było takiego, że nie potrafiłam na niego spojrzeć bez zarumienienia się. Dobrze, że był Marian, który okazał się całkiem sympatyczny, chociaż stary i pryszczaty. Droga do domu minęła szybko i w fajnej atmosferze. Rozmawialiśmy o psach, szkole, wakacjach, które właśnie się zaczęły. Dotarliśmy do mojego domu.

— Tutaj mieszkam. Muszę iść, bo jest późno — powiedziałam.

— A jutro będziesz mogła wyjść? — zapytał Romek.

— Mogę, przecież są wakacje.

— To wyjdź o czwartej — zaproponował.

— Dobrze — zgodziłam się i poszłam do domu.


Nigdy nie doświadczyłam takiego uczucia, mimo że skończyłam już czternaście lat. Wydaje mi się, że jestem głodna, ale nie mogę jeść. Powinnam od dawna spać, a nie mogę zasnąć. Nie jestem senna, nie jestem głodna, nie mogę się na niczym skupić, myślę tylko o jednym. Myślę o nim. Nie o tym starym, pryszczatym, rzecz jasna, tylko o Romku. Piękny, jest jak żaden chłopak w naszym miasteczku, mądry, tak rozumnie ze mną rozmawiał, patrzył na mnie, jakbym była na obrazku, a ja nie śmiałam nawet oczu na niego podnieść. Co prawda wysilałam się nawet na dowcip, ale wypadłam raczej słabo. Jest trochę starszy, ale tylko o dwa lata. To chyba dobrze, że chłopak jest trochę starszy.

Boże, jaka głupia jestem! Zamiast spać, marzę o nim, a on pewnie do jutra zapomni i wcale nie przyjdzie na spotkanie. Dobrze, że się z nim, a raczej z nimi pod kinem się umówiłam, bo przynajmniej przez okno zobaczę, czy przyszli. Może nie przyjdą, a może przyjdzie tylko ten pryszczaty Marian, ale nie, przecież to Romek pytał, czy wyjdę. Dlaczego ta noc jest taka długa? Czy nigdy się nie skończy?! A potem trzeba jeszcze do czwartej czekać! Co się ze mną dzieje? Czyżbym się zakochała? Nieraz czytałam o miłości od pierwszego wejrzenia, ale o takiej miłości to tylko w książkach można przeczytać. W życiu się nie zdarza, przynajmniej w moim. No tak, ale dlaczego nie śpię?

Skąd taki chłopak wziął się w naszym miasteczku? Mieszkam w tej mieścinie od urodzenia, wszystkich tu znam, a jego nie! Jak to się stało, że dzisiaj zobaczyłam go po raz pierwszy? Nadal nie śpię i nawet mi się nie chce… Dlaczego ta noc taka długa?

Gdy się przebudziłam, od razu zaczęłam myśleć o Romku. O tym, czy przyjdzie i jak mam się ubrać. Dotychczas wstawałam rano i wkładałam to, co miałam pod ręką, nie przykładając wagi do ubioru. Ale dzisiaj jest inny dzień — pójdę na spotkanie z Romkiem, no i tym pryszczatym Marianem, o ile w ogóle przyjdą! W co się dziewczyny ubierają na… spotkania? Skąd miałam wiedzieć, skoro nigdy nie umówiłam się z chłopakiem. Baśka chwaliła się, że kiedyś spotkała się z kimś, ale przecież nikt nie pytał, w co się ubrała. Zresztą Baśka ma starszą siostrę, mogła ją zapytać. A ja co — nic! Ani brata, ani siostry, jedynaczka. Wszyscy moi znajomi mi zazdroszczą, choć nie wiem, czego. Wciąż powtarzam, że są głupi, bo przecież nie mam nawet z kim się bić. A teraz to nawet nie mam kogo zapytać. Miałabym starszą siostrę, to od razu bym zapytała, ale jakby była młodsza… no to może przynajmniej powiedziałaby mi, czy dobrze wyglądam. I na tych rozterkach z powodu braku rodzeństwa minęło przedpołudnie. Nie miałam żadnego pomysłu. Odruchowo spojrzałam przez okno w stronę kina i… oni już tam stali. A ja? Która godzina? Za pięć czwarta! Gdzie moja sukienka? Jakakolwiek, nieważne, może być żółta! Dobrze, że jestem już opalona. Buty? Mam, chodaczki, będą pasowały, jeszcze tylko włosy przeczeszę i… a może oni przyszli repertuar w kinie przeczytać, a nie… E tam idę, w końcu już czwarta.


— Cześć, myślałem, że nie przyjdziesz — przywitał mnie Romek.

— Dlaczego miałabym nie przyjść? — odpowiedziałam pytaniem.

— Taka fajna dziewczyna na pewno by nas w konia nie zrobiła — odezwał się Marian.

„Nas” — pomyślałam. „Gdyby o ciebie chodziło, to pewnie, że bym nie przyszła, ale tu chodziło o Romka!

— Pewnie, że bym nie zrobiła — potwierdziłam.

— To może się przejdziemy gdzieś do parku — zaproponował Romek.

— Możemy, czemu nie. — Niezbyt inteligentnie, ale się zgodziłam.

Poszliśmy we trójkę. Znowu było miło, śmialiśmy się, żartowaliśmy i się wygłupialiśmy. W tak cudownej atmosferze minął nam dzień i nie wiedząc kiedy, zrobił się wieczór. Musiałam iść do domu, a wtedy w drodze powrotnej Romek dotknął mojej ręki. Prąd przeszedł po moim ciele. To było zupełnie nowe doznanie. Zrobił to niby przypadkiem drugi raz. Spojrzałam na niego jak rażona piorunem, ale on się nie przejął. Wręcz przeciwnie, wziął delikatnie moją rękę i tak wróciliśmy do domu.


Kolejna noc nieprzespana. Znowu nie mogłam się doczekać rana i kolejnego spotkania. Umówiliśmy się na czwartą. Kolejny dzień i kolejne spotkanie. Prawie każdy dzień spędzaliśmy razem. Spacerowaliśmy po miasteczku, chodziliśmy do parku i lasu, opalaliśmy się na łące, spotykaliśmy się na kąpielisku. Najpierw przychodził z kolegą, ale po kilku wspólnych spotkaniach Marian zaczął narzekać na brak czasu. Od tej pory spotykaliśmy się tylko we dwoje. Tylko ja Julka i on Romek.

I tak minęły wakacje, zaczął się rok szkolny.

Jak nigdy, byłam z tego powodu wściekła. Nie dlatego, że trzeba było wracać do szkoły, bo nigdy problemów z nauką nie miałam, ale dlatego że Romek musiał wyjechać do internatu. Chodził do budowlanki, a w naszym miasteczku działały tylko ogólniak i rolniczak. Skończyły się wakacje, a tym samym nasze spotkania ograniczyły się do weekendów co dwa, a czasami trzy tygodnie.

Czas mijał mi na czekaniu na weekend, kiedy mój Romek miał przyjechać. Minął rok szkolny, przyszły wakacje, wspólne spędzanie czasu, koniec wakacji, a po nim kolejny rok szkolny, ale ten miał być już inny. Romek skończył zawodówkę i zaczął edukację w innej szkole i w innym mieście. Wybrał szkołę w Bydgoszczy. Do domu przyjeżdżał rzadziej. Kolejny rok upływał mi głównie na czekaniu. A ja czekałam. Kolejny rok szkolny minął i przyszły wakacje, wspaniały okres, kiedy mieliśmy więcej czasu dla siebie. Ale to co dobre, szybko się kończy, wakacje spędzone razem niestety też.

I tak jak poprzednio, nowy rok szkolny, rozstanie i czekanie.


Był początek października. W ten wyjątkowo ciepły weekend jak zawsze czekałam na Romka. Przyjechał do mnie, wziął mnie za rękę i poszliśmy do parku. Usiedliśmy na ławce, ale tym razem coś się zmieniło.

— Wiesz, Julcia, muszę ci coś powiedzieć. — W jego głosie wyczułam dziwne, obce tony.

— Słucham cię, Romku. — Spojrzałam na niego. — Wyglądał jak zbity pies. Nie przypominał mojego Romka. Patrzył na mnie obcy, nieznany mi chłopak. Poruszał ustami, ale żaden dźwięk się z nich nie wydobywał. — Co chcesz mi powiedzieć? — zapytałam ochrypłym głosem.

— Julciu, ja tam, tam, w Bydgoszczy, po-poznałem dziewczynę — dukał.

Krew odpływała z twarzy, zimny pot oblał całe moje ciało.

— Co zrobiłeś?

— No właściwie nie, nie poznałem, ale, ale a…

— Może zamiast się jąkać, powiesz mi, o co chodzi?

— Założyliśmy się z kolegami, który z nas poderwie taką Bożenę, która z nikim nigdy nie rozmawiała, przed chłopakami uciekała jak dzikuska. To taka szara myszka, ale okazało się, że to bardzo fajna dziewczyna i ja wygrałem, i się w niej zakochałem, i teraz jesteśmy razem. — Strzelał jak z karabinu maszynowego. Każde słowo ja pocisk trafiało mnie prosto w serce. Czułam, że moje serce jest jedną wielką raną.

— Jak to Bożenę, jaką Bożenę?! — Podniosłam głos.

— Przepraszam — wyszeptał. — A taka była wielka miłość między nami. — Nie wiem, czy stwierdził fakt, że już mnie nie kocha, czy też wspominał to, co się dla niego skończyło. Dla NIEGO skończyło, bo ja nie potrafiłam wyrzucić go ani z serca, ani z pamięci. — Mam do ciebie prośbę, Julciu. Zostańmy przyjaciółmi. Bardzo chciałbym nadal się z tobą spotykać, jako przyjaciel, proszę.

— Dobrze, Romku — powiedziałam cicho — a teraz chodźmy stąd.


Spotykaliśmy się, ale nie tak jak przedtem. Mieszkaliśmy w małym miasteczku, więc było to nieuniknione. Czasami chodziliśmy do kawiarni, do dyskoteki, na spacer, ale NAS już nie było! Był rok szkolny, więc Romek mieszkał w internacie w Bydgoszczy. Było mi łatwiej, nie widząc go, ale tak bardzo za nim tęskniłam. Pojawiali się różni epuzerzy, ale żaden nie był NIM. Nikt nie był tak doskonały jak Romek, nikt nie był Romkiem.

.


.


.


.


.


.


.


.


.


.

Ach żeby można było

Cofnąć ten piękny czas

Aby się znów powtórzyło

To co złączyło nas


Abyśmy znów mogli chodzić

Naszymi ścieżkami przez las

Po płytkiej wodzie brodzić

Ach, żeby wrócił ten czas


Jak bardzo tego pragnę

Ty nie wiesz miły mój

Chciałabym, żebyś nagle

Powrócił do mnie znów….

grudzień 1975 r.

Czterdzieści dwa lata później…

Jesienny wieczór, sobota. W telewizji NIC, jakieś mdłe seriale, które mnie nie interesują, czy inne talk-show, znajomi — każdy w swoim domu. Co robić?

Odbębniłam solidny spacer z psem, załatwiłam kilka telefonów i jak co dzień, nudząc się okropnie, przeglądałam swój ulubiony portal społecznościowy. Przeczytałam wiadomości, przejrzałam zdjęcia, swój profil, profile znajomych… wszystko. Nagle coś mnie tknęło — wpisałam w wyszukiwarkę imię i nazwisko mojej pierwszej miłości, Romka. O kurczę, jest! Czasami zdarzało mi się go szukać, ale nigdy na nic nie trafiłam, a dzisiaj JEST! Ma swój profil i nawet zdjęcie. Imię i nazwisko się zgadza, miejscowość też, tylko twarz inna, no ale ja przecież też nie jestem taka sama. Oczy, nosi okulary, usta te same. Tak, to usta mojego Romka! Moje serce oszalało, w głowie kłębiły się tysiące pytań i to jedno, które przebijało się przez wszystkie inne. CO DALEJ?


„Julio, skoro ci się udało odnaleźć swoją największą miłość, nie schrzań tego. Idź za ciosem” — pomyślałam. Drżącą ręką napisałam wiadomość:

Witaj Romku przepraszam za śmiałość, ale czy mieszkałeś kiedyś w Mogilnie?

Enter i… poszło.

To był długi wieczór. Mało tego, że się nie kończył, to jeszcze kompletnie nic się nie wydarzyło. Z mieszanymi uczuciami poszłam spać. Następnym dniem była niedziela. Z 8 jednej strony fajnie, bo wolne, z drugiej — kolejny nudny dzień, a po nim kolejny wieczór w samotności. Odkąd zmarł mój mąż, wieczory nie różniły się od siebie. Czasami głupi film i… internet. Po przejrzeniu rzeczy ważnych przyszedł czas na pierdoły, a jak pierdoły, to wiadomo mój ulubiony Facebook. Zajrzałam do wiadomości, cisza. „Nic to, pewnie ma to gdzieś, albo jeszcze nie zaglądał” — pomyślałam. Nagle coś mignęło. Jest! Jest wiadomość! Lakoniczny, acz wymowny tekst:

— Tak.

Moje palce same stukały na klawiaturze drugą wiadomość:

— Witaj, Romku. Mieszkałam koło kina… nie zrozum mnie źle, bardzo chciałabym z tobą porozmawiać, o ile oczywiście nie masz nic przeciwko temu. Minęło ponad czterdzieści lat, mamy swoje życie, swoje rodziny, ale czasami wspominam tamte lata i ciebie również. Pozdrawiam, Julcia

Minęła cholernie długa chwila i… przyszła odpowiedź.

— Niestety, nie przypominam sobie. Może pomyliłaś mnie z moim bratem Markiem?

Przecież to niemożliwe, jak można TEGO nie pamiętać? I znowu, jak przed laty, poczułam to samo, krew odpłynęła nie tylko z twarzy, ale chyba z całego ciała.

„O nie, Julio, raz dałaś się zbyć, jak ta głupia, drugi raz nie popełnia się takich samych błędów. Teraz tak łatwo mnie nie spławisz” — pomyślałam.

— Nie, Romku, nie! Nie pomyliłam cię z Markiem. Mam na myśli ciebie. Mieszkałam w kamienicy naprzeciwko, a właściwie po przekątnej kina. Miałam małego pieska. Ty z kolei kolegowałeś się z Marianem, ale rzeczywiście po tylu latach masz prawo nie pamiętać.

Napisałam, bo przecież to moje być albo nie być! Chwila, a właściwie chyba wiek czekania i jest odpowiedź!

— Popatrz, jak mały szczegół potrafi przywrócić pamięć. Oczywiście, że cię pamiętam. Pamiętam pieska i dom, w którym mieszkałaś. Przepraszam za moją demencję. Dwa tygodnie temu byłem na zjeździe budowlanki w Bydgoszczy, ludzie mnie poznawali, a ja mało kogo. Miło mi, że dałaś o sobie znać. Ja też czasem wspominam tamte wspaniałe lata młodości.

Dostałam w odpowiedzi.

— Nie wiem, co w tym jest, ale… coraz częściej przypominają mi się tamte lata. Mieszkam od czterdziestu lat w Bydgoszczy. Szkoda, że nie mieliśmy kontaktu wcześniej. Napisałeś, że byłeś tutaj, mogliśmy się spotkać w realu. Nie chciałabym się narzucać czy coś w tym stylu, ale naprawdę chętnie bym z tobą porozmawiała.

Enter, poszło i… cisza. Tego wieczoru nie otrzymałam już żadnej wiadomości. Czekałam, ale na próżno, w końcu po północy poszłam spać wraz z moimi myślami i niedosytem.


Następnego dnia obudziłam się z mieszanymi uczuciami. Cieszyłam się, że znalazłam go, a jednocześnie było mi smutno, że po kilku zdaniach już się nie odezwał. Ubrałam się i poszłam do pracy. Martwy sezon, więc na szczęście nie miałam dużo pracy w biurze. Szybko załatwiłam bieżące sprawy, zamierzałam zająć się zaległościami. Nie było tego wiele, ale musiałam w końcu się z tym uporać. Jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie zadzwonił telefon. Od niechcenia spojrzałam na wyświetlacz i zamarłam. Na ekranie widniało imię i nazwisko Romka. Dzwonił przez komunikator z Facebooka. Zaczęłam trząść się jak galareta. Ręce mi drżały, serce kołatało, głos uwiązł w gardle. Nie wiem, jakim cudem udało mi się odebrać. Ochrypłym, nie swoim głosem powiedziałam:

— Halo, słucham.

— Halo, Julcia, to ty. — Od dawna nikt mnie tak nie nazywał. Jestem Julią, dla znajomych Julką czy Julą, ale Julcią byłam bardzo dawno temu.

— Tak, Romku, to ja — odpowiedziałam bardzo… inteligentnie.

— To ty, czy to naprawdę ty? — mówił, nie zmieniając tembru głosu.

— Tak to naprawdę ja. — W słuchawce zapadła głucha cisza.

— Do tej pory nie mogę uwierzyć, że to ty. Jak to dobrze, że mnie znalazłaś. Jak to się stało? — wydukał cicho.

— Coś mnie tknęło i wpisałam twoje dane w wyszukiwarkę. No i okazało się, że jesteś! — odpowiedziałam z udawaną swobodą, siląc się na dowcip.

— Jak to dobrze, że tak się stało. Mnie się wszystko przypomniało. Cały wieczór oglądałem wszystko, co ciebie dotyczy. Oglądałem twoje zdjęcia, wszystkie wpisy i do tej pory nie mogę uwierzyć, że jesteś. Nie spałem całą noc. Przypominałem sobie wszystko, co się z tobą wiązało. Co ty ze mną zrobiłaś, że kolejną noc nie spałem przez ciebie? Nie poszedłem do pracy, bo nie byłem w stanie. Cały czas myślę tylko o tobie! Wiesz, wczoraj wieczorem wróciłem z roweru. Miałem iść pod prysznic, ale żona zauważyła wiadomość od ciebie. Poprosiłem, żeby przeczytała, a później odpisała.

„To stąd ta odpowiedź o niepamięci” — pomyślałam.

— A ja myślałam, że naprawdę mnie zapomniałeś — powiedziałam półszeptem, bo głos nadal tkwił gdzieś głęboko we mnie i nie chciał się wydostać.

— Skąd! Wszystko sobie przypominałem. To była i koszmarna, i piękna noc. Wszystko wróciło. Nasze spotkania! Pamiętam, jak bardzo się ekscytowałem na każde z nich, pół dnia się szykowałem, żeby dobrze wypaść.

— Ja miałam to samo — wydukałam prawie bezgłośnie. — Spotkania z tobą też były dla mnie bardzo ważne.

Julciu, byłem w Bydgoszczy dwa tygodnie temu na zjeździe w budowlance. Gdybyśmy wcześniej się znaleźli, to znaczy gdybyś mnie wcześniej znalazła, spotkalibyśmy się. Tak bardzo chcę cię zobaczyć, dotknąć, przekonać się, że to właśnie ty, że na pewno ty. Żyjesz! Jesteś! Istniejesz!

— Romku, ja też bardzo bym tego chciała. Tydzień temu byłam w Kaliszu, to blisko ciebie.

— Ojej, jaka szkoda — westchnął. — Mijaliśmy się, ale teraz zrobię wszystko, żeby to zmienić.

Zapadła cisza, żadne z nas nie potrafiło wydusić słowa.

— Romku, jestem teraz w pracy. Czy mógłbyś zadzwonić po południu, bo tutaj niezręcznie mi się rozmawia? — skłamałam. Byłam sama w biurze, ale potrzebowałam czasu, by oswoić się z myślą, że to się dzieje naprawdę.

— Po południu, Julciu, jadę do Niemiec. Zadzwonię jutro.

— Dobrze, Romku, będę czekała. Już się cieszę na tę rozmowę.

— Ja też, Julciu, bardzo się cieszę. Mogę jeszcze dzwonić?

— Oczywiście, Romku. Od ciebie zawsze odbiorę. Nawet jak będę bardzo zajęta czy też w środku nocy. Możesz dzwonić, kiedy tylko masz czas i ochotę — odpowiedziałam ciągle jeszcze słabym głosem.

Gdzieś w tle stuknęły drzwi.

— To na razie, pa. — Usłyszałam.

— Pa, Romku — powiedziałam bardziej do siebie niż do niego. Rozłączył się.

Do końca dnia wręcz unosiłam się nad ziemią, a raczej nad podłogą. Tyle myśli kłębiło się w mojej głowie, że nie mogłam nad nimi zapanować. O pracy nie było mowy. Nie byłam w stanie na niczym się skupić, ochłonęłam więc nieco i wyszłam. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam. Po chwili, dłuższej zresztą, zorientowałam się, że to część Bydgoszczy, z którą niewiele mam wspólnego. Pojechałam nie w tę stronę. Musiałam zawrócić, żeby dojechać do domu. Rondo. Czemu ta kobieta wlazła na pasy? Kątem oka, o ile okrągłe oko może mieć kąty, zauważyłam czerwone światło. No pięknie Julciu! Opanuj się, bo ludzi pozabijasz. Starałam się już nie popełniać błędów i jechać uważniej. Zwracałam 11 uwagę na znaki, ale nie wiedzieć kiedy, zamiast w domu znalazłam się na cmentarzu. Mój samochód przywiózł mnie chyba tu po to, bym się opamiętała. Skoro już tu dotarłam, poszłam odwiedzić groby męża i mamy, którzy ode mnie odeszli.


Ta noc była tak długa, jak żadna inna. Owszem, zdarzały się długie i nieprzespane, ale wieki temu. Myśli kotłowały się w mojej głowie. Zadzwonił, pamiętał, jednak nie byłam mu obojętna. Jak długo i jak bardzo tęskniłam do tych słów. Przed oczami miałam tamtego chłopaka, którego kochałam bez pamięci. Znowu byliśmy razem w parku i w lesie, i na Gliniankach. Znowu trzymał mnie za rękę, obejmował, całował. Kiedyś! A dzisiaj zadzwonił, usłyszałam jego głos, słowa, które sprawiły, że mój świat zawirował. Wirował razem z moimi myślami i marzeniami aż do rana. Obudził mnie budzik, a ja po nieprzespanej nocy wcale nie byłam śpiąca, lecz pełna werwy i chęci do życia. Wstałam zadowolona i szczęśliwa. Szybko załatwiłam toaletę, ubrałam się, wyprowadziłam psa i prawie pofrunęłam do pracy. Zrobiłam to, co musiałam, poradziłam sobie z zaległościami. Mogłabym zrobić jeszcze więcej, bo praca szła mi jak nigdy dotąd. Często zerkałam na telefon, ale ten uparcie milczał. Nie martwiło mnie to, ponieważ sama prosiłam o rozmowę po południu.

Po pracy pojechałam do sklepu, bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby. Weszłam do środka i po raz pierwszy od lat nic mnie nie interesowało. Żadne żarcie nie było mi do życia potrzebne. Kupiłam trzy mandarynki i wyszłam. Telefon wciąż milczał. „Przecież jeszcze wczesna godzina” — pocieszałam się. W domu przejrzałam wiadomości i wyprowadziłam psa. Późnym wieczorem, po dwudziestej, zadzwoniła Irka. Poprzedniego dnia, po telefonie Romka powiedziałam jej o wszystkim. Przyjaźniłyśmy się od dziecka, towarzyszyła mi w całym młodzieńczym życiu, znała wszystkie szczegóły, które dotyczyły mnie i Romka, więc musiałam ją o tym poinformować.

— I co, Julka, dzwonił? — zapytała bez wstępów.

— Nie, Irciu, cały czas czekam — odpowiedziałam smutnym głosem.

— Nie martw się, Julcia. Jak mówił, że zadzwoni to zadzwoni — oświadczyła filozoficznie Irka. — No to nie blokuję telefonu. Jak zadzwoni, daj znać. Dzień trwa do dwudziestej czwartej, czekaj cierpliwie.

— Czekam, ale z cierpliwością to już gorzej, a do dwudziestej czwartej to trwa doba. Nie sądzę, by tak późno dzwonił — zwątpiłam.

— Czekaj, zadzwoni — powtórzyła Irka i zakończyła rozmowę, a ja czekałam.


Dzień dobiegł końca, skończyła doba, zaczął się następny i następny, i następny. Zaklinałam telefon jak szaman deszcz, a on milczał uparcie. Co prawda od czasu do czasu się odezwał, ale zupełnie innym głosem, niż oczekiwałam. Czyżby znowu nastąpił koniec, zanim cokolwiek się zaczęło? I znowu nie mogłam jeść, nie mogłam spać, ciągle myślałam o tym, co usłyszałam od Romka. A może mi się to śniło? Ale przecież ja prawie nie śpię! Pewnie przemyślał, że żona, że przeżył beze mnie tyle lat, to i dalej przeżyje, że ma swoje życie, a ja do niego nie pasuję. Jakkolwiek jednak by się stało, nawet gdyby rzeczywiście już więcej nie zadzwonił, to i tak warto było żyć dla tych kilku słów wypowiedzianych po latach. To, że pamięta, że myśli, że przeze mnie nie śpi — to rekompensata za lata milczenia. Na rozmyślaniach minęły mi trzy długie, wręcz niekończące się dni.

W piątek poszłam do pracy, coś tam zrobiłam, ale brak snu dawał o sobie znać. Słaniałam się i marzyłam, żeby zrobić to, co najważniejsze i nie może czekać, a potem wreszcie pójść do domu. Nagle zadzwonił telefon, spojrzałam na ekran i zamarłam. Romek. Zaklinanie wprawdzie późno, ale pomogło!

— Słucham — powiedziałam słabym głosem, który jak zwykle uwiązł mi w gardle.

— Dzień dobry, Julciu, możemy porozmawiać? — spytał.

— Oczywiście Romku, przecież ci powiedziałam, że od ciebie zawsze odbiorę, nawet w środku nocy — odpowiedziałam.

— Tak, ale czy nie przeszkadzam, czy chcesz ze mną rozmawiać? Trzymam telefon od pół godziny i zastanawiam się, czy ode mnie odbierzesz? Czy mogę do ciebie dzwonić? — szeptał.

— Romku, byłabym niepocieszona, gdybyś nie zadzwonił. Czekałam na twój telefon. Obiecałeś mi, że zadzwonisz — wystrzeliłam jak z karabinu.

— Julciu, ale ja nie pamiętam naszej rozmowy. Wiem, że rozmawialiśmy długo, ale nie pamiętam, o czym, tak bardzo byłem nią zaaferowany. Do tej pory nie dociera do mnie to, że to naprawdę ty. Że istniejesz, żyjesz, jesteś i mnie znalazłaś. Nie mogę się oswoić z myślą, że znowu mogę z tobą porozmawiać, o ile oczywiście mi pozwolisz?

— Nie pytaj o to więcej. Po prostu dzwoń, kiedy możesz i masz ochotę — powiedziałam nieswoim głosem.

— Julciu, ja nie wiem, co się ze mną dzieje, ale od niedzieli, od kiedy dałaś znak, że to ty, nie śpię, nie jem, tylko cały czas szukam informacji o tobie. Cały internet przejrzałem. Twój profil oglądałem już kilkakrotnie, uczę się go wręcz na pamięć. Nie radzę sobie z tym, aż żona pytała mnie, co się ze mną dzieje. Nie umiałem tego wytłumaczyć.

— Ja też chodzę jak śnięta ryba. Jeżdżę bez celu, gadam od rzeczy, nie mogę się na niczym skupić. Myślę cały czas tylko o tobie — wyznałam.

— Opowiedz mi o sobie. Jak żyjesz, co robisz, opowiedz mi, Julciu — poprosił.

— Ja Romku — tak dawno głośno nie wypowiadałam jego imienia, że teraz chętnie powtarzałabym w każdym zdaniu — ja — zająknęłam się, bo nie wiedziałam od czego zacząć — jestem od trzech lat wdową. Mieszkam sama, w zasadzie z psem. Mam troje dzieci. Najstarszy syn mieszka w Holandii, a młodszy i córka w Bydgoszczy.

— Ojej, to przykre, że jesteś wdową — westchnął współczująco. — Musi być ci ciężko.

— Nie, mam rentę rodzinną i trochę dorabiam. Radzę sobie. Nauczyłam się już tak żyć i nie narzekam.

— A gdzie pracujesz? — zapytał.

— W biurze. W firmie turystycznej, na pół etatu.

— To pewnie i pieniądze z tego też nie wielkie — zauważył.

— Niewielkie, ale od pewnego czasu nie mam dużych wymagań. Zmieniłam swoje życie. Mam to, co mam. Staram się z tego cieszyć, a nie narzekać. Teraz moje życie płynie zgodnie z innymi standardami, ale mam też inne priorytety, a przede wszystkim mniej kłopotów.

— Tego ci zazdroszczę. A przedtem pracowałaś, Julciu, w akademii sportowej? — Powtarzał moje imię w każdym zdaniu, jak mantrę, a ja przyjmowałam to jak balsam na moje serce.

— Tak, ale już od pięciu lat tam nie pracuję. Dlaczego pytasz? — spytałam.

— Bo, Julciu, ja po zakończeniu budowlanki miałem iść tam na studia, ale w ostateczności nie poszedłem. Tyle lat mijaliśmy się.

— Tak — westchnęłam z rozrzewnieniem. — A ty? A tobie, Romku, jak się układa?

— Ja? Jak mi się układa — powtórzył. — Mam firmę. Kiedyś byłem na kontrakcie w Iraku i w Libii, później założyłem firmę i tak ciągnę do tej pory. Julciu, tak bardzo chciałbym cię zobaczyć, dotknąć. Myślę o tym cały czas, ale to jest jednak kawałek drogi. Sprawdzałem cały swój kalendarz, ale do końca roku nie mam już żadnego wolnego terminu.

— Szkoda, bo ja też bardzo bym chciała cię zobaczyć. — „Marzę o tym od lat, pomyślałam”, a głośno powiedziałam: — Może jakoś ci się uda po Nowym Roku. W końcu to tylko parę tygodni. — Przez myśl mi przeszło, że to cała wieczność!

— Tak, myślę o tym, cały czas o tym myślę — powiedział dziwnym głosem. — Muszę cię zobaczyć!

Na chwilę zapadła cisza. Nie potrafiłam wykrztusić słowa, on chyba też nie. Usłyszałam westchnienie czy też lekkie chrząknięcie. Po chwili usłyszałam:

— Julciu, powiedz mi, jak wyglądasz i trochę więcej o swoim życiu.

— Nie wiem, co chciałbyś wiedzieć? Wyglądam normalnie… chyba. To zdjęcie, które wstawiłam na Facebook, zostało co prawda zrobione pięć lat temu, ale oprócz tego, że mam teraz długie włosy, to raczej się nie zmieniłam.

— Masz długie włosy? Wtedy też miałaś długie. Musisz ślicznie wyglądać. Wiesz, nie umiem odtworzyć twojej twarzy. Wiem, jak wyglądałaś, byłaś niesamowita, inna niż wszystkie dziewczęta,. Nigdy więcej nie spotkałem takiej osoby jak ty. Patrzę na twoje zdjęcia, wiem, że to ty, słyszę twój głos, widzę twojego pieska, widzę znajomych, ale twojej twarzy nie. Muszę ciebie zobaczyć!

— Romku, ale czy zdajesz sobie sprawę z tego, że mówisz i myślisz o szesnastoletniej dziewczynie, a ja mam teraz nie szesnaście, lecz sześćdziesiąt lat i zupełnie inaczej wyglądam. Możesz się rozczarować — oświadczyłam.

— Do sześćdziesięciu ci trochę brakuje. To nieważnie, Julciu, jak wyglądasz. Chcę zobaczyć cię, dotknąć, bo to jesteś TY. Tylko to dla mnie jest ważne. TY!

— Romku, ja też bardzo tego chcę!

Wymieniliśmy jeszcze kilka nic nieznaczących zdań i zakończyliśmy rozmowę. Znowu wyrosły mi skrzydła. Nic nie było ważne, nic się nie liczyło tylko to, że mój Romek zadzwonił.


Był wtorek, ostatni dzień października. Miałam wolne. Pracowałam cztery dni w tygodniu oprócz środy. Czasami też wpadały jakieś wyjazdy na wycieczki, ale sporadycznie, gdy pojawiła się luka. Byłam zatrudniona na pół etatu. Mojemu szefowi to wystarczyło, dla mnie układ idealny. Cztery dni po pięć godzin, środa i weekendy wolne — super. W tym tygodniu w środę akurat wypadało Święto Zmarłych, więc zamiast środy szef zaproponował mi wolny wtorek, a ja chętnie na tę propozycję przystałam. Nie miałam nic szczególnego do zrobienia, wybrałam się więc na zakupy. Poszłam do galerii, w której nic mnie nie zainteresowało, przemieściłam się do drugiej. Dzień był nieciekawy, chłodny i dżdżysty, więc spacer po galerii okazał się trafionym pomysłem. Chodziłam od sklepu do sklepu, oglądałam, 15 przymierzałam, ale nic z nie kupiłam. W zasadzie zwiedziłam już całą górę, zaliczyłam prawie cały parter. Miałam już skierować się na parking do samochodu, kiedy poczułam wibracje w kieszeni. Wyjęłam telefon i odruchowo przykładając do ucha, wręcz krzyknęłam.

— Halo.

— Dzień dobry, Julciu. Dlaczego krzyczysz? — zapytał Romek. Nogi się pode mną ugięły i zaniemówiłam. — Halo, Julciu, jesteś tam? — dodał.

— Tak, tak, Romku, jestem — szepnęłam.

— Jesteś w pracy?

— Nie, jestem na zakupach w galerii, a tu jest straszny hałas — wyjaśniłam.

— Nie przeszkadzam ci?

— Nie, nie przeszkadzasz. Nigdy mi nie przeszkadzałeś i nie przeszkadzasz. Mam dzień wolny, więc poszłam do galerii, ale to nie jest tak ważne, żebyś aż mi przeszkadzał — sprostowałam natychmiast.

— Wiesz, Julciu, cały czas nie mogę przestać o tobie myśleć. Powiedz mi, jak to się stało, że mieszkasz teraz w Bydgoszczy? Dlaczego tam wyjechałaś?

Myśli zaczęły kotłować mi się w głowie. Co mam mu powiedzieć, że pośrednio jest tego sprawcą?

— A tak jakoś wyszło, przyjechałam w poszukiwaniu pracy. Chociaż nie, z pracą wtedy nie było problemu. No po prostu jakoś się tu znalazłam.– Żeby odwrócić uwagę od tego pytania, a raczej odpowiedzi szybko dodałam: — Wiesz, Romku, tutaj jest straszny hałas. Poczekaj chwilę, znajdę jakieś ustronne i przede wszystkim ciche miejsce, żebyśmy mogli swobodnie porozmawiać.


Spojrzałam na samotną ławkę, stojącą na uboczu. Miałam wrażenie, że mnie zaprasza. Podeszłam do niej, lekko się ociągając, żeby zyskać na czasie i wymigać się od odpowiedzi. Usiadłam i po chwili, udając swobodę, zapytałam:

— A co u ciebie, Romku?

— U mnie okej, Wiesz Julciu, przez cały czas myślałem o nas i Bydgoszczy. Chodziłem tam do szkoły, a ty teraz tam mieszkasz. Kiedy wyjechałem z naszego miasteczka, wydało mi się takie duże i ładne. Tak wiele się tam działo. Teraz odnoszę wrażenie, że nic się nie dzieje.

— Masz rację, na początku też wydawało mi się interesujące, ale teraz nic, zupełnie nic się nie dzieje — odparłam zadowolona, że udało mi się zmienić temat.

— No to tak jak wszędzie. Mnie się kojarzy to miasto z młodością, szkołą, zabawą, a teraz będzie jeszcze kojarzyć z tobą — zauważył.

„Mnie się również kojarzy z tobą” — pomyślałam.

— Tak Romku, każdy z nas ma inne skojarzenia.

— Julciu, wiesz tam jest taki wysoki komin. Elektrociepłownia czy coś w tym stylu. Budowałem go. Kiedy byłem w szkole, miałem tam praktykę.

— Świetnie, jak spojrzę na niego, to od razu z tobą skojarzę! — powiedziałam z entuzjazmem.

— Chodziłem też na dyskoteki, do klubu na tym osiedlu, gdzie jest ten komin.

— No, co ty? Ja też tam chodziłam, tylko oczywiście w innym czasie! — krzyknęłam wręcz do słuchawki. Mój entuzjastycznie głośny głos mogłam usprawiedliwić hałasem w galerii.

— To był najlepszy klub w mieście, najlepszą muzykę tam grali — dodał.

— No i właśnie z tego powodu i ja tam chodziłam, a nie gdzie indziej — weszłam mu w słowo.

— Julciu, zawsze podobała nam się ta sama muzyka.

— Taak — powiedziałam rozmarzonym głosem, bo w głowie przewijały mi się obrazy z tamtych dyskotek, kiedy chodziliśmy na nie razem. Niczym w starym filmie tańczyłam z nim jakąś pościelówę, a on trzymał mnie w specyficzny sposób. Nikt nigdy nie trzymał mnie w ramionach tak jak on.

— Halo, jesteś tam?

— Jestem — wyszeptałam.

— To co tak zamilkłaś?

— A tak jakoś, przypomniało mi się coś. — Głos znowu zaczął mi drżeć.

— To chyba to samo co mnie. Dyskoteka. WTEDY?

— Tak. WTEDY. Nawet nie wiem, czy jeszcze ten klub istnieje — dodałam z udawaną lekkością. — Wszystko się pozmieniało.

— Masz rację. Wszystko!

Przez chwilę w telefonie panowała cisza, byliśmy wtopieni we własne myśli, które przynajmniej we mnie kłębiły się jak stado węży.

— Julciu, dzisiaj masz wolne, bo masz urlop? — przerwał milczenie Romek.

— Nie, zawsze mam wolne środy — wyjaśniłam dość szczegółowo mój status i wyraźnie zaznaczyłam, że właśnie w środę mam dużo czasu i mogę bez problemów rozmawiać!

Tę wiadomość przyjął z wyraźną ulgą.

— W niedzielę jadę znowu na zawody. Na naszej stronie zawsze jest relacja z wyścigów. Zajrzyj. Jak zobaczysz, że macham, to będzie do ciebie! — powiedział.

— Wiesz, Romku, mój syn także jeździ na rowerze na różne zawody. Jest tak samo zakręcony na tym punkcie jak ty. Jak chcesz, obejrzyj jego profil — zachęciłam go.

— A jak go znajdę?

— Bez problemu. W moich znajomych, oznaczony jako syn i na dodatek, jak zobaczysz na zdjęciach same rowery, łańcuchy, przerzutki, to na pewno będzie on.

— Chętnie obejrzę, a teraz muszę kończyć. Na razie, udanych zakupów — dodał i… nastała cisza.

— Na razie — powiedziałam sama do siebie.

Odeszła mi ochota na dalsze zakupy, tym bardziej że i tak byłam już w prawie każdym sklepie. Wstałam, ciągle jeszcze pod wrażeniem rozmowy, i skierowałam się do wyjścia.


Dni mijały, potwornie się ciągnąc. Byłam szczęśliwa, ale nie mogłam tego ogłosić całemu światu, a nawet małej jego części. Na bieżąco wprawdzie informowałam o tym Irenę, która nadal mieszkała w naszym małym miasteczku. Pochwaliłam się oczywiście Elce — mojej przyjaciółce tutaj, w Bydgoszczy. To ona mnie wspierała.

— Elka, kurczę, już piątek, a Romek milczy — jęczałam wręcz w słuchawkę.

— Poczekaj, powiedział, że masz w niedzielę patrzeć na stronę, jak będzie machał, to znaczy, że zadzwoni po niedzieli — uspokajała mnie Ela.

— No tak, masz rację, ale jak nie zadzwoni, może to będzie machanie na pożegnanie? — zawodziłam.

— Może tak być. Ma żonę, rodzinę, wiele do stracenia, nie obiecywał ci niczego.

— No pewnie, że nie. Sama mam takie obawy, ale przecież nic od niego nie chcę, tylko usłyszeć jego głos i zobaczyć, dotknąć, a później to niechby nawet potop!

— No właśnie! A po potopie co? — zapytała. — Będziesz cierpieć! Przecież nie zostawi dla ciebie wszystkiego!

— Wiem, ale i tak warto było dla tych kilku rozmów. Nawet jakby to miała być ostatnia. To, co usłyszałam, utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie tylko ja w tym związku kochałam, ale byłam też kochana, i to miłością zawrotną i bez pamięci. Taką pierwszą prawdziwą i szczerą. Ja nigdy nikogo tak nie kochałam. Takie uczucie było tylko wtedy, a teraz się odezwało, jakby we mnie drzemało i po latach obudziło się z zimowego snu.

— Oj, Julka, przejdzie ci — stwierdziła Ela.

— Nie, nie ma szans. To beznadziejny przypadek, skoro przez tyle lat nie przeszło, to na pewno nie przejdzie. Zresztą nawet nie chcę, żeby się tak stało. I żeby nie było niedomówień, nawet nie próbuj mi cokolwiek w tym temacie doradzać, z grzeczności wysłucham albo i nie, ale żadnych rad stosować nie będę! Żadne takie, że ma żonę, rodzinę. Dla mnie to nie są argumenty, raz dałam go sobie odebrać, więc teraz szkoda twojego gadania, bo i tak nie posłucham!

— Będziesz żałować! — orzekła stanowczo.

– Tak! Na pewno, jak odpuszczę! Najważniejsze, żeby zadzwonił – podsumowałam.

I na tym zakończyłyśmy rozmowę.


Minęła niedziela. Na podanej przez Romka stronie żadnego znaku, telefon milczy. Znowu chodzę jak śnięta ryba, żadne przyziemne sprawy mnie nie interesują. Prawie nie śpię, kładę się około północy lub później, a już o czwartej jestem wyspana. Wstaję, sprawdzam wiadomości, omiatam chałupę, wyprowadzam psa i idę do pracy, wreszcie nie muszę się spieszyć. Kolejnym plusem tego stanu jest to, że nie odczuwam głodu. Przestałam gotować, a moja lodówka wreszcie wygląda jak lodówka samotnej kobiety, a nie rodziny pięcioosobowej. Minus natomiast jest taki, że zamrażarka pęka w szwach, bo nic z niej nie ubywa, ale takie problemy mnie teraz nie obchodzą. Czekam na telefon. No właśnie telefon. Dlaczego nie dzwoni? Minął już tydzień, a on milczy! Nic na to nie poradzę. Wiem, że największą przeszkodą jest żona i dlatego rozmawiamy tylko rano, kiedy ona jest w pracy. Powiedziałam, że w środę mam wolne, więc czekam cierpliwie, ale to jest trudne, jak cholera.

Dzwonek… ale domofonem, otworzyłam i po chwili weszła na górę Ela.

— Cześć i co dzwonił? — spytała od progu.

— A gdzie tam. Cicho jak w kościele podczas podniesienia — strzeliłam ponurym żartem.

— Poczekaj, nie denerwuj się. Powiedziałaś, że masz wolne środy, więc czekaj cierpliwie.

— Czekam, bo i tak nie mam nic lepszego do roboty. Tylko dlaczego to tak długo trwa? — zapytałam chyba bardziej siebie niż Elę.

— A mówiłam, że będzie bolało! — odparła zadowolona z proroctwa, jakie wygłosiła.

— A niech cię szlag trafi. Jak masz takie mądrości wygłaszać, to lepiej siedź cicho. Kawy się napijesz czy herbaty? — spytałam.

— Kawy. Taką dobrą to tylko u ciebie mogę wypić, więc żebym się posrała, to i tak skorzystam. — Po tym jakże ekscentrycznym stwierdzeniu wybuchłyśmy głośnym śmiechem.

Wieczór minął w miłej atmosferze. Wtorek był normalnym dniem pracy. Popołudnie spędziłam na bezmyślnych zakupach, a bardziej na usiłowaniu kupienia „czegoś”, żeby zabić czas. Nie znalazłam nic godnego uwagi, więc wróciłam do domu. Wyprowadziłam moją kochaną sunię i ledwo wróciłam, zadzwonił telefon.

— Cześć, Julka, dzwonił? — spytała Irena.

— Nie Irciu, cisza — odparłam smutno.

— To co się dzieje? Odwidziało mu się czy co? — zdziwiła się.

— Myślę, że czeka do jutra — uznałam. Opowiedziałam jej o sytuacji, jaką w zasadzie sama zainicjowałam, i przeszłyśmy do wspominania dawnych lat. W miłej atmosferze przeplatałyśmy wspomnienia z rzeczywistością i nie wiedzieć kiedy zeszło nam prawie do północy.

— Późno już, Jula, kończę, bo rano do pracy — powiedziała Irena i zakończyłyśmy rozmowę.

Nazajutrz wreszcie środa. Wstałam rano, bo oczywiście spać nie mogłam. Uporałam się z zaplanowanymi zajęciami i… nic, cisza. Spojrzałam na zegarek: dochodziła jedenasta trzydzieści. Przejrzałam połączenia od Romka pod katem czasu połączeń. Stwierdziłam, że dzwoni między dziesiątą a trzynastą.

„Niby nie jest późno” — pomyślałam. „Jak do dwunastej nie zadzwoni, zrobię to ja”.

Biłam się z myślami, że może nie wypada albo że zajęty i nie za bardzo ma czas, ale po chwili doszłam do wniosku, że być może ma wątpliwości, jak ja to przyjmuję, bo przecież za każdym razem pytał, czy może dzwonić. To przesądziło sprawę. Dochodziła dwunasta, więc drżącą ręką wybrałam numer Romka.

— Halo, słucham. — Usłyszałam.

— Witaj, Romku. Masz chwilę? Możemy porozmawiać? — zapytałam.

— Chyba ściągam cię telepatycznie. Właśnie miałem wziąć telefon i zadzwonić. Patrzę, a ty dzwonisz.

— Pomyślałam, że dzisiaj to ja do ciebie zadzwonię. Mam wolne, zrobiłam co nieco, ale nie mogę się skupić na czymkolwiek, bo cały czas myślę o tobie — powiedziałam, dziwiąc się sobie, że byłam na tyle odważna, aby powiedzieć to głośno.

— Ja też, Julciu, bardzo często myślę o tobie, może nawet zbyt często — odparł.

„To dlaczego tak długo nie dzwoniłeś?” — pomyślałam.

— Skoro już ustaliliśmy, że myślimy o sobie, to może powiesz mi coś więcej. Jak teraz żyjesz? — spytałam.

— Normalnie. Tak jak mówiłem, mam rodzinę, dom, firmę i masę problemów z tym związanych. Chciałbym czasami rzucić to wszystko i żyć spokojnie. Zresztą co będę ci opowiadał o swoich problemach, przecież wiesz, sama miałaś kiedyś firmę. Doskonale zdajesz sobie sprawę, z czym się borykam.

— Tak, wiem aż za dobrze. Zwłaszcza wtedy gdy zmarł mój mąż, świat mi się zawalił. Nie dlatego, że odszedł, chociaż to też, ale to pociągnęło za sobą lawinę kłopotów, o których nie miałam pojęcia. Oszczędzał mi informacji, żebym się nie martwiła, a później okazało się, że sytuacja wydawała mi się bez wyjścia. To było straszne, ale jakoś wybrnęłam z tego. Dostałam lekcję od życia, z której wyciągnęłam wnioski i zmieniłam je. Inaczej myślę, robię co innego, inaczej żyję. Teraz mam inne wartości, doceniam to, co jest i to co mam.

— Zazdroszczę ci tego, też chciałbym, aby moje życie było prostsze — wyznał z dziwną zadumą i natychmiast dodał: — Musi ci być bardzo ciężko.

— Było, ale teraz wyszłam na prostą i tak jak mówiłam, żyję teraz inaczej. Zostałam w zasadzie z niczym, ale nie narzekam — powiedziałam z udawaną lekkością.

— Gdybyś czegoś potrzebowała, a ja mógłbym ci pomóc, po prostu powiedz. — Nie, Romku, niczego nie potrzebuję. Wszystko, co jest do życia potrzebne, mam. Mój mąż, zanim założył własną działalność, był w wojsku, więc moja renta rodzinna, którą mam po nim, nie jest głodowa. Fakt, mogłaby być większa, ale mnie wystarcza. Do tego trochę dorobię, z czego mam podwójną korzyść. Mobilizuje mnie to do zadbania o siebie i wyjścia do ludzi, a przy tym mam na pierdoły. Naprawdę nie musisz się martwić o mój byt — powiedziałam lekko podniesionym tonem.

— Nie miałem nic złego na myśli. Przepraszam cię, Julciu. Chcę po prostu zaproponować ci pomoc. Gdybyś kiedykolwiek jej potrzebowała, wiedz, że na mnie zawsze możesz liczyć — usprawiedliwiał się.

Głupio mi się zrobiło, że tak na niego naskoczyłam, więc już całkiem spokojnym, wręcz łagodnym głosem powiedziałam:

— Dziękuję, Romku. Na pewno to zapamiętam. Nic mi nie szło dzisiaj. Mam wolne, więc pozwoliłam sobie zadzwonić. — Szybko zmieniłam temat.

— Wiem, Julciu. Pamiętam, że masz wolne. Zapisałem, że w środy możemy długo i swobodnie rozmawiać. Zrobiłem sobie kawę i tak jak mówiłem miałem dzwonić, ale mnie uprzedziłaś.

— Jaką kawę pijesz? — zapytałam. — Sypaną i zalewaną wrzątkiem, co się niby po turecku nazywa?

— Skąd. Do ust bym takiej nie wziął. Kawa musi być z ekspresu, dobrze zaparzona ze spienionym mlekiem.

— O to tak jak ja. W zasadzie tam, gdzie nie ma ekspresu, kawy nie pijam. W domu przyrządzam sobie rano, do śniadania, właśnie taką, jak mówisz.

— Popatrz, mamy podobny gust — zaśmiał się. — Ciekawe, co jeszcze lubimy takie samo?

— Też taka myśl przeszła mi przez głowę, ale pewnie z czasem i do tego dojdziemy — powiedziałam zadowolona, że ten incydent poszedł w zapomnienie.

— Wiem, mówiłaś, że twój syn też jeździ na rowerze! — krzyknął prawie.

— Mówiłam i co z tego wynika?

— Ścigałem się z nim. Mówiłem ci, że jeździłem tu i tam na zawody. No i właśnie w kilku miejscach razem braliśmy udział.

— O kurczę — powiedziałam zawiedzionym głosem. — Gdybym wiedziała, przyszłabym wam obu kibicować.

— Szkoda, ale może jeszcze kiedyś się uda — stwierdził. — Julciu, tak bardzo chciałbym przyjechać do Bydgoszczy, ale do końca roku nie dam rady. Wiosną będę jechał na rozpoczęcie sezonu nad morze. Mamy tam przyczepę kempingową i w sezonie tam wypoczywamy.

— Naprawdę! — powiedziałam z entuzjazmem. — To mamy kolejną wspólną rzecz. My również mieliśmy przyczepę, tylko że nad jeziorem, żeby była odskocznia latem. Blisko domu. Spędzaliśmy tak prawie każdy letni weekend.

— O, no rzeczywiście mamy podobne upodobania. Lubimy taką samą kawę, ścigam się z twoim synem, lubimy tak samo spędzać czas, tylko niestety nie robimy tego razem — wypowiedział te słowa z dziwną tęsknotą.

— Tak, racja. Wiesz bardzo chciałabym cię zobaczyć. Słyszę cię, wiem, że to ty, ale jeszcze bardzo, ale to bardzo chciałabym cię zobaczyć na żywo!

— Ja też, ale teraz stary dziad jestem — zaśmiał się.

— No tak, a ja nastoletnia panienka — ironizowałam. — Nie kokietuj mnie, moje zdjęcia oglądasz, a swoje usunąłeś i na co mam patrzeć? — powiedziałam z wcale nieudawanym smutkiem.

W zasadzie miałam na co patrzeć. Już tego dzień, kiedy go odnalazłam, wyciągnęłam z szuflady zdjęcie, które dostałam, kiedy byliśmy razem. Miał na nim dziewiętnaście lat i wyglądał jak młody bóg.

— Właściwie do Bydgoszczy nie jest tak daleko. Wiesz, Julciu w piątek wyjeżdżam do córki, ale na środę wrócę, wyjadę w nocy, żeby dojechać do południa, abyśmy mogli jeszcze porozmawiać i… — zawiesił głos — zobaczymy.

Po tej rozmowie wpadłam w melancholijny nastrój. Z jednej strony byłam szczęśliwa, że tak dobrze nam się rozmawiało, z drugiej – znowu tydzień muszę czekać na następną. Doszłam do wniosku, że i tęsknota może być piękna, jeżeli ma się za kim tęsknić. A ja mam. Zdecydowanie mam.


Waldka poznałam również na Facebooku. Swoją drogą krytykujemy, że młodzież i dzieci nic nie robią, tylko w necie siedzą, ale żeby nie net, nie odnalazłabym Romka i nie poznała Waldka. Od czasu do czasu wrzucałam jakąś fajną muzykę, często były to kawałki z lat młodości, to co kręciło mnie wtedy, a i teraz było ciągle na czasie. Zalajkował mi to, a później polecił mi coś, co lubiłam.

Co dziwne, umiał nawet dobrać utwór do mojego nastroju. Nie wiem, jak to robił, ale wychodziło świetnie. Na początku była to nic nieznacząca znajomość, ale w którymś momencie postanowiłam sprawdzić, kiedy Waldek pojawił się w moim życiu, a dokładnie na Facebooku. Okazało się, że od maja, ponad trzy lata temu, złożył mi życzenia urodzinowe. Był to dla mnie trudny czas, ponieważ właśnie wtedy w szpitalu w stanie ciężkim, a w zasadzie krytycznym leżał na OIOM-ie mój mąż. Nie bardzo miałam czas, a jeszcze mniejszą ochotę na jakiekolwiek znajomości, ale po dwóch tygodniach grzecznościowo odpowiedziałam, właściwie podziękowałam za życzenia. Po kilku miesiącach znowu coś napisał, po kolejnych odpowiedziałam. Było to wprawdzie już po śmierci mojego męża, ale nie miałam ochoty na żadne nowe znajomości. Dopiero tej jesieni zauważyłam, że życie toczy się obok mnie, a ja ograniczam się tylko do wyjścia z psem.

Czasami odwiedzałam dzieci, które od dawna były dorosłe i miały swoje rodziny. Wpadały do mnie. Miałam też kilka koleżanek, przyjaciółek wręcz, z którymi regularnie się spotykałam, z każdą z osobna, czasami wspólnie. Coraz częściej brakowało mi bliskiej osoby. Nie były to potrzeby wygórowane. Wystarczyłoby wypicie herbaty, nawet w milczeniu, byleby z kimś, tak mówiłam, ale chyba kłamałam. W rzeczywistości chciałam, aby w moim życiu był ktoś oprócz psa, ale nie umiałam się do tego przyznać nawet sama przed sobą.

Waldek nie był natrętny. Zjawiał się wtedy, kiedy był najbardziej potrzebny, pojawiał się i znikał wręcz koncertowo z przeogromnym wyczuciem. Zauważyłam też, że na Facebooku jest tylko w weekendy. Później się dowiedziałam, że jest kierowcą ciężarówki w jakiejś niemieckiej firmie. W tygodniu pracuje, a do domu przyjeżdża na weekendy i wtedy zjawia się na Facebooku, a także w moim życiu. Wysyłał muzykę, a z czasem zaczął wysyłać listy. Nie tylko muzykę lubił taką jak ja, ale także poglądy i poczucie humoru mieliśmy podobne. Nasze listy były pełne humoru i skrótów myślowych, a ich sens, mimo że były krótkie, chwytaliśmy w mig. Miałam wrażenie, że się świetnie dogadujemy, a przy tym doskonale bawimy.

Kiedy więc po raz kolejny wysłał mi utwór „z przesłaniem”, napisałam:

— Witaj, Waldku. Przeanalizowałam naszą konwersację i wyszło mi, że jesteś stały w uczuciach, ale co dalej?

— Wow, witaj Julijo. Pokochamy się, zakochasz się i będziesz moja. — Napisał charakterystycznym dla siebie, luźnym, pełnym humoru stylem.

— No tak, zniewolisz mnie i co dalej. Zakochasz się we mnie?

— O nie. Ja z daleka od miłości. Nie zakochuję się, jestem zimnym draniem. Nie zakochuję, a rozkochuję. Wolę być wiernym i uczciwym niż zakochanym. — Dołączył diabelski uśmiech.

— Jaki jest twój status? — zadałam pytanie w zasadzie najzwyczajniej w świecie normalne, ale odpowiedzi nie otrzymałam przez tydzień.

Nie przejmowałam się tym zbytnio, ponieważ tak luźne listy od czasu do czasu do siebie pisywaliśmy i nic z tego nie wynikało. Coś mnie jednak podkusiło, cofnęłam się do początku znajomości i przeczytałam uważnie zdanie po zdaniu, list, po liście, a do tego przesłuchałam całą audiotekę przez niego przesłaną.

Julka do cholery! — powiedziałam głośno. — Ten facet wyraźnie daje znaki. Ślepa babo, zawsze uważałaś siebie za inteligentną, to rusz głową!

W zasadzie ręce same zaczęły wystukiwać kolejne zdania na klawiaturze.

— Nie jesteś twardzielem ani zimnym draniem, za jakiego się podajesz. Pod tą maską kryje się ciepły romantyk, być może skrzywdzony, który boi się miłości i bierze życie jak leci.

Enter, poszło.

Czekałam, jak zwykle, do weekendu i przyszedł list.

— Pani psycholog, skąd to wiesz?

— Nie, nie psycholog. Znam życie i umiem czytać! Sam mi to napisałeś, między wierszami.

— To rzeczywiście umiesz czytać!

Dalej oczywiście jakieś pierdoły, trochę dobrej muzyki, czyli jak zwykle. Ale to był list przełomowy, od tej pory zaczęłam uważniej czytać i z większym przemyśleniem odpisywać.


Z Edytą umówiłam się w poniedziałek w Café Lacrima na kawę. Kiedyś mieszkałyśmy w tej samej kamienicy, nasi mężowie pracowali w jednej branży, więc można śmiało powiedzieć, że się przyjaźniłyśmy. Codziennie wpadała do mnie na kawę i na pierdoły, typu kto z kim i dlaczego :). Teraz kiedy wyprowadziłam się stamtąd, nasze kontakty z wiadomych przyczyn się rozluźniły, ale byłyśmy w stałym kontakcie telefonicznym, no i oczywiście od czasu do czasu się spotykałyśmy..

— Julio, wspaniale wyglądasz! Kwitniesz. Jesteś rozpromieniona i nie mów mi, że nie masz mi nic do powiedzenia — powitała mnie.

— Przeciwnie, mam ci wiele do powiedzenia. — Opowiedziałam wszystko o Romku, swoim szczęściu, a także o Waldku.

— I co zamierzasz dalej? — zapytała.

— Czekam na rozwój wydarzeń — oświadczyłam i obie wybuchnęłyśmy śmiechem, aż małolaty siedzące w kawiarni zaczęły się nam przyglądać, z wypisanym na twarzy pytaniem, co takie stare baby tutaj robią. Nie dość, że przylazły, to jeszcze się śmieją.

— Powiem ci tak — odezwała się już z powagą Edyta — rozmawiaj z tym swoim Romkiem, ale nie wiem, czy możesz na cokolwiek liczyć. Przecież sama mówisz, że ma zbyt wiele do stracenia. Waldek jeśli jest wolny, nie skreślaj go.

— Nie wiem czy wolny, bo nie odpowiedział mi. Zapytałam, ale udał, że takie pytanie nie padło.

— Ustal to najpierw, a później zobaczymy, co z tego wyniknie. Na razie zasuwaj do DeSu i obkup się w jakąś fajną bieliznę, bo nigdy nie wiadomo kiedy się przyda. Znając życie, to bez urazy, ale na pewno masz już wszystko lekko znoszone.

— Rzeczywiście, o tym nie pomyślałam — przyznałam.

— Dlatego ja pomyślałam za ciebie. Jesteście dorośli, więc co zrobisz, jak powie, że przyjeżdża?

Oblał mnie zimny pot i ze strachem na nią spojrzałam.

— Edyta, ale ja nie wiem — zaczęłam dukać.

— Czego nie wiesz? Gdzie DeSu? Wygoogluj sobie! — zaśmiała się. — A tak poważnie, Zenek i Gosia zaczęli spotykać się jesienią, a w kwietniu byli już po ślubie. Ćwierkają jak wróbelki, są szczęśliwi.

— No tak, ale żaden z nich Zenkiem nie jest — stwierdziłam.

— Zenek to pierwotniak. Nie miałabyś o czym z nim rozmawiać. Z Gosią wspaniale się dogadują, a z tego, co mówisz, to i jeden, i drugi jest na twoim poziomie. Mam tylko nadzieję, że przynajmniej jeden z nich jakieś kroki poczyni i cię rozrusza.

Jeszcze chwilę porozmawiałyśmy o pierdołach, dopiłyśmy kawę, chyba najlepszą w mieście, i poszłyśmy do domu.


Wreszcie wymarzona środa. Wstałam jak zwykle ostatnio o… czwartej. Minął miesiąc, a ja nadal sypiam po cztery godziny na dobę. Zazwyczaj, przynajmniej tak było do tej pory, w środy robiłam porządki, żeby na weekend mieć więcej wolnego. Taki też plan miałam na dzisiaj. Spojrzałam na telefon, prawie rozładowany, szybko więc podłączyłam go do sieci. Romek zazwyczaj dzwoni później, więc zdąży się doładować, a ja biorę się za porządki. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Wstawiłam pranie, wytarłam kurze, wyciągnęłam odkurzacz z zamiarem włączenia, kiedy zadzwonił telefon.

Litości, kto to? Przecież muszę mieć wolny telefon, bo czekam na rozmowę z Romkiem, no i jeszcze muszę poodkurzać, jakby przez telefon było widać, czy posprzątałam. Poirytowana spojrzałam na wyświetlacz. To on, mój Romek!

Wszelkie rozterki na temat sprzątania odeszły w zapomnienie. Chwyciłam aparat, jakby miał uciec.

— Halo, słucham. — Z udawanym zaskoczeniem prawie krzyknęłam do słuchawki.

— Dzień dobry, Julio. Masz czas? Możemy porozmawiać, masz wolne, prawda?

— Oczywiście, Romku, możemy. Mam wolne i czekam na telefon od ciebie.

— Zadzwoniłem trochę wcześniej — zawiesił głos, a mnie zaczęły do głowy wpadać myśli niczym kamienie do pustej studni. Pewnie zaraz powie, że na urlopie przemyślał i więcej dzwonił do mnie nie będzie albo że ma pilną robotę i musi nadrobić zaległości. — Nie mogłem się doczekać rozmowy z tobą. — Nie wierzyłam własnym uszom. On to powiedział! — podjąłem decyzję, że wyjeżdżamy wcześniej, bo mam dużo pracy, i tak zamiast dzisiaj nad ranem, wyjechaliśmy wczoraj wieczorem. — „Wyjechaliśmy” to znaczy, że był z żoną. — Rano szybko zrobiłem parę kwitów i nie mogłem już dłużej czekać, musiałem usłyszeć twój głos. Nie mogłem ryzykować, że nie dojadę i przepadnie mi rozmowa z tobą.

— Romku, przecież mówiłam wyraźnie, że możesz do mnie dzwonić zawsze i o każdej porze.

— Tak, to też oczywiście pamiętam, ale ja chcę porozmawiać z tobą swobodnie, żebyś nie czuła się skrępowana, żeby czas nas nie gonił, żebyśmy tylko my w tej rozmowie uczestniczyli. — Zamurowało mnie! Wręcz słowa nie mogłam wydobyć z siebie. — Hej, Julio, jesteś? — zapytał.

— Oczywiście, że jestem. Gdzie miałabym być? Czekam cały tydzień na telefon od ciebie, a teraz kiedy wreszcie usłyszałam twój głos, uważasz, że poszłam gdzieś sobie — odpowiedziałam swobodnie.

— Julio, trochę pamiętam z naszej znajomości, ale przypomnij mi więcej.

„Trochę, jak to trochę?” — pomyślałam.

— No wiesz, minęło ponad czterdzieści lat, ja też wszystkiego nie pamiętam — skłamałam.

—  To nie w porządku, dlaczego ja mam zaczynać? – powiedziałam z udawanym oburzeniem, ale oczywiście już miałam wszystko przemyślane. Ostatnio przecież o niczym innym nie myślałam. Rozpamiętywałam każdy miniony dzień, każde przez lata wypielęgnowane wspomnienie. Na przemian z tym, co jest teraz, oczywiście w kwestii rozmów z Romkiem. – Pamiętam, że spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, chodziliśmy na spacery, do parku, na łąkę, bawiliśmy się na dyskotekach, chodziliśmy na Glinianki.

— Na Glinianki? A co my tam robiliśmy? — zapytał z autentycznym zdziwieniem.

— A co mogliśmy robić na kąpielisku? — zaśmiałam się. — Kąpaliśmy się, opalaliśmy.

— A no tak!

— I nie tylko, bo czasami, jak było zimno i nie było nikogo… — zawiesiłam głos.

— Tak, to pamiętam — przyznał.

— A pamiętasz, jak był upał, pełno ludzi, leżałam na kocu, a ty uparcie malowałeś mi jakieś wzory na plecach i w pewnym momencie stwierdziłeś, że odepniesz mi biustonosz?

— Taki pod ubraniem?

— Nie, taki od stroju. Przecież mówię ci, że było pełno ludzi, opalaliśmy się.

— Nie… A czekaj, tak, leżeliśmy na tym prawym brzegu.

— No tak — potwierdziłam.

— Ale nie zrobiłem tego — oświadczył.

— No pewnie, że nie.

— A już się wystraszyłem, że byłem taki niegrzeczny — zaśmiał się.

— Masz wybiórczą pamięć?

— Po prostu pamiętam te fajniejsze momenty z naszej znajomości.

— No trochę ich było — powiedziałam nie swoim głosem, a w głowie ktoś przewijał mi urywki z naszych wspólnych spotkań.

— Oj… było — powiedział Romek, a głos jego brzmiał jak wtedy, młodzieńczo i delikatnie.

I tak na wspominkach minęły nam dwie godziny. Trudno było zakończyć taką świetną pod każdym względem rozmowę. Rzeczywiście wiele więcej, niż się spodziewałam, przypomniało się nam. Odtworzyliśmy wiele wspólnych pięknych chwil, przypomnieliśmy sobie bliższych i dalszych znajomych, ale o tych najważniejszych i najpiękniejszych nie rozmawialiśmy.

Jeszcze nie.


Odłożyłam telefon, ochota na sprzątanie przeszła mi, ale wzięłam odkurzacz do ręki i skończyłam to cholerne odkurzanie. Poprawiłam coś w łazience i naszła mnie przeogromna ochota na wyjście. Nie zastanawiając się za bardzo, gdzie i po co, po prostu ubrałam się i już miałam wyjść. W tych czasach wyjście bez telefonu jest niemożliwe, więc wzięłam aparat do ręki i… nieodebrane połączenie. Może tydzień temu byłabym tym zdziwiona, ale teraz ucieszyłam się ogromnie i oddzwoniłam do… rzecz jasna Romka!

— Halo słucham.

— Nie, to ja słucham. Ty do mnie dzwoniłeś, a ja tylko oddzwaniam — powiedziałam.

— Tak, Julio, bo wiesz ja tylko chciałem jeszcze raz twój głos usłyszeć. Tak mile nam się rozmawiało, tyle wspaniałych rzeczy się wydarzyło, że nie mogłem się powstrzymać. Musiałem cię jeszcze raz usłyszeć. Przepraszam, że sobie na to pozwoliłem — powiedział głosem tak przenikliwie przepraszającym, że łzy napłynęły mi do oczu.

— Romku, po raz kolejny powtarzam, że do mnie możesz dzwonić o każdej porze dnia i nocy, nie pytając przedtem o zgodę. Czekam na telefon ciebie i zawsze odbiorę — powtórzyłam.

— Wiem, ale to tak nie wypada komuś głowę zawracać.

— Może komuś nie wypada, ale mnie możesz, czekam na to!

— Nie, już dzisiaj nie będę. Usłyszałem twój głos i wystarczy. Do widzenia, Julio.

— Do widzenia — powiedziałam zadowolona i smutna zarazem.


Wielkimi krokami zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Ela tak jak ja i Iza była wdową, tylko że Iza nigdy na nikogo (w sensie mężczyzny) nie spojrzała, od pewnego czasu miała misję do spełnienia. Brała ze schroniska stare, często schorowane psy, które u niej miały dożywać szczęśliwej starości. Udawało się to jej z większym lub mniejszym skutkiem, ale jedno jest pewne, że boksery, bo głównie o te psy chodziło, były u niej i całej jej rodziny szczęśliwe. Ich dom był szczególny. Mieszkały tu cztery „baby”: Iza z Julką, swoją młodszą córką, moją imienniczką na dole, natomiast Misia — starsza córka Izy wraz ze swoją córka Zosią, wnuczką Izy, na górze. Dziewczyny były super, często się spotykałyśmy i razem spędzałyśmy mnóstwo czasu.

Ela natomiast jakieś trzy lata po śmierci swojego męża poznała Miecia i byli ze sobą prawie siedem lat. Związek ten pewnie trwałby do dzisiaj, ale synowie Miecia mieli stawy hodowlane i Miecio jako ojciec, a w sumie bardziej jako tania siła robocza był bardziej potrzebny, a wręcz niezbędny właśnie tam, a nie przy Elce. Co prawda twierdził, że ją kocha, wydzwaniał, ale niestety siła rodzicielska czy też ojcowska była dużo większa niż miłość do Eli. Z tej jego miłości oprócz inwigilacji telefonicznej nie wynikało nic, ale przed świętami Miecio okazał się użyteczny.

Zadzwonił do Eli, że mają odłowy i w korzystnej cenie może nam dowieźć już nawet zabite i wypatroszone karpie i amury. Okej. Ela oczywiście wykonała kilka telefonów, w tym do mnie, ja do swoich dzieci i kilku znajomych, ale ze wszystkich znajomych, nie licząc dzieci, tylko Iza zamówiła amura i to w zasadzie ze mną na pół, bo to bydle wielkie jak cholera. Miały być w poniedziałek, góra we wtorek, a dopiero dzisiaj Miecio zadzwonił do Eli, że jedzie z rybami.

Elka do mnie, ja natomiast za telefon i do Izy, wybrałam numer i bez najmniejszego zastanowienia od razu wypaliłam.

— Cześć, Iza, dzwoniła Elka, że Miecio wiezie te karpie i amury. Ona będzie u mnie około szesnastej, po pracy możesz od razu przyjechać odebrać sobie. — Z drugiej strony cisza, no co jest? — Halo. Jesteś tam? Słuchasz mnie?

— Jestem i słucham — odezwał się męski głos, męski znajomy głos — tylko, że ja kochanie, wolę łososia — zaśmiał się… Romek.

— Halo, Romek, to ty. Bardzo cię przepraszam. Do tej pory tylko mój samochód woził mnie, gdzie chciał, a teraz i telefon dzwoni do kogo chce. Dzwoniłam do koleżanki — zaczęłam się tłumaczyć.

— Wiem, słyszałem, że do koleżanki.

— To dlaczego nie przerwałeś mi? — spytałam z wyrzutem.

— Bo bardzo lubię cię, Julio, słuchać. A gdybym ja się pomylił i w nocy do ciebie zadzwonił? — zaskoczył mnie pytaniem.

— Chętnie bym tę rozmowę odebrała. Mogłoby być ciekawie, pomyl się.

— Nie, to nie wypada.

— Wszystko wypada, a teraz jeszcze raz przepraszam. — Rozłączyłam się. Dokładnie sprawdziłam numer i zadzwoniłam do Izy.

Na drugi dzień kupiłam łososia i rukolę na sałatkę i… bardzo, ale to bardzo miałam ochotę o tym powiedzieć Romkowi.


Wreszcie wymarzona sobota. Jeszcze niedawno pewnie spałabym dłużej, ale teraz wystarczały mi cztery, góra pięć godzin snu. Wstałam dla niektórych w środku nocy, bo o czwartej, a dla mnie ostatnimi czasy normalnie. Zrobiłam kawę i kanapkę i poszłam do komputera. Przeczytałam wiadomości, sprawdziłam pocztę i zajrzałam na Facebooka. Nic ciekawego tam się nie działo, bo cóż może się wydarzyć w środku nocy, kiedy normalni ludzie śpią. W tym momencie zadźwięczał telefon. Spojrzałam. SMS od Waldka:

— Hej pozdrawiam. Ja idę spać, życzę ci miłego dnia.

Zazwyczaj nie odpisuję na SMS-y, ale dzisiaj od razu wzięłam telefon i odpisałam:

— Witam. Dzień dobry i dobranoc.

— Nie śpisz? Obudziłem cię. Przepraszam.

— Nie, to, że nie śpię, to nie twoja wina, to przypadek.

— Już się wystraszyłem, że to przeze mnie.

— Nie dodawaj sobie. Przypadek.

— Okej, fajnie, że odpisałaś.

— Może i fajnie, ale co z tego wynika?

— Nie rozumiem?

— W zasadzie nic, tak tylko mi się napisało, już nie przeszkadzam. Idź spać, żebyś jutro mógł pracować.

— Spoko, dam radę, jeszcze nie chce mi się spać, tym bardziej że się odezwałaś.

— No to fajnie. Jest nas dwoje…

— Dwoje? Dobrze brzmi. Teraz ja zapytam. I co dalej?

Użył mojego ulubionego zwrotu. Poczułam się tak, jakby odebrał mi moją broń, a tym samym przejął kontrolę nade mną.

— Okaże się. To w zasadzie w dużej części zależy od ciebie.

— To umów się ze mną.

— Ja? Jak ci to przyszło do głowy?

— Masz rację. Jak patrzę na ciebie, to jedna myśl mi przychodzi do głowy. Nie dla psa…

— Nie miałam nic złego na myśli. Po prostu głupio zapytałam.

— Tylko tak mówisz.


Nie wiem, dlaczego uchodziłam za osobę seksowną. Nieraz to słyszałam, a jednocześnie mężczyźni się mnie bali. Paradoks. Niby się podobam, ale jak zdawałoby się, że wszystko jest na dobrej drodze, rezygnują, uciekając, wręcz twierdząc, że — tak jak Waldek — nie dla psa… Kurczę, co jest ze mną nie tak. Od kiedy pamiętam zawsze onieśmielałam mężczyzn. Podobałam się i na tym się kończyło. Miałam kolegów, których mogłam uznać za przyjaciół, z nimi się dogadywałam, ale gdy na horyzoncie pojawiał się jakiś epuzer, koniec, odpadał w przedbiegach, normalny falstart, strzał w kolano! NIC! Dlatego też z Waldkiem również nie wiązałam żadnych planów, bo sądziłam, że jak wszyscy inni po prostu wycofa się rakiem, po angielsku czy jeszcze jakimś innym sposobem, ale ze skutkiem takim samym.

— Hej, Julijo jesteś jeszcze czy poszłaś jednak spać? — Kolejny SMS.

— Jestem, tylko się trochę zamyśliłam — odpisałam.

— No więc umówisz się ze mną?

— Ja w zasadzie boję się nieznajomych mężczyzn.

— Okej. To umówimy się w mieście czy w kawiarni, gdzie tylko chcesz.

— Mnie nie chodzi o miejsce, ale o ciebie. Nie znam cię.

— Poznamy się, jak się spotkamy.

— Kiedy ja jestem cykor, boję się spotkania z nieznajomymi.

— Udawałam, że żartuję, ale właściwie wcale nie żartowałam, naprawdę czułam strach przed spotkaniem.

— I chciałabym, i boję się… — Spokojnie, nie gryzę. Najpierw morduję, potem gwałcę.

Po przeczytaniu tej odpowiedzi ryknęłam wręcz gromkim śmiechem. Dawno nic mnie tak nie rozbawiło.

— A czy nie mógłbyś zmienić kolejności, bo jeżeli w grę wchodzi gwałt, to też chciałabym z tego skorzystać.

— Dla ciebie wszystko. Mogę nawet zmienić swoje zasady. Zanim dostałam odpowiedź, już napisałam kolejne zdanie.

— Jedno jest pewne, przy tobie nie można się nudzić, a teraz wybacz, idę pod prysznic.

Jak zwykle byłam prawdomówna i na dodatek jak zwykle powiedziałam. zanim pomyślałam. To niestety zawsze mnie gubiło. Zamiast pomyśleć, ugryźć się w język, to chlapię nim na lewo i prawo. Rozumiem, że w rozmowie na żywo tak się dzieje, ale w SMSowej to już naprawdę przesada. Przecież nikt nie zabrania mi myśleć, pisząc. Ale cóż! Poszło! Chwila ciszy i jest odpowiedź.

— Spanie mi całkiem odeszło. Jak można spać, myśląc o tym, że ty idziesz pod prysznic. Przyślij mi, proszę, swoje zdjęcie.

— Nie, nie ma mowy. Okropnie wychodzę na zdjęciach.

— Proszę.

— Nie, nie mam w tym telefonie.

— To zrób.

— Oszalałeś, przecież jakbym teraz zrobiła, to nie musiałbyś horrorów przez tydzień oglądać.

Z moimi zdjęciami rzeczywiście było coś nie tak! Kiedy patrzyłam w lustro, widziałam młodą, ładną, inteligentną kobietę, a ze zdjęcia spozierała na mnie stara raszpla. Przez całe życie udało mi się zrobić zaledwie kilka zdjęć, na których normalnie wyglądałam, i tylko z nich korzystałam. Kiedyś koleżanka, która zajmuje się fotografiką, usiłowała mi zrobić normalne foto, zrobiła ze trzydzieści, a nadawały się tylko dwa. Wtedy przyznała mi rację. Tak rozmyślałam, a jednocześnie przeglądałam w telefonie swoje. Jest SMS.

— Dzięki za zdjęcie. Wyglądasz prześlicznie.

Do jasnej Anielki, jakie zdjęcie, jakie prześlicznie? Sprawdziłam swój telefon. Dzwonił, gdzie chciał, a teraz zaczął wysyłać zdjęcia. Chwała Bogu, że jakieś w miarę normalne, przecież równie dobrze mógł wysłać zdjęcie mojej trzy dni temu narodzonej wnuczki!

— Przepraszam, Waldku, ale to nie było zamierzone. To czysty przypadek. To nie ja wysłałam, tylko mój aparat.

— To dobrze zrobił.

— Jakie dobrze?! — oburzyłam się.– Żadne dobrze, żadnych zdjęć, znowu przypadek.

— Dużo tych przypadków.

— Tak, bo jak wypadki, chodzą parami. — odpisałam sarkastycznie wręcz.

— Teraz to ty mnie rozbawiłaś.

Fajnie się pisało, ale czas rzeczywiście pod prysznic, bo jeszcze muszę wyschnąć i z psem na spacer. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Weszłam pod prysznic, odkręciłam wodę i chlusnęło na mnie z całej siły… zimną wodą.

Do cholery, Julka, zimny prysznic należał ci się! Masz swojego Romka, a flirtujesz z Waldkiem, ale ktoś ci jest potrzebny. Romek ma żonę, rodzinę i oprócz rozmowy na nic raczej liczyć nie możesz, a z Waldkiem być może coś się wykluje. Facet z pisania całkiem fajny, luźne poczucie humoru, taktowny, lubi dobrą muzyką. Same „za”. A może ten zimny prysznic właśnie po to, abym zastanowiła się, co robię. Po tylu latach odnalazłam Romka po to, żeby teraz wiązać się z kimś innym? No właśnie i po to nam jest potrzebna zimna woda w kranie.


Dni pędziły jak szalone, sobota spędzona na porządkach, w niedzielę odwiedziłam w domu moją kilkudniową wnusię, poniedziałek i wtorek rano praca, później nic nieznaczące zajęcia. Wreszcie nadeszła upragniona środa i stale nękające mnie pytanie, czy zadzwoni.

Wstałam, jak zwykle ostatnio, czyli o czwartej z maleńkimi minutami, poranna toaleta, kawa, kanapka (od czasu, kiedy znajomy lekarz powiedział mi, że aby nie mieć problemów gastrologicznych, a takie miałam, oj miałam, należy pół godziny, najdalej do godziny zjeść śniadanie, niekoniecznie obfite, ale lekkie. Stosuję się do tego i teraz w środku nocy wychodzi mi śniadanie) i oczywiście… do komputera. Włączyłam radio, sprawdziłam wiadomości, pocztę, codzienny rytuał. Kawa dzisiaj wyjątkowo mi smakowała. Nagle usłyszałam coś niesamowicie pięknego. Utwór, który wyjątkowo mi się spodobał. Zamarłam z kawą w rękach zasłuchana w tę piosenkę. Tak piękne powinny trwać co najmniej pół godziny, a nie cztery minuty. Kiedy muzyka dobiegła końca, miałam ochotę powiedzieć to samo, co Irka sto lat temu, jak usłyszała „Nie płacz Ewka” Perfektu. Wtedy przyszła do mnie podekscytowana i od progu wrzasnęła:

— Słyszałaś?

— Co?

— Jak to co? Tę piosenkę w radiu?

Wtedy nie było problemu, w jakim radiu, bo w zasadzie wszyscy słuchali jednego, tylko takie było, nie licząc Wolnej Europy i Radia Luksemburg.

— Nie — odpowiedziałam, nic nie podejrzewając.

— Jak mogłaś nie słyszeć, przecież przed chwilą leciała, a radio masz włączone. Głucha komendo, to co ty robiłaś? Nie masz lepszego zajęcia, więc trzeba było! — Darła się wręcz na mnie.

— A może tak jaśniej?

— No jaśniej, jak się skończyła, to miałam ochotę rozpierdolić radio! — Po tym wyznaniu dopiero nastąpiło wyjaśnienie.

Przypomniało mi się to, więc zaśmiałam się sama do siebie z dwóch powodów. Utwór przecudny, no i Irki z tamtych lat. Szybko spojrzałam na ekran i skopiowałam tytuł. Teraz to było o wiele prostsze niż kiedyś, bo w radiu wyświetla się zarówno tytuł, jak i wykonawca.

Jaki dziwny zbieg okoliczności. Utwór zatytułowany Perfect. Kiedyś zespół, teraz tytuł oraz identyczne skojarzenie. Miałam taką samą ochotę jak Irka, ale teraz korzystając z techniki po prostu skopiowałam i wkleiłam tytuł. Obejrzałam teledysk, nie rozumiejąc słów. Ta piosenka od razu skojarzyła mi się z Romkiem. Jakieś stare zdjęcie sprzed lat i spotkanie niby z czym miałoby mi się kojarzyć, tym bardziej że ostatnio wszystko co piękne kojarzy mi właśnie się Romkiem. Spojrzałam na zegarek, było kilka minut po szóstej. Włączyłam ten utwór jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze… Nic to niestety nie zmieniło, ale mimo że miałam nastrój nie najgorszy, teraz zdecydowanie mi się poprawił. Co prawda tak piękna muzyka rozleniwia, ale mnie natchnęła wręcz do działania. Wstałam, ogarnęłam się, korzystając z wolnego dnia, wzięłam psa i poszłam na długi spacer.

Wróciłam do domu, szybki prysznic, jak zwykle w środę, jakieś porządki. Umyłam okno, wytarłam kurz, wstawiłam pranie, nawet doszłam do wniosku, że jakiś obiad ugotuję. W głowie cały czas słyszałam tę piękną melodię, kiedy dotarło do mnie, że dzwoni telefon. Spojrzałam na zegarek — dochodziła dziewiąta. Jakież było moje zdziwienie, kiedy wyświetlił mi się Romek.

— Halo, słucham.

— Dzień dobry, Julio, nie za wcześnie dzwonię?

— Dzień dobry. Oczywiście, że nie. Już od dawna nie śpię, zdążyłam sporo zrobić — wymieniłam je jednym tchem.

— O której wstałaś?

— O… czwartej. Nie mogłam spać. W ogóle nie mogę spać ostatnio. Wstaję w środku nocy, bo jestem wyspana.

— A wiesz, w naszym wieku to już tak jest — stwierdził.

— Chyba w twoim. Ja jeszcze do niedawna spałam normalnie. Dopiero od miesiąca z kawałkiem tak mam, więc jeżeli to ze starości, to gruchnęła we mnie w jednym momencie ze zdwojoną siłą — wypaliłam bez zastanowienia.

— No jeżeli tak, to przepraszam — zaczął się śmiać. — To chyba jakoś inaczej się nazywa, ale wiem, o czym mówisz, bo mam to samo.

— I ty to nazywasz starością?

— Jakoś to nazwać trzeba, nie mam odwagi powiedzieć inaczej.

— Tchórz!

— Może, ale zakochany tchórz — oświadczył ciepłym głosem.

Zamurowało mnie, przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Po chwili jednak się odblokowałam.

— Wiesz, Romku, mówiłeś kiedyś, że mam zajrzeć na waszą stronę rowerową, tam jest dużo twoich zdjęć. Wczoraj przeglądałam i nawet na kilku poznałam cię — zmieniłam temat.

— Właśnie w niedzielę byłem na zbiórce rowerowej. Trochę pojeździłem, trochę popracowaliśmy i jakoś minął dzień, a co u ciebie? Opowiedz mi o sobie, jak wyglądasz?

— Nie, po pierwsze moje zdjęcia widzisz na Facebooku, po drugie jak chcesz mnie zobaczyć, to przyjedź!

— Nie mogę przyjechać — zająknął się.

— Dlaczego?

— Boję się. Boję się, że nie wiem, jak zareaguję. Nie ręczę za siebie i za to, co mogłoby się stać — powiedział cicho.

— Ja też się boję, że zrobię głupotę i… nie będę żałowała.

— No właśnie!

— Ale mimo wszystko bardzo chciałabym cię zobaczyć, dotknąć chociaż przez chwilę… — zawiesiłam głos.

— Ja też, ale na razie nie.

— Dlaczego? Obiecuję, że będę łagodna jak baranek, nie pogryzę cię ani nie podrapię.

— No to po co mam przyjeżdżać? Do widzenia.

I zanim się opamiętałam, zaległa głucha cisza.


— Śpisz jeszcze?! — wrzasnęłam do słuchawki.

— No nie. Obudziłaś mnie. Co się stało, która godzina? — powiedziała rozleniwionym, zaspanym głosem Ela.

— Po dziewiątej piętnaście. Rozumiem, że można długo spać, może do szóstej nawet, ale do dziesiątej to przesada.

— Kuźwa, jak już wygłosiłaś te swoje mądrości i obudziłaś mnie w środku nocy, bo ty spać nie możesz, to mów, o co chodzi — powiedziała już z uśmiechem w głosie.

— Kurczę, dzwonił Romek. Powiedział, że nie przyjedzie i się rozłączył.

— Jak to?

— No tak to!

— No ale dlaczego, to znaczy dlaczego się rozłączył, dlaczego nie przyjedzie, no co ty gadasz?

— Dokładnie to, co słyszysz i nie wiem dlaczego!

— Coś mu nagadała. Nie możesz chociaż raz pomyśleć, zanim cokolwiek powiesz? Przecież mówiłaś, że przyjedzie, to co się nagle stało, że zmienił zdanie?

— A nie. To nie to, że nie przyjedzie, tylko powiedział, że się boi siebie. Ja nie wiem, dlaczego nagle się rozłączył!

— A to mów po ludzku, może mu bateria padła!

— No i przed padnięciem powiedziała do widzenia. Tak, to na pewno bateria — warknęłam kpiąco do słuchawki.

— Oj, nie panikuj, na pewno to się wyjaśni.

W tym momencie coś zastukało i telefon oznajmił mi, że mam drugą rozmowę na linii.

— Ela, na razie, dzwoni Romek.

— Słucham?

— Później będziesz słuchać, pa. — Szybko się rozłączyłam.


— Halo, słucham.

— Przepraszam, Julio, że tak niespodziewanie zakończyłem, ale musiałem nagle wyjechać. Już jestem. Jeżeli masz czas i ochotę, to chętnie z tobą porozmawiam — wyjaśnił, a mnie trochę przytkało. — Halo, więc jak, porozmawiamy?

— No oczywiście.

— Bo wiesz, ja chciałem ci powiedzieć, żebyś poszła do manikiurzystki, zrobiła sobie paznokcie, tylko nie za długie, żebyś mnie za mocno nie podrapała.

Zatkało mnie, ale szybko odzyskałam głos, a co najważniejsze refleks. Jeżeli tak powiedział, to znaczy tylko jedno. Przyjedzie!

— Na kiedy?

— Niedługo, może nawet szybciej, niż myślisz. Musiałem gdzieś pojechać, ale już wróciłem i jestem.

— No dobrze, ale jak mam to rozumieć?

— To, że jestem?

— To też, bo ciągle to do mnie nie dociera. Mam wrażenie, że to sen… obudzę się i nigdy więcej mi się to już nie przyśni, a co gorsza, nigdy cię nie zobaczę — powiedziałam z dziwnym żalem.

— Zobaczysz, tylko musisz wziąć ciemne okulary.

— Po co?

— Jak będziesz na mnie patrzyć, żeby zbyt dużo nie zobaczyć

— Wezmę okulary, ale korekcyjne, żeby się dokładnie przyjrzeć — zaśmiałam się.

— Ale, Julio, poważnie mówię. — Nagle spoważniał i miałam wrażenie, że chce powiedzieć coś ważnego.

— Co się stało? — zapytałam z obawą w głosie.

— — Wiesz, w niedzielę byłem na zbiórce rowerowej. Mówiłem ci, że trochę jeździliśmy, trochę pracowaliśmy. Zjeżdżałem z góry po kamieniach i się przewróciłem — zawiesił głos, a mnie ciarki przeszły po całym ciele. — Wpadłem w krzaki, a gałąź odbiła mi w oko. Trochę mi je uszkodziła.

— Jak „trochę”?

— No… trochę. Mam uszkodzoną powiekę.

— A oko?

— Oko też trochę, ale nie martw się, jestem twardziel.

— Co ty pieprzysz. Przepraszam! Jaki twardziel? Oko to oko, nie ma żartów. Co dalej?

— Oczywiście od razu pojechałem do szpitala, tam mi wyczyścili, opatrzyli ranę… jutro mam operację.

— O kurczę.

— No widzisz, tak mi się narobiło, a mówią, że sport to zdrowie.

— No tak, spójrz w lustro!

— Ach, boję się patrzeć, mam sine całe oko.

— Pewnie zeszło na policzek, więc pół twarzy masz już sine. Przy tym pewnie wyglądasz jak koala — usiłowałam żartować.

— Nie, jak panda.

— No masz rację. Pomyliły mi się misie. Koala jest bardziej do przytulania, dlatego skojarzył mi się z tobą, a tu chodzi oczywiście o pandę.

— Ale pandę też da się przytulić — stwierdził.

— Tak. No właśnie, wspomniałeś o przyjeździe, co miałeś na myśli?

— Zobaczysz mnie szybciej, niż myślisz.

— Jak szybko?

— No… szybko.

— Stoisz pod drzwiami?

— No nie, aż tak szybki nie jestem. Uruchomiłem wszystkie znajomości i po operacji będę miał konsultację w Toruniu, więc zobaczysz mnie naprawdę szybko..

— No dobrze, a wracając do operacji, bo to ważniejsze.

— Wiesz, tu również wszystko uruchomiłem i udało mi się na jutro w Jarocinie. Tam mam jakieś znajomości i się udało.

— To nienormalne, że w takiej sytuacji trzeba szukać znajomości, leczenie pourazowe powinno być bez żadnych znajomości, tylko z urzędu.

— Ale nie jest. Nie martw się o mnie, będzie dobrze.

— Łatwo ci mówić. Ja wiem, co to operacja oka, moja córka miała dwie w dzieciństwie. Robiliśmy je w prywatnej klinice. Operacja to operacja, więc mi nie wciskaj, że to nic takiego.

— Nie martw się na zapas. Jutro jadę i będzie okej. Zadzwonię, jak już będzie po.

— Koniecznie daj znać.

— Na pewno dam.


Tak się cieszyłam na ten dzień, na rozmowę, a teraz jest mi smutno. Smutno, że stało się nieszczęście, że cierpi, a ja jestem tutaj, bezradna, bezsilna i chociaż bardzo chcę, nie mogę w żaden sposób pomóc. Znowu zadzwoniłam do Elki.

— Hallo — powiedziała śpiewnym głosem.

— No halo, halo, kurczę, masz pojęcie, miał wypadek i będzie miał jutro operację na oko — wyrzuciłam jednym tchem.

— Kto? O czym ty mówisz?

— No kto, kto? Jak to kto? No Romek!

— Chwileczkę, ale jaką operację? Jaki wypadek?

— A ty po polsku nie rozumiesz, jak się do ciebie mówi?

— Rozumiem, ale jak się po polsku mówi. Całym zdaniem, a nie sra zgłoskami — oświadczyła.

— No przecież cały czas mówię… — Usłyszałam sygnał w telefonie, spojrzałam, to Romek. — Na razie cześć, Ela.

Coś tam jeszcze mówiła, ale ja już nie słuchałam, rozłączyłam się.

— Halo, słucham!

— Masz jeszcze chwilkę, możemy porozmawiać? — zapytał.

— Nie musisz pytać, przecież wiesz doskonale, że możemy — stwierdziłam.

— Wiesz, Julio, nic nie mogę robić. Wszystkie kwity leżą, a ja tylko na nie patrzę… jednym okiem i nic nie robię.

— Wcale się nie dziwię — stwierdziłam. — Mnie jakby oko i pół twarzy bolało, a do tego miałabym w najbliższej perspektywie operację, to też nie miałabym ochoty pracować.

— Tylko że to nie jest powód. Ty jesteś powodem, że nie mogę się na niczym skupić. Cokolwiek biorę do ręki, natychmiast odkładam, bo myślę tylko o tobie. Na niczym nie mogę się skupić. Myślę o tym, jak to będzie, kiedy się spotkamy. Jak wyglądasz, co robisz w tej chwili. Śnisz mi się po nocach, a w dzień śnię na jawie, wszędzie widzę cię.

— Chcesz przez to powiedzieć, że będę powodem plajty twojej firmy? — wysiliłam się na luźny, dowcipny ton, ale zbyt słabo, bo głos miałam ochrypły jak stara barmanka.

— Może nie od razu plajta, ale coś w tym jest. Nic nie jest ważne, tylko ty! Cokolwiek wezmę, wszystko ma twoją twarz. Wiesz, dzisiejszej nocy znowu mi się śniłaś.

— O to przepraszam, że z mojego powodu śnią ci się horrory — zaśmiałam się.

— To nie był horror, ale dalsza część mojego marzenia. Jak położyłem się spać, marzyłem o tym, że jesteś obok mnie i leżysz ze mną w łóżku. Obudził mnie o czwartej nad ranem sen. Stałaś obok mnie w bieliźnie i sen się skończył! Miałem ochotę wziąć telefon i już wtedy zadzwonić do ciebie.

— Trzeba było to zrobić. Ja też już nie spałam. Budzę się regularnie o tej porze i nie mogę już spać.

— Pewnie ściągam cię myślami, ale nie chciałem, żebyś przeze mnie była niewyspana i nigdy nie odważyłbym się na telefon w środku nocy. To nie wypada.

— A rozbierać mnie w snach wypada? — zaśmiałam się.

— Nie tylko w snach. Marzę o tym, żeby stało się to również na jawie — powiedział cicho, ledwie go słyszałam.

Minęło kilka chwil, zanim się odblokowałam.

— A więc przyjeżdżaj! — powiedziałam, siląc się na luźny ton.

— Tak, Julio, będę. Tak jak już ci powiedziałem, na pewno będę! Będziesz na mnie czekała?

— Pewnie że będę. Tyle lat czekałam, to jeszcze trochę też poczekam.


Miałam wrażenie, że między nami zawiązała się niewidzialna więź, która łączyła nas mimo odległości w czasie i przestrzeni. Minęły lata, zdawałoby się, że zapomnieliśmy o sobie, a tymczasem wyglądało na to, że wręcz przeciwnie — tęskniliśmy za sobą bardziej niż kiedykolwiek. Wtedy mieliśmy siebie na wyciągnięcie ręki. Byliśmy dzieciakami, ale nasze uczucie było dojrzałe na tyle, że przetrwało lata. Minęło ich wiele, ponad czterdzieści, a my umiemy ze sobą rozmawiać jak starzy znajomi. Jakby czas stanął w miejscu i tylko odbicie w lustrze mówiło, że jesteśmy starsi.


Pozostała część dnia i noc minęły na rozmyślaniach. Położyłam się późno, a po niespełna dwóch godzinach już nie spałam. Sen z powiek spędzała mi myśl, która drążyła jak kropla skałę — jak powiedzie się operacja? Miałam tu pewne doświadczenie. Moja córka, mając dziewięć lat, przeszłą pierwszą operację, po roku następną. Później były wizyty w klinice i rehabilitacja. Miałam okazję napatrzyć się na różne przypadki i jedno wiem na pewno — tego nie powinno się bagatelizować. Na takich rozmyślaniach minęły mi noc i ranek. Wstałam i jak zwykle przeszłam do codziennych zajęć, które szły mi jak po grudzie. Poszłam do pracy, właściwie nie wiem po co, bo nie byłam w stanie nic zrobić. Kompletna pustka w głowie i tylko jedna myśl. Co z Romkiem? Około dziewiątej zaterkotał dzwonek telefonu, serce omal mi nie stanęło. Dzwonił Romek.

— Halo, słucham.

— Dzień dobry, Julio. Jestem już w szpitalu, zrobili mi jakieś badania, przygotowali do operacji i czekam.

— O której będziesz operowany? — zapytałam.

— Za mniej więcej trzy godziny. Powiedzieli, że jeżeli nie będzie żadnych poślizgów, to około dwunastej powinienem być już na stole operacyjnym!

— Nie martw się. Wszystko będzie dobrze — próbowałam go pocieszać, ale wydawało mi się, że to ja potrzebuję pocieszenia.

— Nie, nie martwię się. Tylko że nigdy nie miałem żadnej operacji, trochę dziwnie się czuję. W ogóle ze szpitalami miałem niewiele do czynienia.

— Jeżeli to cię pocieszy, to powiem, że ja miałam dziewięć operacji. Różnych. Trudnych i mniej trudnych. Wszystkie przeżyłam, więc i tobie na pewno się uda.

— Dziewięć? Naprawdę.

— Tak, ale to dzisiaj nieważne. Dzisiaj ty i twoja operacja jesteście najważniejsi!

— Nie przesadzaj. Co to za operacja — powiedział z udawaną ironią. — Muszę kończyć. Zadzwonię po wszystkim.

— Powodzenia Romku, trzymam kciuki. Oby się powiodło.

— Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Pa.

— Pa, Romku.

Godziny mijały, ja czekałam, telefon milczał. Minęła dwunasta. Wszystko się zaczęło. Opanowały mnie dziwne drgawki. Od tej magicznej godziny sekundy były minutami, minuty godzinami, a godziny niemal dobą. Minęła trzynasta, minęła czternasta, czternasta trzydzieści, czternasta czterdzieści, pięćdziesiąt, pięćdziesiąt pięć, piętnasta, piętnasta dziesięć i ciągle cisza. Może operacja już dawno się skończyła, ale on nie ma siły dzwonić, w końcu to oko. Pamiętam, jak moja córka długo spała po operacji, ale dzieciom robią w narkozie, dorosłym w znieczuleniu. Po znieczuleniu też nie jest fajnie, wiem, bo też miałam robione i czułam się po nim podle. Wróciłam do domu, bo nie byłam w stanie zająć się pracą. Usiadłam na kanapie, włączyłam laptop i pomyślałam, że być może w domu uda mi się cokolwiek zrobić. W tym momencie zadzwonił Romek.

— Jestem już po — powiedział głosem tak zbolałym, że z trudne go poznałam. — Ponad dwie i pół godziny to trwało. Pod konie znieczulenie przestawało już działać. Bardzo mnie boli, ale muszę wytrzymać.

— Współczuję ci, ale nie martw się, to minie. Już jesteś po, teraz będzie tylko lepiej.

— Dziękuję, że mnie pocieszasz, ale na razie jest okropnie. Za chwilę wsiadam do auta i wracam do domu.

— Co? Nie rób tego, Romku! Nie możesz przecież, to oko! Na dodatek leki znieczulające przestają działać. Nie możesz!

— Nie mam wyboru. Muszę — powiedział. W głosie pojawił się ból.

— Nie ma nikogo, kto by cię zawiózł?

— Nie. Nie mogę czekać. Chcę już być w domu.

— Przecież to kawał drogi, nie rób tego, Romku. Proszę! — błagałam wręcz.

— Muszę. Na razie, Julio. Odezwę się.

— Będę czekała, uważaj na siebie.


Dlaczego przy nim nikogo nie ma. Przecież to nienormalne i wręcz niemożliwe, żeby puścić człowieka samego po operacji, pozwolić mu jechać i na dodatek kierować samochodem. Co za cholerny brak wrażliwości i odpowiedzialności. Dlaczego nikt z rodziny nim się nie zajął? Przecież nawet on nie przewidział, jak się będzie czuł. Powinni to zrobić za niego najbliżsi. Jakim nieczułym trzeba być człowiekiem, żeby pozwolić na samotny powrót drugiemu człowiekowi po operacji. Wystarczyło powiedzieć, a żadna odległość nie miała znaczenia, wsiadłabym w samochód i pojechała. Zrobiłabym to nie tylko dla niego, ale dla każdego, kto byłby w takiej potrzebie. Gdybym nie mogła osobiście, poruszyłabym niebo i ziemię, żeby nie dopuścić do tego. Byłam w takich sytuacjach, dlatego wiem, czym to grozi. Dlaczego oni są nieodpowiedzialni. Jak coś się mu stanie, chyba zgłupieję. Biłam się z myślami, a łzy spływały mi fontanną po twarzy. Czas mijał, a ja ryczałam jak bóbr. Patrzyłam w komputer, z mojej pracy wyszły nici, nie byłam w stanie sklecić jednego zdania, zajrzałam więc na Facebook. Minęły już prawie dwie godziny od momentu, kiedy wyjechał i… jest, zaświeciło się światełko logowania, na krótko, ale zaświeciło. Dał znać!

Następnego dnia jak zwykle po wykonaniu całego porannego ceremoniału, czyli około ósmej zaczęłam szykować się do pracy. Nie powiem, żeby był to udany poranek, wręcz przeciwnie, po prawie nieprzespanej nocy spędzonej na rozmyślaniach, marzeniach i jakiejś dziwnej złości z powodu tego, co się wydarzyło wczoraj, humor miałam wręcz wisielczy. Był piątek, ostatni dzień przed weekendem. Co prawda byłam już prawie gotowa, ale miałam ochotę zadzwonić do szefa i powiedzieć, że dzisiaj zostaję w domu, ale właściwie po co? Żeby znowu zamknąć się w swojej skorupce i schować przed światem?

Miałam już takie okresy, kiedy w piżamie chodziłam przez tydzień, nie wychodząc z domu, bo… ludzie mnie denerwowali.

Nie, Julio, ten stan już nie wróci, nie po to była ta terapia czy zaadoptowana sunia, żebyś znowu popadła w tę cholerną deprechę. Skoro umiałaś się podnieść i dać radę w tak trudnym dla ciebie okresie, to co teraz? Już nic cię nie złamie! Musisz być silna, by dzielić się swoją siłą z innymi, a nie rozczulać się nad sobą! Z takim postanowieniem zaczęłam się ubierać, by jeszcze przed pracą wyjść na spacer z psem. Wtedy zadzwonił telefon. Pierwsza myśl, jaka nasunęła mi się po usłyszeniu dzwonka, to na pewno Romek! I rzeczywiście, nie myliłam się, w telefonie usłyszałam jego głos.

— Halo słucham.

— Dzień dobry, Julio.

— Dzień dobry Romku, jak się czujesz? — zapytałam.

— Teraz już dobrze, ale wczoraj było okropnie, bardzo mnie bolało i okropnie się czułem.

— Wiem, Romku. Gdybyś słyszał swój głos, był pełen bólu. Naprawdę nie musiałeś tego mówić, bo to było słychać! Jak dojechałeś?

— Trudno było. Stawałem na każdym parkingu, źle widziałem, źle się czułem, ale musiałem.

— Nie musiałeś, mogłeś poczekać na kogoś.

— Nie, nie mogłem, nie miałem już siły na czekanie. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu i się położyć.

— Wiesz, czym to groziło?

— Tak, zdaję sobie sprawę z tego, ale jestem uparty.

„Chyba głupi” — pomyślałam, ale nie chciałam go dołować.

— Wiem — odparłam.

— Wiesz, Julio, na którymś z kolei parkingu zobaczyłem naukę jazdy, więc za nią jechałem. Taksówka poruszała się powoli, więc dobrze mi się za nią jechało. A do tego kojarzyłem ją z tobą. Inni trąbili na mnie, ale to mi nie przeszkadzało. Nie wczoraj.

— Dobrze, że chociaż na tyle światły umysł miałeś, że w ten sposób pomyślałeś.

— No tak, ale teraz już jest okej. Naprawdę nie musisz się o mnie martwić.

— Łatwo powiedzieć. Najważniejsze, że już jest dobrze.

— Jestem trochę zmęczony, ale musiałem cię usłyszeć i powiedzieć ci o tym, bo wiem, że się martwiłaś. Kończę już i się położę.

— Odpoczywaj! Nie będę cię dłużej męczyć sobą.

— Sobą nie męczysz.

— Dobra, dobra, odpoczywaj. Pa — pożegnałam się.

— Pa.

Nadal byłam pełna złości i niemocy, w dziwnym nastroju, ale już o wiele spokojniejsza.


Na trzynastą byłam umówiona z kosmetyczką. Wyszłam z pracy wcześniej, mam bliziutko, więc na długo się nie urwałam. W zasadzie odeszła mi ochota na jakiekolwiek zabiegi, ale znałyśmy się tyle lat, że nie mogłam w ostatnim momencie zawieść. Umówiłam się po rozmowie z Waldkiem na dzisiaj. Powiedział, że przyjedzie, jak będzie jechał z trasy i wreszcie się spotkamy. Tak fajnie mi się z nim pisało, czasami też dzwoniliśmy do siebie. On nalegał. Ja co prawda byłam do tego spotkania sceptycznie nastawiona, ale w końcu doszłam do wniosku, że życie płynie obok, a ja żyję jak zakonnica. Postanowiłam więc to zmienić, a że Waldek był naprawdę fajnym facetem, w końcu uległam i umówiłam się na to cholerne spotkanie. No ale to było w innym życiu, jeszcze tydzień temu! Przez ten czas wiele się zmieniło. Przecież w zasadzie to mnie do niczego nie zobowiązuje, zobaczę, spróbuję i kto wie, co będzie dalej?

Wysiadłam z samochodu pod salonem Sylwii. Spojrzałam na zegarek, miałam prawie dziesięć minut, więc wzięłam telefon i niewiele, myśląc wybrałam numer Romka. Trzy sygnały i odebrał.

— Halo, słucham.

— Dzień dobry, Romku, powiedz mi tylko, że dobrze się czujesz, no i czy wszystko w porządku, a potem od razu się rozłączam.

— Tak wszystko dobrze. Teraz leżę w domu, w łóżku, odpoczywam.

— No to dobrze, już ci nie przeszkadzam. Odpoczywaj spokojnie. Pa.

— Do widzenia.

Uspokoiłam się już prawie całkowicie. Jest w domu, może żona również, ale chyba nie zaszkodziłam mu tym telefonem. Nie mówiłam nic, co mogłoby wskazywać na jakąkolwiek zażyłość. Okazało się, że już jestem pod drzwiami salonu, więc zakończyłam, wróciłam do rzeczywistości i weszłam do salonu Sylwii. Już po kilku minutach stwierdziłam, że jednak było mi to bardzo potrzebne. Nie ze względu na przyjazd Waldka, lecz dla siebie. Dowartościowałam się i umocniłam swoją próżność, a przede wszystkim spędziłam fajnie dwie godziny. Uroda moja zbytnio poprawić się nie dała, ale za to humor bardzo.


Zadowolona z siebie pojechałam do domu. Ledwo zdążyłam wejść, a po chwili rozdzwonił się telefon. To był Waldek.

— Przepraszam cię, moja Julijo od Capulettich, ale przeciągnęło mi się i niestety na dziewiętnastą nie dojadę — oświadczył smutno.

— Więc na którą możesz tu dotrzeć?

— Nie wiem. Czarno to widzę. Jak wrócę na dwudziestą trzecią, to będzie cud.

— Okej, rozumiem.

— Przepraszam najmocniej, a masz jakiś plan na niedzielę?

— Dlaczego pytasz?

— Może w drodze powrotnej wstąpiłbym do ciebie?

— Jak to widzisz? — zapytałam nagle przestraszona wizją jego odwiedzin.

— Wyjechałbym odpowiednio wcześniej i jeśli nie masz nic przeciwko, spotkalibyśmy się.

— W zasadzie nie mam żadnych planów — odpowiedziałam.

— Więc proszę. Jesteś tak cudowną kobietą, że nie mogę się doczekać spotkania z tobą. Gdybyś się nie zgodziła, chyba zrobiłbym sobie sepuku — kontynuował luźnym tonem, który w zasadzie bardzo mi się podobał.

— Chciałabym to zobaczyć — zaśmiałam się.

— Julijo, nie masz sumienia.

— Mam, mam, nie jest ze mną aż tak źle.

— Czy to znaczy, że zobaczymy się w niedzielę?

— W zasadzie można tak powiedzieć.

— O dzięki ci, bogini, nie masz pojęcia, jak się cieszę. Powiem więcej, marzę o seksie z tobą, ale wiem, że to nierealne. Czy pozwolisz mi się chociaż przytulić?

— Nie zapędzaj się, bo jeszcze jedno zdanie i w niedzielę nie będę miała czasu — rzuciłam oschłym tonem.

— Przepraszam, bardzo przepraszam, Julijo. Wybacz, proszę, nigdy więcej nic niestosownego nie powiem.

— Nie wierzę ci — zaśmiałam się.

— I masz rację, bo przy tobie same niestosowne rzeczy cisną mi się na usta.

— Daj już spokój, o której mógłbyś być?

— Około osiemnastej, czy miejsce to samo? — spytał.

— Tak. Myślę, że miejsc w tej kawiarni zamawiać nie trzeba.

— A więc jesteśmy umówieni. Do niedzieli, Julijo z Capulettich.

— Do zobaczenia.

Odłożyłam telefon i w zasadzie nie wiedziałam, co o tym myśleć. Facet naprawdę fajny, ale jest Romek, tylko że Romek mieszka daleko i ma żonę, a Waldek jest na wyciągnięcie ręki i jest wolny. Mieszka wprawdzie z dorosłą córką, ale to przecież nie jest przeszkoda. Miły, taktowny, inteligentny, ma poczucie humoru, lubi dobrą muzykę i ma cudowny głos do złudzenia podobny do Romka. W zasadzie ma wszystkie te cechy, które ma Romek. Tylko twarz i imię ma inne, pozostałe cechy są analogicznie podobne.

To nie może być prawda, że są ludzie tak podobni do siebie. Jednak mimo wszelkich analogii to nie jest Romek.

Od niedzieli dzieliły mnie dwa dni i miliony myśli. Po co mi to? Czy dobrze robię? Co z Romkiem? I wiele, wiele innych. Nie umiałam sobie sama z tym poradzić, zadzwoniłam więc do Elki.

— Hallo — zaśpiewała jak zwykle w telefon.

— No halo. Wiesz, co? Nie mam zielonego pojęcia, co zrobić z tym fantem?

— Oddaj mnie!

— Co mam ci oddać?

— No tego fanta, co nie wiesz, co z nim zrobić

— Pierdoły opowiadasz. Ja tu z poważnym problemem, a ty jaja sobie robisz — wyrzuciłam.

— To z fantem czy z problemem dzwonisz — zaśmiała się znowu. Jej śmiech mi się udzielił.

— Jedno i drugie. Umówiłam się z Waldkiem, on nie dojedzie dzisiaj.

— No co ty gadasz? Jak to nie dojedzie?

— Normalnie. Dzwonił, że jakiś załadunek czy coś tam, w każdym razie nie będzie go.

— W ciula cię zrobił!

— Ty to jednak jesteś walnięta. Zaraz w ciula. Marzycielka. Po prostu przełożył spotkanie na niedzielę.

— No! A w niedzielę przełoży na piątek, ha, ha!

— No to wtedy rzeczywiście w ciula mnie zrobi. Ale ty dupę trujesz, wytrąciłaś mnie z pantałyku. Ja o rozterkach, a ty o ciulach.

— To ile ich jest?

— Kogo? Ciulów czy rozterek?

— Ciekawe kto tu jest walnięty?

— No chyba rzeczywiście ja, bo w zasadzie chyba zapomniałam, po co dzwonię — roześmiałam się.

— No to gratulacje! — zatriumfowała Ela.

— A. Już wiem. No właśnie, bo patrz…

— Noooo, czysto gramatycznie zaczęłaś — znowu usłyszałam zadowolenie w jej głosie.

— Jeśli przestaniesz mi przerywać, to może i uda mi się skończyć.

— Okey, słucham

— I rób to w milczeniu!

— Dobrze. No więc?

— Więc jak już mówiłam, nie wiem, czy dobrze robię, umawiając się z Waldkiem. Jest Romek, na dodatek, po operacji, cierpiący, a ja?

— A ty nie masz żadnych zobowiązań wobec niego. Jest daleko, żonaty i co dalej? A Waldek jest tutaj, wydawać się za niego nie musisz. Poznaj go i zobaczysz, jaki jest w rzeczywistości. Chyba cię nie zje, nie da rady — zaśmiała się.

— Może masz rację. W takim razie już w niedzielę zobaczę, czy się co do niego nie myliłam.


No i nie myliłam się! Był rzeczywiście taki, jak sobie wyobrażałam. Miły, ciepły, dowcipny, delikatny. Przez cały czas rozglądał się na boki, aż i mnie się to udzieliło. Spojrzałam na sufit, czy przypadkiem nie ma tam jakiegoś pająka, bo mam arachnofobię. Spotkanie było krótkie, w zasadzie na łyk kawy. Waldek okazał się taktowny, ani przez moment nie dał powodu, żebym zmieniła o nim zdanie. Pocałował mnie na do widzenia. Pocałunek był namiętny i w zasadzie mógł być wstępem do czegoś więcej, ale na pewno „to więcej” nie nastąpiło tego wieczoru. Na drugi dzień zadzwonił i między innymi wyjaśnił mi, dlaczego tak się rozglądał.

— Wiesz Julijo z Capulettich, nie miałem siły na ciebie patrzeć. Wyobrażałem sobie ciebie nieraz, ale nie tak! To przeszło moje oczekiwania. Z jednej strony te rude włosy opadające na ramię, z drugiej — z ramienia zsunięta bluzka i wystające ramiączko od bielizny. Na to nie dało się patrzeć spokojnie.

— A to dlatego szukałeś pająków po ścianach.

— Czego szukałem?

— Niczego. To ja sobie ubzdurałam, że szukasz pająków.

— Nie — zaśmiał się ciepło — to nie o pająki chodziło, tylko o to, że nie mogłem spokojnie na ciebie patrzeć. A na dodatek ten uścisk i pocałunek, do końca życia będę pamiętał.

— E, nie przesadzaj. Takich widoków na pęczki.

— Nie! Ja na ten widok trzy lata czekałem i wdzięczny jestem Bogu, że wreszcie ujrzałem.

— Przestań, bo nie wiem, co mam powiedzieć.

— To niemożliwe. Ty zawsze wiesz, co powiedzieć. Z tobą w ogóle rozmawiać się nie powinno, bo potrafisz zapędzić człowieka w kozi róg. Z tobą powinno się tylko kochać.

— No to teraz pojechałeś.

— Nie, tak naprawdę myślę — powiedział ściszonym głosem.


Cokolwiek by powiedzieć o tym spotkaniu, wiem jedno — oprócz jeszcze większych rozterek niczego nowego w moje życie nie wniosło. To, że spotkałam się z Waldkiem tête-à- tête, spowodowało, że odezwały się we mnie — nie wiedzieć czemu — wyrzuty sumienia. Z jednej strony Waldek, fajny facet, którego w innej sytuacji starałabym się za wszelką cenę zatrzymać przy sobie, z drugiej — Romek, na którego czekałam całe życie. Waldek fajny, wolny i na miejscu (prawie), Romek również fajny, ale żonaty i daleko. Waldka znam z listów, rozmów i krótkiego spotkania, Romka znam czterdzieści pięć lat, w miarę dobrze w młodości i teraz tak samo jak Waldka z listów, rozmów i… jeszcze nie było spotkania, więc może się zmienił? Waldek jeszcze niedawno był alternatywą na resztę życia, Romek był w zasadzie całym moim życiem. Rachunek, mimo wielu niewiadomych, okazał się oczywisty. Zdecydowanie wygrał Romek, tylko jak wybrnąć ze znajomości z Waldkiem, nie robiąc mu krzywdy?

Z tych rozmyślań, jak ze snu wyrwał mnie telefon.

— O, odebrałaś? — zdziwiła się Ela.

— Wyobraź sobie z prostej przyczyny…

— No jakiej? — Jak zwykle przerwała mi w pół zdania.

— Jak telefon dzwoni, to się odbiera!

— No mądrość wygłosiłaś. A ja myślałam, że na randce z Waldkiem jesteś?

— To po jaką cholerę dzwonisz, jak wiesz, że jestem na randce?!

— Ale nie jesteś, skoro odebrałaś i tak ze mną rozmawiasz.

— Litości! A tak w ogóle to wiesz, po co dzwonisz?

— No! Na którą idziesz na to spotkanie z Waldkiem?

— Na osiemnastą.

— Przecież już siódma dochodzi!

— No i…?

— Nie poszłaś? Julka, jak mogłaś tak chłopaka wystawić! Tak się nie robi! On tak się starał. Ty się szykowałaś, a teraz nie poszłaś?

— A może już wróciłam. — Tym razem to ja przerwałam jej tyradę.

— Jak to wróciłaś?

— No, wróciłam. Wypiliśmy kawę, on się spieszył, więc spotkanie trwało nieco więcej niż pół godziny.

— Ale co? Jaki on? Fajny?

— Tak, wszystko w porządku, tylko mam rozterki.

— Jakie znowu rozterki?

Opowiedziałam Eli o mojej walce z myślami i rachunku, z którego jasno wynikało, że tę znajomość trzeba zakończyć.

— Tylko nie wiem jak — dodałam. — Nie chcę chłopaka skrzywdzić.

— Już to zrobiłaś. Trzeba się było nie umawiać.

— No trzeba było, ale już się stało.


Wstałam, jak zwykle ostatnio, tuż po czwartej. Zrobiłam wszystko, co miałam tego ranka do zrobienia. Zostało mi trochę czasu, więc usiadłam z kawą przy komputerze z zamiarem wykonania kilku spraw, które nazywałam pracą myślową. Rano umysł mój był o wiele bardziej światły niż później, kiedy to dawało już znać o sobie zmęczenie. Nawet dość dobrze mi szło i byłam z siebie zadowolona, że udało mi się podgonić moją pracę, kiedy zadzwonił telefon. Kto o tej porze, spojrzałam i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Poniedziałek, siódma rano, a tu dzwoni… Romek.

— Halo, dzień dobry. Nie przeszkadzam?

— Dzień dobry. Miło usłyszeć cię o tej porze. Pewnie, że nie. Przecież już nieraz ci mówiłam, że nigdy mi nie przeszkadzasz.

— No tak, ale może szykujesz się do pracy?

— Nie, bez przesady, przecież do pracy dopiero na dziewiątą idę, więc mam dużo czasu.

— A co robisz? Nie obudziłem cię?

— Skąd. Już dawno nie śpię. Wstałam po czwartej.

— O, to tak jak ja. Też ostatnio tak wstaję, ale wcale mi to nie przeszkadza.

— To tak jak mnie. Śpię po cztery godziny na dobę, a budzę się wyspana i w ogóle mi snu nie brakuje.

— Też tak mam. Wiesz, jak dzwoniłaś w piątek, leżałem w łóżku. Miałem gorączkę i bardzo źle się czułem, dlatego nie rozmawiałem z tobą.

— To niedobrze. Nic mi nie powiedziałeś.

— A… wiesz… co miałem mówić. Nic by to nie zmieniło. Ty byś się martwiła, a mnie by nie pomogło.

— No na pewno bym się martwiła, ale i bez tego tak było. Nie umiem przejść obok, gdy ktoś cierpi. Ty cierpiałeś, wyraźnie to było słychać! A jak teraz się czujesz?

— Już jest okej. Wszystko dobrze. Poleżałem, coś tam zażyłem i minęło.

— Na pewno dobrze? — dopytywałam się.

— Tak, Julio. Na pewno. To naprawdę budujące, że tak się o mnie martwisz, ale zapewniam cię, że na sto procent jest w należytym porządku.

— To dobrze, Romku, bo ja naprawdę się o ciebie martwiłam, ale skoro mówisz, że już jest lepiej, to nie mam powodu, żeby w to nie wierzyć, i jestem już spokojna.

— A wiesz, ja to bym wolał, żebyś za spokojna nie była.

— Czy chcesz przez to powiedzieć, że wolisz, jak się o ciebie martwię?

— No niezupełnie to miałem na myśli — zaśmiał się.

— No to widzę, że rzeczywiście jest z tobą zdecydowanie lepiej.

— No przecież ci to powiedziałem.

— Tak. Słyszałam, ale sądziłam, że mówisz to tylko po to, żeby mnie uspokoić. Teraz już nie boję się o ciebie.

— To dobrze, naprawdę nie chcę, żebyś się zamartwiała. W zasadzie w ogóle nie powinnaś się niczym martwić. Dosyć już zmartwień w twoim życiu. Zasługujesz tylko na radość i ja ci ją dam.

— O… ciekawe jak to zrobisz?

— Moja w tym głowa, żeby tak było.

— A ja nie mam nic do powiedzenia w sprawach, które mnie dotyczą?

— Ty jesteś młodsza, więc siedź cicho dziecinko.

— Tyran!

— Nie pyskuj!

— I do tego despota!

— No pięknie mnie nazywasz — zaśmiał się.

— Jak chcesz mnie ubezwłasnowolnić, to masz za swoje.

— Bardzo bym chciał — powiedział już bez śmiechu i ironii. — Bardzo — powtórzył. — Na chwilę zapadła cisza, a potem westchnienie i… — Hej, Julio, jesteś tam?

— Oczywiście, że tak. Nie zamierzam od ciebie uciekać.

— Nie puściłbym cię. Już teraz nie.

Padło jeszcze kilka lakonicznych, w zasadzie nic nieznaczących zdań i nie wiadomo kiedy zleciała godzina. Świetnie się nam rozmawiało, ale czas płynął nieubłaganie. Dotarło do mnie, że muszę kończyć.

— Przepraszam cię, Romku, ale muszę się ubrać, wyprowadzić psa i iść do pracy.

— Ubrać? To nie jesteś ubrana?

— W pewnym sensie jestem.

— To znaczy?

— To znaczy, że zdążyłam wziąć prysznic i włożyć szlafrok.

— A pod szlafrokiem co masz?

— A pod szlafrokiem nic nie mam.

— To znaczy, że rozmawiasz ze mną… naga?

— No nie do końca naga. Przecież mówię, że mam szlafrok.

— Ale on ci się czasami rozchyla?

— Cały czas się rozchyla.

— I co wtedy widać?

— Musiałabym stanąć przed lustrem, żeby to zobaczyć.

— Nie czujesz?

— Jestem tak podekscytowana rozmową z tobą, że nie zwracam uwagi na takie szczegóły.

— Teraz i ja jestem podekscytowany. W zasadzie zawsze, jak z tobą rozmawiam, jestem podekscytowany. Tak było kiedyś i tak zostało do dziś.

— To zupełnie tak jak ja. Ale naprawdę czas mnie goni. Mimo że bardzo chciałabym z tobą rozmawiać, muszę niestety iść do pracy.

— Oczywiście. Przepraszam. Już cię nie zatrzymuję.

— Szkoda, bo właściwie na to liczyłam — zaśmiałam się.

— I na to przyjdzie czas.

— To dobrze. Trzymam cię za słowo, a tymczasem pa i do usłyszenia.

Ta rozmowa była nieco inna od poprzednich. Zdecydowanie bardziej śmiała i z tego powodu wprawiła mnie w melancholijny nastrój. Szybko się przebrałam, wyprowadziłam moją śliczną sunię i poszłam, a właściwie pofrunęłam na skrzydłach do pracy. Prawdę mówiąc, pojechałam samochodem.

Otworzyłam biuro, rozłożyłam kwity i już miałam się wziąć do pracy, kiedy zadzwonił telefon. O rany, kto znowu, przecież muszę coś zrobić. Nie była to może pełnia sezonu, ale zbliżały się święta, więc trochę roboty przy wyjazdach świątecznych miałam. Od niechcenia spojrzałam na ekran telefonu i wręcz zamarłam. Niemożliwe, przecież niespełna pół godziny temu rozmawialiśmy ze sobą.

— Halo, słucham Romku — zaszczebiotałam wręcz do aparatu.

— Dzień dobry jeszcze raz. Możesz mi poświęcić jeszcze chwilę?

— Oczywiście! Przecież ciągle ci powtarzam, że od ciebie zawsze odbiorę i zawsze będę miała czas.

— No tak, ale jesteś w pracy. Pewnie jesteś bardzo zajęta?

— Oczywiście, że jestem zajęta, ale nie na tyle, by nie móc z tobą rozmawiać.

— To dobrze, bo bardzo chciałbym jeszcze z tobą pogadać. Mam ci tyle do powiedzenia, a do tego mógłbym cię słuchać bez końca. Tak bardzo lubię twój głos. Jest taki ciepły i serdeczny.

— Nie kokietuj mnie.

— Nie, Julio, nie kokietuję. Naprawdę tak jest. Urzekłaś mnie swoim głosem, i nie tylko głosem. Całą swoją osobowością. Jesteś zupełnie inna od osób, z którymi mam styczność. Rozmowa z tobą jest jak balsam dla uszu i serca.

— Bez przesady… — nie dokończyłam.

— Tylko ty mnie rozumiesz i tylko ty się martwisz o mnie.

— Myślę, że nie do końca. Przecież otaczają cię twoi bliscy, więc na pewno jest ktoś, kto cię rozumie i martwi się o ciebie.

— Nie, Julio. Wierz mi, że tak nie jest. Dzieci poszły swoją drogą, a żona już dawno przestała się o mnie martwić.

Słuchałam tych słów i jednocześnie analizowałam jego sytuację. Już dawno uznałam, że żona mojego Romka to po prostu wyrachowana „zimna ryba”. Po jej zachowaniu po operacji Romka można było tak ją ocenić, a teraz to się potwierdziło. O ile oczywiście to, co mówi Romek, ma potwierdzenie. Tylko dlaczego miałby mnie okłamywać? Nasze rozmowy, oprócz dzisiejszej, były zwyczajne, czasami w nawiązaniu do przeszłości, a czasami o niczym. Żadnych podtekstów, żadnych deklaracji czy zobowiązań, dlaczego więc miałby mnie okłamywać? Nigdy przedtem tego nie robił, więc mam nadzieję, że się nie zmienił.

— Halo, Julio, jesteś tam? Mówię do ciebie!

— Jestem, tylko się zamyśliłam.

— A o czym tak rozmyślasz?

— W zasadzie analizuję to, co mówisz, i… wolno mi idzie — zaśmiałam się.

— Jesteś kłamczuszką. Nigdy nie umiałaś kłamać i teraz też ci nie wyszło. Więc o czym rozmyślałaś?

— W zasadzie nie skłamałam. Naprawdę myślałam o tym, co mówiłeś.

—  Dobrze, dobrze, niech ci będzie.

Przez kolejne pół godziny rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Tematy same się pojawiały, czas płynął, a my świetnie się bawiliśmy, każde z nas po innej stronie telefonu.

— Julio, jestem szczęśliwy, że mogę z tobą rozmawiać. To wiele dla mnie znaczy.

— Dla mnie, Romku, też. Nawet nie wiesz, jak wiele.

— Nie licytujmy się. Ustalmy, że jest to dla nas jednakowo ważne.

— Tak, masz rację, chyba tak jest.

— Na pewno, Julio, tak jest!

— Skoro tak mówisz…

— Tak, a teraz już nie przeszkadzam, bo przecież jesteś w pracy.

Rozłączył się, ale ja wcale się do pracy nie wzięłam. Myślami byłam przy nim, a moje biuro i wszystko, co z tym związane, było lata świetlne od mnie. Z tego stanu wyrwał mnie dźwięk telefonu. Tym razem to Ela.

— Hallo — zaśpiewała jak zwykle.

— No alo, alo, cóż cię do mnie o tej porze sprowadza? — zapytałam.

— Jesteś w domu czy w biurze?

— W pracy. A co chcesz przyjść?

— Nie chcem, ale muszem. Idę do Lidla i muszę, rozumiesz.

— Oczywiście, że rozumiem.

— To wchodzę.

Wyłączyła się, ale po niespełna kilku minutach była już u mnie.

— Napijesz się kawy, herbaty, wody?

— Spadaj, nie po tu jestem. Napiłam to ja się w domu, tutaj oddać przyszłam.

— Za ścieki płacisz?

— U siebie płacę, a nie oddaję, wyrówna się.

I zniknęła za drzwiami. Po chwili wyszła szczęśliwa.

— W zasadzie jak chcesz, to tej herbaty zrobić możesz. Tylko dobrą, nie tę gównianą dla gości.

— Już robię.

Wstawiłam czajnik, wzięłam puszkę z herbatą i wsypałam łyżeczkę do swojego kubka, w którym już była zaparzona herbata. Zaczęłam się rozglądać, bo coś mi nie pasowało, ale nie bardzo wiedziałam co!

— Ty, a ty komu robisz tą herbatę?

— Nie tą, tylko tę!

— Ale komu?

— Tobie!

— W swoim kubku, razem z „tę” niedopitę?

— Tą niedopitą.

— Kuźwa, a tobie co się dzisiaj stało?

— Nooo, nie no co ty, co miało się stać?

— W głowę coś ci się stało. Uderzyłaś się?

— Nie…

— To może ktoś cię uderzył?

— Nie!

— Na pewno nie pamiętasz, bo coś z tobą nie tak. Daj, kuźwa, tą herbatę, bo zaraz wszystko wysypiesz i nie napiję się wcale.

— Tę.

— Odpieprz się z tę gramatykę. Czepiłaś się jak rzep do tej „tą”, a od konkretów odbiegasz.

— Bo mówić należy poprawnie!

— A ja myślałam, że konkretnie.

— A to też. Ty, Elka, dlaczego wsypałaś mi tyle fusów do kubka?

— Kuźwa, nie wytrzymam. Sama sobie wsypałaś. Co ci się stało? Na pewno nie uderzyłaś się w głowę?

— Co się mojej głowy czepiłaś? Nie uderzyłam się! Romek dzwonił!

— I to powód, żeby tak spieprzyć herbatę?

— Dwa razy dzwonił.

— Dzisiaj?

— No mówię przecież!

— A to się nie dziwię. Dostałaś w głowę, a właściwie na głowę.

— No!

— O jak inteligentnie.

I obie głośno się roześmiałyśmy. Wypiłyśmy herbatę, którą w rezultacie zrobiła Elka, pogadałyśmy, ona wyszła, a ja po raz kolejny zrobiłam podejście do programu i kalkulacji wyjazdów świątecznych. Gdy już zaczęły do mnie docierać niektóre dane i zaczęłam przyswajać słowo pisane, zadźwięczał telefon. Spojrzałam na ekran i znowu stało mi się coś w głowę w zasadzie ze zrozumiałych względów. Dzwonił Romek.

— Julio, wiem, że przeszkadzam ci w pracy, ale mam taką nieodpartą ochotę na rozmowę z tobą, że nie mogę się opanować.

— Wiesz, Romku, w zasadzie to nie przeszkadzasz mi.

— A co, już wróciłaś z pracy?

— Nie. Cały czas tutaj jestem, ale siedzę bezproduktywnie, bo myślenie mi odeszło.

— A mnie nie, ja cały czas myślę, tylko że wyłącznie o tobie.

— A, to ja też tak mam. Nie żeby całkowicie, tylko nazwałabym to przekwalifikowaniem myślowym. Zero o pracy. Wszystko o tobie.

— Dobrze to nazwałaś.

— No tak. Tylko że wyżyć się z tego nie da, ale za to jest mi fajnie w takim stanie. — Prosto określiłam stan, w którym obecnie się znajduję, zero skrępowania czy zażenowania.

— To zupełnie tak samo jak mnie.

— Zauważyłeś, że pomimo minionych lat bardzo dobrze się porozumiewamy.

— Tak. Właśnie o tym samym myślałem. Czasami mam wrażenie, że czas się cofnął i tej przerwy między nami nie było.

— Ale niestety w międzyczasie wiele się zmieniło, zmieniło się nasze życie, my się zmieniliśmy.

— Tak, ale nie na tyle, by o sobie nie pamiętać.

— Masz rację. Opowiedz mi, Romku, coś więcej o sobie.

— Dobrze, Julio. Mam ochotę opowiedzieć ci wszystko. Jeżeli tylko będziesz chciała słuchać.

— Będę chciała. Bardzo chcę. — Ostatnie słowa prawie wyszeptałam.

— Skoro tak, to powiem ci. Mam córkę, która mieszka w Niemczech, i syna, który mieszka tutaj i pracuje w wojsku.

— Podtrzymuje tradycje rodzinne?

— Tak. Pamiętasz, Julio, co się stało z moim tatą — powiedział i na chwilę zamilkł.

— Tak. Pewnie, że pamiętam. — Przed moimi oczami stanęły obrazy z tamtych lat, a szczególnie ten, bardzo przykry dla Romka, kiedy jego tata popełnił samobójstwo. — Jest mi bardzo przykro, Romku, z tego powodu.

— Byłem wtedy w ósmej klasie. Tata był mi wtedy bardzo potrzebny.

— Rodzice są zawsze potrzebni. Nawet wtedy, kiedy nam się wydaje, że wiemy wszystko i niczego nie potrzebujemy. A jak twoja mama? — zapytałam.

— Mama ma się dobrze. Mieszka sama. Pomagam jej, ale jest samodzielna.

— Masz wielkie szczęście, że masz jeszcze mamę. Moi rodzice już dawno temu odeszli. Tata jak miał pięćdziesiąt lat, jeszcze jak mieszkaliśmy w Mogilnie, a mama miała niewiele więcej, bo pięćdziesiąt cztery. Wtedy wydawało mi się, że się już nażyli, a teraz widzę, jak byli młodzi. Mogli jeszcze długo pożyć, ale cóż takie refleksje z wiekiem przychodzą.

— Masz rację, Julio. Mnie naszła nie tylko dotycząca rodziców, ale także nas. Byliśmy tacy młodzi. — Rozmarzył się.

— Tak, w zasadzie byliśmy jeszcze dzieciakami.

— Tak, szybko to zleciało, a jesteśmy już dziadkami.

— Mhm tylko wnuki mamy każdy swoje.

— A mogło być inaczej…

— Ale niestety tak nie jest.

Dalsza rozmowa przebiegała już bez żadnych emocji na nic nieznaczące tematy. Kiedy zakończyliśmy, spojrzałam na zegarek, była czternasta. Nic nie zrobiłam, a czas upłynął. Nie szkodzi, w zasadzie mogę to zrobić w domu wieczorem. Na szczęście moja praca polegała nie na bezproduktywnym siedzeniu, lecz na wykonywaniu konkretnych czynności, tak więc gdzie to robiłam, nie miało żadnego znaczenia. Co prawda w biurze nic mnie nie rozpraszało, więc szło mi zdecydowanie lepiej, ale tak było dotychczas, teraz to się zmieniło. Romek może rozmawiać tylko do południa, ja swoją pracę mogę wykonać później. Spakowałam się i poszłam, a właściwie pojechałam do domu.

Wieczorem odwaliłam swoją pracę koncertowo, obejrzałam jakiś film… do połowy, bo zorientowałam się, że w ogóle nie mam pojęcia, o co w nim chodzi. Nigdy nie pociągało mnie gapienie się w telewizor, teraz w ogóle straciłam ochotę na oglądanie czegokolwiek. Od czasu do czasu obejrzałam jakiś serial, choć jak wszystkie filmy w połowie odcinka mnie znudził. Na szczęście Elka oglądała to samo, więc nawet jak nie chciałam, to i tak usłyszałam recenzję każdego odcinka, najpóźniej pół godziny po emisji. Z filmów wybierałam tylko komedie, i to romantyczne, a to dlatego że dobrze się kończyły — ten temat zresztą ostatnio był mi bliski. Wyłączyłam telewizor i postanowiłam się położyć. Szybki prysznic i do łóżka. Kiedy już w zasadzie przysypiałam, zadźwięczał dzwonek w telefonie z wiadomością, Zazwyczaj na wiadomości nie zwracam uwagi, ponieważ uważam, że jak jest coś ważnego, to się dzwoni. Wiadomość zdecydowanie może poczekać. Zaciekawiło mnie tym razem, kto o tej porze do mnie pisze. Często mój ulubiony kuzyn pisał do mnie SMS-y, więc pokusiłam się zobaczyć, co za pierdołę mi przysłał. Podniosłam telefon i… Nie, to niemożliwe, pewnie bez okularów widzę to, co chcę zobaczyć! A jednak możliwe, wiadomość od Romka. Takie niby nic, gest machania ręką. Odmachałam i położyłam się z telefonem pod poduszką, mając świadomość, że to nie zdrowo, ale w aparacie była cząstka jego.

Tak jak każdej nocy nie spałam długo, niecałe cztery godziny, ale kiedy się obudziłam nie czułam zmęczenia, wręcz przeciwnie byłam wyspana i zadowolona. Jak zwykle poranna toaleta, kawa, kanapka i do laptopa. Nic nowego, codzienny rytuał. Mając w pamięci poprzedni dzień, na wszelki wypadek zamiast przeglądać jak zwykle o tej porze jakieś pierdoły, wzięłam się solidnie do pracy. Pomyślałam, że nawet jak nie zadzwoni, to i tak nadrobię zaległości i będę więcej luzu. W zasadzie niby dlaczego miałby dzwonić. To, że wczoraj dzwonił, i to kilka razy, nie znaczy, że zrobi to dzisiaj. Miał czas, to dzwonił. Nie ma co rozważać, tylko trzeba robić swoje. Wcześnie rano, ledwie parę minut po czwartej, świeży umysł szło mi nadspodziewanie dobrze. Nie wiadomo kiedy minęły prawie trzy godziny i… zaterkotał dzwonek telefonu. Kto to? Co prawda umawiałam się z szefem, że w tym tygodniu wszystko skończę, ale to dopiero wtorek, więc… To nie szef, lecz Romek, tak jak wczoraj, ledwo minęła siódma, a on już dzwoni.

— Dzień dobry. Julio!

— Witam cię, jak miło usłyszeć cię już rano.

— Nie mogę spać, więc pomyślałem, że do ciebie zadzwonię.

— To dobrze pomyślałeś. Ja też od dawna już nie śpię. Zdążyłam już kawę wypić i nadrobić wczorajsze zaległości, a nawet zrobić coś na zapas.

— To jednak miałaś przeze mnie zaległości?

— Już dawno to zrobiłam, nie ma o czym mówić!

— O której wstałaś, że tyle rzeczy zrobiłaś?

— Ja? O czwartej. Obudziłam się trochę wcześniej, ale to teraz norma. Nie wiem, co to jest, ale spać mi nie daje — zaśmiałam się.

— To tak samo jak ja. Śpię po kilka trzy, góra cztery na dobę i się budzę.

— A jak już nie spisz, to mnie budzisz?

— Nie, Julio! Nie. Nigdy bym nie śmiał cię budzić.

— A szkoda. Chciałabym, żebyś to robił — powiedziałam prawie szeptem.

— Halo, słucham? Możesz powtórzyć, bo kiepsko cię, Julio, słyszę?

— Nie, nic nie mówiłam. To do psa.

— A mnie się wydawało, że do mnie.

— Nie. Nie, to nie do ciebie — skłamałam, ale chętnie bym powtórzyła.

— To na czym, Julio, wczoraj skończyliśmy?

— A my skończyliśmy?

— Jeden zero dla ciebie. Pewnie, że nie skończyliśmy — zaśmiał się.

— Miałeś opowiedzieć mi coś więcej o sobie.

— Tak… Więc o dzieciach ci mówiłem, o mamie też mówiłem. Cóż, jak wiesz jestem żonaty. Żonę poznałem jeszcze w szkole. Nie byliśmy w tej samej klasie, ale razem chodziliśmy do budowlanki.

Miałam ochotę powiedzieć, że to wiem, bo już kiedyś, dawno temu, mi to powiedział, ale było to zbyt bolesne dla mnie, że to dla niej mnie zostawił, więc słuchałam w milczeniu.

— Wiesz, Julio — ciągnął — moja siostra wychodziła za mąż, a ja nie miałem z kim iść na wesele. Napisałem do niej. Przyjechała. Okoliczności były sprzyjające. Wpadliśmy, więc pojechałem się oświadczyć. Jej rodzice nie chcieli pozwolić na ślub, ale jak się dowiedzieli, że musimy, nie mieli wyboru. Długo mnie nie akceptowali. Dopiero jak wyjechałem na kontrakt, później drugi i następny, wtedy zaaprobowali.

„Musiałeś się wkupić” — pomyślałam.

— Mój pierwszy mąż też był na kontrakcie, ale jak wrócił, odbiło mu i nasze małżeństwo się skończyło — powiedziałam.

— No tak — potwierdził, a ja miałam wrażenie, że w ogóle nie słuchał tego, co mówię, bo ciągnął, jakby chciał się pozbyć tej wiadomości jak zbędnego balastu. — Ale wiesz, Julio, od jakiegoś czasu nie układa się nam. Ciągle toczymy między sobą walkę. Nie możemy się dogadać. W domu milczymy, prawie w ogóle nie rozmawiamy. Nie mamy już wspólnych tematów.

— To niefajnie tak żyć obok.

— No nie. Mamy osobne sypialnie. Żyjemy obok siebie. Nie sypiamy ze sobą. Wiesz, o czym mówię?

— Tak, wiem — odparłam, zastanawiając się nad tym, co mówi, a w zasadzie dlaczego mi to mówi.

— Od lat tak naprawdę nie kochaliśmy się. Czasami zaliczyliśmy obowiązkowy seks małżeński — wyznał. — Nie wiedziałam, co o tym myśleć, a co dopiero odpowiedzieć. W zasadzie nie musiałam, bo Romek nie czekał na moją odpowiedź, tylko mówił dalej. Miałam wrażenie, że chce jak najszybciej wyrzucić z siebie wszystko na ten temat, jakby to mu ciążyło. — Wiesz, Julio, kilka lat temu u mojej żony wykryto mięśniaki i od tamtego czasu w zasadzie nie współżyjemy ze sobą. Mówi, że ją boli, więc nie chcę jej zadawać bólu. Dla mnie też nie jest to przyjemne.

— Ale przecież mięśniaki nie mają wpływu na seks — stwierdziłam, ale Romek chyba mnie nie słuchał.

— Ona nie chce, a ja się do tego przyzwyczaiłem — wyznał.

— Przecież jesteście jeszcze młodzi, właśnie teraz seks jest piękny i dojrzały. Właściwie bez żadnych zahamowań — powiedziałam.

— Nie, nie, Julio. Nie z moją żoną! Ona ma zasady.

— Każdy jakieś ma — oświadczyłam, ale Romek widocznie powiedział wszystko w tym temacie.

Tego dnia dzwonił jeszcze kilka razy, rozmawialiśmy długo i o wszystkim. Tak samo było w środę, czwartek i piątek. Pierwszy telefon około siódmej i rozmowa około godziny do półtorej. Następnie czas dla mnie, na przygotowanie się do pracy i kolejne rozmowy w ciągu dnia. Moje wczesne wstawanie wreszcie się przydało, rano umysł miałam świeży, więc dobrze mi się pracowało, a później mogłam spokojnie bez żadnych wyrzutów rozmawiać. Przyszła sobota. Wstałam jak zwykle w środku nocy, do siódmej się obrobiłam i… cisza. Dziwnie się poczułam i to nie tylko dlatego, że przyzwyczaiłam się do tych rozmów, ale miałam wrażenie, że znowu zostałam pokonana. W zasadzie moje rozterki powinny być innego rodzaju, ale nie były.


Kiedy wstałam rano, dzień był długi i mogłam ten czas racjonalnie wykorzystać. Jeżeli na dodatek był to wolny dzień, miałam dużo czasu do zagospodarowania. Postanowiłam więc zrobić coś dla mojej suni i dla siebie przy okazji też. Włożyłam wygodne spodnie, kurtkę sportową, adidasy, opaskę na głowę, czapek nie cierpię, a grudniowa pogoda nie rozpieszcza. Tak „wystrojona” wzięłam moją Gildusię i poszłam do parku. Był to park tylko z nazwy, tak naprawdę lasek na wpół dziki, z równie dzikimi ścieżkami, które wiły się wokół wzniesień. Postanowiłam, że zdobędziemy co najmniej jeden szczyt, a przy tym odwalimy spacer. Moja suka była wniebowzięta, obwąchała wszystkie drzewa, kamienie i przyniosła mi z milion patyków różnego rodzaju, natomiast ja… po niespełna półgodzinie marszu z przeszkodami postanowiłam wrócić do domu. Na wpół żywa rozebrałam się i poszłam pod prysznic. Nieco już wróciłam do życia, więc zmiksowałam jakieś owoce i zamierzałam przejrzeć wiadomości. Zajrzałam też na mój ulubiony portal społecznościowy. Miałam wiadomość. No tak weekend, więc Waldek przyjechał i oczywiście od razu napisał.

— Julijo z Capulettich, co u ciebie słychać? Wróciłem nad ranem, stęskniony, kilka słów nabazgrałem i lecę spać, mam nadzieję, że jak się obudzę, będziesz leżała obok.

Jak zwykle rozbawiła mnie jego bezpośredniość, więc niewiele myśląc, odpisałam.

— Tak, „zadzieram kiece i lece”, a ty nie za dużo sobie wyobrażasz?

Ledwo zdążyłam wysłać, a już była odpowiedź.

— Nie, nie za wiele. W sam raz i nie widzę ciebie. Dlaczego tak wolno lecisz?

— Bo na miotle lecę.

— To koniecznie musisz wymienić na nową.

— A ty nie miałeś spać?

— Miałem, ale z tobą.

— Marzyciel!

— Niepoprawny marzyciel.

— No właśnie. Czas dorosnąć.

— A po co? Skoro tak mi dobrze.

— Jeżeli dobrze, to do czego jestem ci potrzebna?

— Do kochania, Julijo!

— Ha, ha, przecież ty z kochaniem nie chcesz mieć nic wspólnego.

— I tu się mylisz, z kochaniem i z tobą chcę mieć wszystko wspólne.

— Jednak marzyciel. Idź spać, bo jesteś zmęczony i głupoty wypisujesz.

— To nie głupoty. Sama prawda.

— Co nie zmienia faktu, że powinieneś spać, a i ja mam parę rzeczy do zrobienia, więc miłych snów.

Zakończyłam tę dziwną konwersację i chcąc, nie chcąc wzięłam się do sobotnich porządków. Poszło mi w nad wyraz szybko. Do obiadu zostało trochę czasu, więc poszłam do sklepu. Robiłam zakupy w zasadzie niepotrzebne mi, więc niewiele myśląc szybko zapłaciłam i wyszłam. Ledwo zdążyłam odstawić wózek, jak zadźwięczał dzwonek mojego telefonu. Uśmiechnęłam się do siebie. Na ekranie wyświetliło mi się imię Eli.

— Słucham.

— Hallo. — Jak zwykle zaśpiewała do słuchawki.

— No alo, alo, słucham cię — powtórzyłam.

— No i fajnie, co robisz?

— Właśnie wyszłam ze sklepu, a co chcesz? — zapytałam bardzo inteligentnie.

— Robisz obiad? — Nie mniej inteligentnie zapytała Elka.

— A po co?

— Bo człowiek, żeby żyć musi jeść — stwierdziła tym razem wręcz filozoficznie.

— Ale żeby od razu obiad?

— No a co się je o tej porze?

— Mogę kanapkę.

— Kanapkę, a nie możesz coś lepszego?

— Mogę, ale co za różnica, skoro wszystko smakuje mi jak trawa.

— A zapomniałam, że ty w stanie euforii, to jeść nie musisz — zaśmiała się.

— No tak, ale do brzegu. O co chodzi? Chcesz u mnie zjeść ten obiad, którego nie ugotowałam?

— Nie, ja już jadłam. Chodzi mi o to, że jak nic nie robisz, to może do galerii poszłybyśmy?

— A… i po to była cała ta szopka z obiadem?

— Odpieprz się. Idziesz czy nie?

— No idę. To jak? Ty przyjeżdżasz po mnie autem czy tramwajem, a dalej ja jadę?

— No ja dojadę tramwajem, bo od ciebie bliżej.

— Nic głupszego wymyślić już nie mogłaś. Bliżej, dobre sobie!

— Oj, nie czepiaj się. Ogarnę się i jestem.

— Okej, czekam.


W galerii obeszłyśmy całe piętro. Mnie w zasadzie nic nie interesowało, ale Ela, i owszem, od sklepu do sklepu, a w każdym tona ciuchów do przymierzenia. Nic nie miała zamiaru kupować, ale stwierdziła, że poprzymierzać może, a może coś się trafi fajnego? I tak w poszukiwaniu tej fajnej rzeczy zeszło nam ponad godzinę. Po setnej już chyba przymiarce, w zasadzie byłam zmęczona, ale ubawiona.

— Ela, ja wychodzę, bo tutaj duszno. Zaczekam na zewnątrz, a ty jak się przebierzesz, to dojdziesz.

— Gdzie na zewnątrz? Jak ja cię tam znajdę?

— Do wyjścia sama nie dojdziesz?

— No dojdę, ale nie możesz zaczekać? Razem wyjdziemy.

— A co, ktoś cię zgwałci w tej przebieralni?

— Jakbym wiedziała, że zgwałci, to sama bym ci powiedziała, żebyś sobie poszła — zaśmiała się.

— O rany, przecież trzy kroki za drzwiami będę.

— No i gdzie ja ciebie szukać będę?

— Przed sklepem.

— A to ty przed sklep idziesz?! A ja myślałam, że przed galerię.

— O matko, kobieto. Nie rób tego więcej, rób to, co potrafisz.

— Ale czego mam nie robić?

— Masz nie myśleć, tylko się przebierać, co ty, blondynka jesteś?

— Aaa, no to dobra.

Pewnie ta rozmowa jeszcze by trwała, ale w mojej kieszeni zawibrował telefon. Zdziwiłam się, kiedy na ekranie telefonu ujrzałam imię i nazwisko Romka.

— Halo, słucham.

— Dzień dobry, Julio. Nie przeszkadzam?

— Oczywiście, że nie.

— W domciu jesteś?

— Nie. W galerii handlowej.

— To się wyłączam, nie będę ci przeszkadzał.

— Przecież powiedziałam, że nie przeszkadzasz. Jestem tutaj z koleżanką dla towarzystwa, a nie na zakupach.

— Ojej, nie masz pojęcia, jak bardzo chciałbym być na miejscu twojej koleżanki. Pochodzić z tobą po galerii. Kupić coś fajnego, a później usiąść gdzieś i napić się kawy. Z tobą, Julio. Razem — prawie wyszeptał.

— Też bym chciała, żebyś tu był. Tak bardzo chciałabym cię zobaczyć.

— Zobaczysz, Julio. Na pewno zobaczysz. Obiecuję, tylko muszę dojść do siebie.

— Oczywiście! To zrozumiałe, że najpierw musisz wyzdrowieć. Nawet nie ma mowy, żebyś z takim okiem jechał.

— Ale jak tylko wszystko wróci do normy, to się zobaczymy, Julio. Obiecuję!

Padło jeszcze kilka zdań o niczym, przyszła Ela i zakończyliśmy rozmowę.

— Coś taka rozanielona.

— A tak sobie.

— Znam tę minę. Dzwonił?

— Dzwonił. Skąd wiesz?

— Popatrz w lustro, to zobaczysz. Przecież taką minę tylko w jednym wypadku masz.

— Co ty gadasz?

— Ja? Ciekawe, o czym ty gadałaś i dlaczego zadzwonił w sobotę, po południu?

— Nie wiem. A właściwie co ci do tego?

— Bo jak kociej mordki dostajesz, to się dogadać z tobą nie można.

— A z tobą to zawsze można się dogadać! No rzeczywiście! I bez kociej mordki pieprzysz czasem jak niezdrowa dupa.

— Ale tylko czasem, a ty ostatnio często. Nawet bardzo często, powiedziałabym.

— W zasadzie to nawet częściej bym chciała — rozmarzyłam się.

— O matko, trzymajcie mnie! Nie wytrzymam z tobą! Chodź lepiej na kawę czy jakiegoś loda. Siądziemy sobie, odpoczniemy i… brzydkich ludzi poobgadujemy.

— No pewnie, bo my obie piękne!

Roześmiałyśmy się, aż idące obok małolaty popatrzyły na nas z niesmakiem. Poszłyśmy na kawę i oczywiście obgadywać brzydkich ludzi.


Po powrocie do domu zajrzałam do komputera, a tam… o rany, multum wiadomości, z tego dziewięćdziesiąt procent od Waldka.

— Julijo z Capulettich, cały dzień czekam na ciebie.

— Usycham z tęsknoty.

— Gdzie jesteś?

— Co się stało, że cię nie ma?

— Dlaczego nie odpisujesz?

— Julietto! Wracaj!

— Bo przyjadę!

— Sercem jestem przy tobie, a ty poszłaś sobie!

I jeszcze kilkanaście innych w podobnym tonie.

— Człowieku oszalałeś? Czy ja ci coś obiecywałam lub coś w tym stylu? Nie! Więc o co ci chodzi? — napisałam. I natychmiastowa odpowiedź.

— Żyjesz, chwała Bogu! Tak się martwiłem.

— Ty Boga w to nie mieszaj. Dlaczego miałabym nie żyć?

— Bo się nie odzywałaś, a ja pisałem.

.– I co w związku z tym?

— No nie wiedziałem, co się dzieje.

— Upierdliwy jesteś, przecież ja nie jestem ubezwłasnowolniona. Mogę robić. co chcę.

— Ale myślałem, że będziesz czekać na mnie.

— Kiedy ja ci powiedziałam, że będę czekać?

— No to się rozumie samo przez się.

— Nic się nie rozumie. Nic ci nie deklarowałam, na nic się nie umawiałam i nie mam zamiaru z niczego się tłumaczyć. Zapędziłeś się nieco!

— Przepraszam, Julijo. Masz rację, ale ja nie mogę przestać o tobie myśleć. Mam nadzieję, że będzie nam ze sobą dobrze i spotkamy się jeszcze raz.

— Posłuchaj mnie, Waldku! Nie ma żadnych nas! Jesteś fajnym facetem, bardzo mile mi się z tobą pisze, twoje listy są pełne humoru, a raczej były, bo teraz zachowujesz się, jakbym była twoją własnością. A tak nie jest!

— Julijo, nie rób mi tego.

— Ja nic nie robię. Kolejny raz powtarzam. Nic ci nie obiecałam ani nie deklarowałam. Możemy co najwyżej być przyjaciółmi, jak to obiecywałeś na początku. Jeśli nie, trudno.

— Dobre i to. Mam nadzieję, że z czasem to się zmieni.

— Nie wiem, co będzie, bo tego nie jestem w stanie przewidzieć. Wiem, że teraz nie!

Do późnego wieczoru jeszcze, a także w niedzielę Waldek próbował coś pisać, były to same luźne, niezobowiązujące teksty. Odpisywałam na niektóre w równie lekkim tonie, świetnie się przy tym bawiąc.


No i znowu poniedziałek, rozleniwiona przez weekend obudziłam się jak zwykle kilka minut przed czwartą. Na robienie czegokolwiek nie miałam ochoty, ale że spać mi się nie chciało, wstałam. Poranna toaleta, kawka, kanapka i przed komputer. Jak już usiadłam, to poszło. Doszłam do wniosku, że dobrze mi się rano pracuje, więc nie będę czekała, tylko wezmę się od razu do pracy. Szło mi rzeczywiście nadspodziewanie dobrze, aż wyrwał mnie telefon.

„O matko, a któraż to godzina, że już ktoś dzwoni” — pomyślałam. Spojrzałam na telefon i moje serce zabiło szybciej. Ledwie minęła siódma, a już zadzwonił Romek.

— Dzień dobry Julio, nie przeszkadzam? — Jak bumerang wracające pytanie i taka sama odpowiedź.

— Oczywiście, że nie.

— Dawno wstałaś?

— Przed czwartą.

— To tak jak ja.

— Czyli jednak mnie budzisz.

— Ha, ha, ha — zaśmiał się. — Chciałbym.

— Ja też. — O dziwo, powiedziałam to głośno.

— Co powiedziałaś?

— Że ja też, nie usłyszałeś?

— Usłyszałem, ale chciałem, żebyś to powtórzyła.

— Aaa…

Przez chwilę panowała cisza, a później padło już raz zadane pytanie.

— Powiedz mi, Julio, jak to się stało, że znalazłaś się w Bydgoszczy. Już ciebie o to pytałem, ale nie odpowiedziałaś.

— To dziwna historia i… moja głupota.

— Opowiedz mi. Bardzo chciałbym wiedzieć, jak to się stało. — Nie lubię o tym mówić.

— Ja powiedziałem ci wszystko! Nie musiałem, ale chciałem powiedzieć ci wszyściuteńko o sobie i o swoim życiu, żeby nie było żadnych niedomówień.

— Dobrze. Skoro tak, powiem ci.

Nie był to czas, którym należałoby się chwalić, więc nie lubiłam o tym mówić. Pomyślałam jednak, że powinien o tym wiedzieć, tym bardziej że obdarzył mnie zaufaniem i zdradził szczegóły ze swojego życia, o których nie musiałam wiedzieć.

— Były wakacje, już ostatnie przed klasą maturalną. Mieliśmy miesięczne praktyki.

— Wiem, moja siostra przecież też chodziła do tej samej szkoły, co ty i…

— I ja tę praktykę miałam właśnie w Bydgoszczy. Było nas pięć. Mieszkałyśmy na stancji. Po drugiej stronie ulicy mieszkał chłopak, Paweł, z którym poszłam do łóżka, a właściwie do piwnicy, a nazywając po imieniu, to się z nim puściłam i okazało się, że jestem w ciąży. To był mój pierwszy raz i od razu wpadka. Poszłam z nim dlatego, że miał tyle lat co ty i chodził do budowlanki. Kojarzył mi się z tobą. Byłam w tobie beznadziejnie zakochana, więc robiłam głupoty, za jedną zapłaciłam wysoką cenę. Ale nie żałuję tego, bo mam wspaniałego syna, którego bardzo kocham. On długo kojarzył mi się nie z Pawłem, ale z tobą. Cóż, dostałam kilka lekcji od życia. Ta była pierwsza i bardzo bolesna, ale z każdej umiałam wyciągnąć wnioski i z każdej wychodziłam inna i silniejsza Jak widzisz, miałam kiepski start w dorosłe życie.

— Oj, to przeżyłaś.

— Miałam wrażenie, że nie dotarło do niego to, co powiedziałam, a przynajmniej nie wszystko.

— Tak przeżyłam, zapłaciłam za głupotę ogromną cenę.

— I wtedy przeprowadziłaś się do Bydgoszczy?

— Nie całkiem wtedy. Jak byłam w ciąży, w ogóle nie chciałam o nim słyszeć. To była pomyłka i koniec. Kiedy się urodził mój syn, moja mama nalegała, żebym powiadomiła ojca dziecka. Pod presją mamy zrobiłam to. Przyjechał. Najpierw sam, później ze swoją matką i wspólnie zadecydowali za mnie, że zabiorą mnie do Bydgoszczy. Tak też się stało. Wyjechałam sama, a mój Marcinek został z mamą. Mieszkałam z nim, czyli ojcem mojego dziecka, a właściwie z nimi trzy miesiące. Już w pierwszym miesiącu znalazłam pracę. Wtedy wystarczyło pójść do urzędu. Praca była, trzeba wybrać tę właściwą. Mnie się udało, wybrałam biuro Ruchu, wówczas prężnie działającą firmę. Tam poznałam wspaniałych ludzi i po trzech miesiącach znalazłam sobie stancję z koleżanką z pracy. Wyprowadziłam się od nich. Po następnych trzech znalazłam mieszkanie i ściągnęłam mamę i synka do Bydgoszczy. Zamieszkaliśmy razem, wtedy oświadczyłam, że nigdy nie będę z Pawłem. Nic do niego nie czuję, ani miłości, ani nienawiści. Jest mi obojętny, wiem natomiast na pewno, że nie chcę z nim być tylko dlatego, że mamy wspólne dziecko. Nie jest dla mnie odpowiednim partnerem, nie chcę go uszczęśliwiać na siłę swoją osobą i dzieckiem. On niech też niech tego nie robi. Jego rodzice zbytnio nie zdziwili się, gdyż był lekkoduchem, a Paweł wydawał się z takiej sytuacji zadowolony. Ponadto stwierdziłam, że nigdy więcej nikt nie będzie decydował o moim życiu.

— To była trudna decyzja. — Bardziej chyba stwierdził niż zapytał.

— Tak, nie było mi łatwo. Panna z dzieckiem z prowincji w dużym mieście. Nie brzmi dobrze. Postanowiłam więc, że moje dziecko nigdy nie odczuje, że jego matka popełniła taki błąd. Wtedy momentalnie wydoroślałam, miałam koleżanki, kolegów, ale nikomu nie pozwoliłam się do siebie zbliżyć. Przylgnęło do mnie, że jestem zimna i niedostępna. Byłam młoda, zgrabna i niebrzydka oraz ponoć seksowna. Tak bardzo przylgnęło do mnie, że jestem nietykalna, że koledzy w mojej obecności rozmawiali o innych kobietach, jakby mnie nie było. Nie chciałam, żeby widzieli we mnie kobietę. Nie chciałam rozczarowań. Postanowiłam oderwać od siebie etykietkę panny z dzieckiem i zapracować na miano porządnej dziewczyny. Trochę to trwało, ale się udało. Nikt mnie więcej już nie kojarzył z puszczalską panienką, lecz raczej z dobrze wychowaną dziewczyną. Rodzice Pawła pomogli nam w znalezieniu stałego lokum, więc nie mieszkaliśmy już na stancjach, tylko w normalnym mieszkaniu. Miałam dobrą pracę, mieszkanie, moja mama była na rencie, więc opiekowała się dzieckiem i żyło nam się całkiem fajnie.

— Oj, Julio, aż nie wiem, co powiedzieć.

— A co tu mówić! Chciałeś wiedzieć, to ci powiedziałam. Chwalić się nie ma czym, ale ukrywać też bez sensu.

— Oczywiście! Było jak było! Przepraszam cię, Julio, ale muszę kończyć.

— Ale to nie jest ostatnia nasza rozmowa?

— A kto tak powiedział?

— Nikt nie mówił, ale po tym, co usłyszałeś, obawiam się, że nie będziesz chciał ze mną rozmawiać.

— Ale co ty opowiadasz! Żebyś ty wiedziała, jakie ja głupoty robiłem. Teraz muszę coś załatwić..

— Dobrze już cię nie zatrzymuję.

— Na razie.

— Pa.


Spojrzałam na zegarek. O rany, tak się rozgadałam, że nie zauważyłam, że jest już grubo po ósmej. Szybko się przebrałam, wyprowadziłam psa i pojechałam do pracy. Był mroźny poranek, ale ja nie odczuwałam zimna. Było we mnie ogromne ciepłe i jakieś dziwne uczucie lekkości. Może nie fizycznej, bo do tego to mi bardzo daleko. Było mi lekko na duszy. Po tylu latach powiedziałam to, czego w zasadzie nigdy powiedzieć nie chciałam, i o dziwo, przyniosło mi to ogromną ulgę. Przez lata starałam się ukryć to przed światem, a teraz w tak lekki sposób udało mi się powiedzieć to wszystko Romkowi i w zasadzie wraz z tym wyznaniem strach przed osądzeniem mnie minął. Przez chwilę zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam, ale doszłam do wniosku, że przecież nikogo nie zabiłam, nikomu krzywdy nie zrobiłam, więc czego się obawiam? Jeżeli rzeczywiście Romek uzna, że mój błąd i głupotę należy potępić i się zniechęci, to znaczy, że ta znajomość nie ma przyszłości. Starałam się żyć tak, by nikt mi nic złego nie mógł zarzucić. Co prawda zdarzały się wpadki, bo przecież idealna nie byłam, ale dlaczego za jeden błąd miałabym płacić całe życie. Zapłaciłam już wysoką cenę i to wystarczy. Tak rozmyślając, automatycznie wykonywałam swoją pracę. Oczywiście chwilami musiałam się skupić bardziej na pracy niż na wspomnieniach, ale jakoś jedno z drugim żyło sobie w dniu dzisiejszym w jak najlepszej symbiozie.

Zadowolona z siebie, że tak sporo udało mi się zrobić, poszłam na herbatę. Woda już się zagotowała, ale musiałam trochę odczekać, ponieważ moja ulubiona zielona nie powinna być zalewana wrzątkiem, kiedy z hukiem otworzyły się drzwi.

— Daj klucz! — wrzasnęła Ela.

— A dzień dobry gdzie? Wisi na miejscu, chcesz herbaty?

— Zrób.

Po kilku minutach w drzwiach ponowne stanęła Ela.

— Dzień dobry.

— No, lepiej późno niż wcale — roześmiałam się.

— Nie marudź, gdzie ta herbata? — proszę bardzo

— Zielona!!!

— Nie mówiłaś, że chcesz inną.

— Ale nie mówiłam też, że chcę zieloną. Przecież ona smakuje jak trawa. Tobie może jest wszystko jedno, co jesz i pijesz, bo i mówisz, że tak ci to smakuje, ale mnie nie! Ja smaki odróżniam.

— Lepiej jak trawa niż jak gówno. Nie chcesz, to nie pij!

— Chcę, ale więcej mi takiej nie rób!

— Bo obrazisz się i nie będziesz pić?

— Będę, ale inną.

— Dobra, a oprócz potrzeby i… herbaty coś jeszcze chcesz ode mnie?

— Nie, zimno, kuźwa, a ja się do sklepu wybrałam, więc zaszłam po drodze.

— Aaa…

— Ty, a co ty taka jakaś jesteś?

— Że jaka?

— No tak, coś z tobą nie tak. Kociej mordki nie masz, więc nie dzwonił. Teraz nie dzwonił. A dzwonił, bo ci się kocia morda robi — zgadywała.

— Ty to jednak walnięta jesteś.

— Może i walnięta, ale mnie się kocia mordka nie robi, a tobie tak, i co?

— Co? Nic, pogadaliśmy chwilę.

— Jaką chwilę?

— No godzinkę, może ciut dłużej.

— Ładna mi chwilka! O czym?

— O niczym. Za ciekawa nie jesteś?

— Nie, w sam raz. Mów!

— Takie tam tematy z przeszłości szły.

— Tej intymnej?

— Nie było żadnej intymnej.

— Jakie nie było, zawsze jest!

— Dobra, dzisiaj nie było.

— Aaa…

Ela dopijała herbatę, kiedy zadzwonił telefon. Spojrzałam na ekran.

— Widzę po twojej gębie, a w zasadzie mordzie. Kociej! Że to on. Idę! Na razie.

— Ubrała się i wyszła.

— Halo, słucham — powiedziałam, śmiejąc się.

— O, Julio, a co ty taka zadowolona?

— Bo zadzwoniłeś.

— I aż w głos się śmiejesz?

— No właśnie.

— Oj chyba z innego powodu.

— Masz rację, Romku. Była u mnie koleżanka. Właśnie wychodziła, jak zadzwoniłeś.

— Rozumiem, a powiedz mi Julio, jak ten… Paweł, się nazywał. Bo jak ma tyle lat co ja, powinienem go znać.

— Tak, Paweł. Paweł Maćkowiak.

— Jak? Maćkowiak? Chodził ze mną do klasy. O rany, ale zbieżność.

— No widzisz, przecież mówiłam ci, że poniekąd jesteś tego pośrednim sprawcą. Skojarzył mi się z tobą i wyszło, jak wyszło.

— No tak, tak powiedziałaś. A powiedz mi, Julio, to blondyn, często chodził w marynarkach, najczęściej w szarej tweedowej?

— Tak chodził w marynarkach, ale w jakich, nie pamiętam. Blondyn, takie falowane włosy, z grzywką.

— Wiesz, ja byłem wtedy trochę zbuntowany. Długie włosy, szerokie spodnie biodrówki…

— Wiem, pamiętam.

— No i wtedy już trochę kręciłem z moją żoną, ale na studniówkę to ona z nim poszła. On był lepiej ułożony ode mnie.

„Ułożony to może być pies” — pomyślałam, natomiast głośno powiedziałam:

— Widzisz jak dziwnie się nasze losy poprzeplatały. Twoja żona poszła z nim na studniówkę, a ja poszłam z nim do łóżka.


Przez chwilę milczał, aż pomyślałam, że swoją głupią szczerością zgasiłam to, co się zaczynało tlić. Nie miałam odwagi odezwać się z dwóch powodów, mimo że było to dawno, to i tak nigdy nie umiałam się do tego przyzwyczaić. Zrobiłam coś wbrew sobie i mimo upływu lat nadal tego nie akceptowałam. W zasadzie pierwszy raz tak otwarcie o tym rozmawiałam. Do tej pory starałam się ten fakt wyprzeć z pamięci. Wypracowałam sobie miano osoby prawej i zasadniczej, że nikomu nawet nie przyszło do głowy, że ja, „taka porządna”, odwaliłam w młodości taki numer.

— Halo, Julio, jesteś tam?

— Oczywiście, Romku.

— Mówię do ciebie już od dłuższej chwili, a ty nie odpowiadasz.

— Przepraszam, zamyśliłam się.

— A o czym myślałaś?

— Demony przeszłości mnie dopadły.

— Co ty opowiadasz? Jakie demony?

— Ach tam, takie dziwne.

— Daj im spokój. Sprawdzałem w necie skład naszej klasy i ten chłopak, o którym mówiłem, nie nazywał się Maćkowiak, tylko Maćkowski, a żadnego Maćkowiaka w naszej szkole nie było.

— Był, na pewno. Przecież skończył budowlankę. On i jego brat Arek o rok młodszy ode mnie, ale w zasadzie to nieważne, mówmy o czymś innym.

— Starałam się odejść od tematu, który nie był dla mnie zbyt łatwy.

— Dobrze, Julio, możemy rozmawiać o czym, tylko chcesz.

— Okej. Jak twoje oko?

— Dobrze, na mnie goi się jak na psie.

— A na kundlu czy rasowym?

— Oczywiście, że rasowym — roześmiał się.

Rozmowa potoczyła się gładko na nic nieznaczące tematy.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 57.08