E-book
29.4
drukowana A5
52
Wirtualny Władca

Bezpłatny fragment - Wirtualny Władca


4.5
Objętość:
282 str.
ISBN:
978-83-8273-437-9
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 52

Przedmowa

Pewnie wielu z Was drodzy Czytelnicy zastanawia się jak napisać książkę. Mogę jedynie powiedzieć, jak było w moim przypadku. Nie planowałem tego. Po prostu, pewnego dnia siadłem przy klawiaturze, przez kilka minut zastanawiałem się o czym chcę pisać i wziąłem się do roboty.

O ile dobrze pamiętam pierwszego wieczoru napisałem dwa rozdziały. Nie wybiegałem zbytnio myślami naprzód, fabuła tworzyła się ot tak gdy siadałem do klawiatury. Zbyt szczegółowe jej planowanie zaburzałoby możliwość uruchomienia wyobraźni i spontanicznego pisania. Chciałbym nadmienić, że książka ta jest w pewnym niewielkim stopniu autobiograficzna i niektóre zdarzenia w niej zawarte naprawdę miały miejsce.

Zastanawiałem się swego czasu czy jest coś takiego jak wena twórcza. Teraz mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że owszem, jest. Siadając do wieczornego pisania już po krótkiej chwili wiedziałem, czy coś napiszę, czy to nie ten dzień. Pisałem zwykle jeden, dwa rozdziały dziennie. Nie więcej, gdyż pisanie pochłania naprawdę sporo energii. Niestety moje zawirowania życiowe sprawiły, że miałem kilka długich przerw w tworzeniu historii o Wirtualnym Władcy. Był nawet moment, gdy zastanawiałem się czy jest sens dokończyć tę powieść. Na szczęście osoby, które mnie w tym zamierzeniu bardzo mocno wspierały i na bieżąco analizowały fragmenty książki namówiły mnie do dalszego pisania. Każda opinia moich czytelników-recenzentów była dla mnie cenna.

Ci, którzy mieli liczne uwagi pozwolili mi udoskonalać moją powieść, zaś Ci, którzy nie mieli żadnych uwag krytycznych dawali mi pozytywną siłę do dalszego tworzenia.

Chciałbym serdecznie podziękować osobom, bez których nie udałoby mi się napisać tej książki. W pierwszej kolejności moim wspaniałym rodzicom, którzy na bieżąco śledzili losy Wirtualnego Władcy i wspierali mnie w trudnych chwilach. Dziękuję mojej kochanej Ani, bez której zapewne nie dokończyłbym powieści, gdyż to ona dała mi wiarę w siebie i pomogła odnaleźć wenę. Dziękuję za przeczytanie projektu książki i konstruktywne uwagi mojemu synkowi Dominikowi, mojej siostrze Kasi, Kubie, Marcie, Patrycji, Esterze, Adamowi Ciechanowskiemu, cioci Basi, cioci Uli, wujkowi Andrzejowi oraz wszystkim innym czytelnikom.

Dziękuję mojemu bratu Tomkowi za zupełnie niespodziewany prezent świąteczny w postaci wydania pierwszych sześciu egzemplarzy projektu książki bez mojej wiedzy, czym sprawił mi ogromną radość. Dziękuję wszystkim innym, którzy przebrnęli przez perypetie Wirtualnego Władcy i podzielili się ze mną swymi spostrzeżeniami i odczuciami. Dziękuję!

Łukasz Łukasik

Rozdział 1
Bohaterstwo nie popłaca

To był jeden z wielu szarych i ponurych listopadowych dni. Adam jak co dzień wracał ze szkoły do domu. Wspominał dopiero co zakończoną lekcję biologii, w trakcie której tak wiele się wydarzyło. W ciągu zaledwie kilku minut zdołał: wdać się z nauczycielką w burzliwą dyskusję, uratować koleżankę, ale również stać się obiektem drwin i dokuczania ze strony kolegów z klasy.

Zaczęło się od tego, iż Ania — jedna z atrakcyjniejszych dziewcząt w klasie — dostała jedynkę za brak zadania domowego, które nauczycielka sprawdziła trzem wybranym przez siebie osobom z klasy. Pozostałe dwie osoby zadanie domowe odrobiły i dostały po czwórce, natomiast Ania od razu po wywołaniu jej nazwiska przyznała się, iż zadania nie zrobiła. Na pytanie nauczycielki, co było przyczyną tego zaniechania, spuściła tylko głowę. Nie chciała zmyślać, nie znosiła bowiem kłamstwa, ale nie chciała również opowiadać przy całej klasie, iż spędziła wieczór z Przemkiem, spacerując po parku na peryferiach miasta, a zwłaszcza o ostatnim akcencie zeszłego wieczoru — delikatnym, dość niewinnym pocałunku.

Przemek był uczniem równoległej klasy i nie było chyba dziewczyny w klasie, która nie zazdrościłaby Ani tej randki.

— Naprawdę nie masz nic na swoje usprawiedliwienie? — zapytała nauczycielka stanowczym tonem.

Ania tylko pokiwała na boki głową.

— W takim razie muszę ci wpisać ocenę niedostateczną. — westchnęła nauczycielka.

Ani wyraźnie chciało się płakać, gdyż jak co roku walczyła o czerwony pasek na świadectwie i jak dotąd zawsze udawało jej się osiągnąć cel. Niespodziewana jedynka z przyrody mogła mocno skomplikować plany Ani.

Adam bacznie obserwował Anię, która siedziała w sąsiednim rzędzie po lewej stronie. Dostrzegł, iż lekko drży jej żuchwa, a oczy zaczynają się szklić. Od początku drugiej klasy ogólniaka — kiedy to rodzina Ani przeprowadziła się do miasta, a Ania trafiła do nowej szkoły — był nią zauroczony. W czasie przerw lubił ją obserwować. Uwielbiał patrzeć, jak Ania wdzięcznie wskakiwała na parapet — rzecz jasna, gdy nauczyciele nie patrzyli — i siedząc na nim, wymachiwała nogami, plotkując wesoło z koleżankami.

Ania z kolei jakby w ogóle nie zauważała Adama. Często nawet zdarzało się, że nie odpowiadała mu na jego ciche „cześć”. Tłumaczył to sobie faktem, że takie dziewczyny jak ona nie zadają się z takimi zwyczajnymi i cichymi chłopakami jak on. Obojętność Ani nie wynikała bynajmniej z jej niechęci do Adama. Wręcz przeciwnie. Ceniła go za jego wiedzę i aktywność na lekcji. Adam po prostu był tak nieśmiały i zamknięty w sobie względem rówieśników, że po prostu w jej podświadomości zlewał się z otoczeniem, stając się niemal niewidocznym dla oka.

— Jak pewnie wiecie — zaczęła wywód nauczycielka — każda roślina potrzebuje do życia, oprócz podłoża, także odpowiedniej temperatury, dwutlenku węgla, ale przede wszystkim wody. Bez wody nie ma życia! Jeśli skończą się zasoby wody na Ziemi, wówczas wymrą wszystkie rośliny i zwierzęta. Dowodem na to jest choćby fakt, iż każda niepodlewana roślina nie może się prawidłowo rozwijać, aż w końcu umiera.

— Przepraszam bardzo, pani profesor… — przerwał nauczycielce Adam. — Chciałbym jedynie dodać jako ciekawostkę, że istnieje roślina, która będzie rosnąć i rozwijać się nawet wówczas, gdy nie będzie podlewana, bowiem…

— Przerwałeś mi, choć nie masz racji — przerwała mu nauczycielka. — Wiem, chodzi ci pewnie o kaktusy, ale zapewniam cię, że także i one muszą być raz na jakiś czas podlewane, choć faktycznie rzadko.

— Nie, pani profesor! Nie chodziło mi o kaktusy. Istnieje co najmniej jedna roślina, która do swego życia i rozwoju nie musi być podlewana ani przez człowieka, ani przez deszcz. Ba! Ona nawet nie potrzebuje żadnego podłoża do rozwoju.

— Jesteś mądrym chłopcem, jednak tym razem bzdury opowiadasz — odpowiedziała lekko poirytowana nauczycielka. — Nie ma takiej rośliny!

I już zamierzała kontynuować lekcję, gdy usłyszała:

— Jeżeli nie mam racji, będę przez dwa tygodnie sprzątał codziennie po lekcjach całą pracownię, a ponadto będę karmił chomiki i rybki. — Nie poddawał się Adam.

— Czy ty się chcesz ze mną zakładać? — odpowiedziała zaskoczona nauczycielka. — No w sumie przydałaby się czysta pracownia, a i o karmienie zwierzątek zawsze się muszę dopraszać. Niech będzie! Nie mam nic do stracenia. Każda roślina potrzebuje podłoża i tego, aby raz na jakiś czas ją podlać.

— Jeśli jednak się okaże, że mam rację, wówczas pani zrobi pewną rzecz! — powiedział stanowczym tonem Adam.

— A cóż takiego byś sobie życzył? — Nauczycielkę zaczynała wyraźnie bawić ta rozmowa.

— Nie chodzi o mnie. Proszę obiecać, że jeśli mam rację, wówczas anuluje pani jedynkę, którą dziś dostała Ania — odparł Adam, po czym cały się zarumienił.

Rumieńce nie uszły uwadze nauczycielki.

— No niech ci będzie, Romeo — odparła, uśmiechnąwszy się. — W takim razie słucham, co to za magiczna roślina?

— Nazwa tej rośliny to oplątwa. Roślina ta potrafi pozyskiwać wszelkie niezbędne do życia składniki odżywcze oraz wilgoć z powietrza. Dlatego też nazywana jest często rośliną powietrzną. Nie trzeba jej zatem w ogóle podlewać. Natomiast jej dodatkowym atutem jest fakt, iż do wzrostu nie potrzebuje ziemi ani też żadnego innego podłoża.

— A jak zamierzasz wybronić swoją tezę?

— Może pani zweryfikować te informację albo w internecie, albo też w atlasach roślin w bibliotece.

Nauczycielka postanowiła skorzystać z tej pierwszej opcji. Wyciągnęła z torebki telefon komórkowy, w celu weryfikacji twierdzeń Adama. Przez kilka minut w klasie panowała absolutna cisza. Adam kątem oka zauważył, że Ania dyskretnie spojrzała w jego kierunku. Ucieszyło go to niezmiernie, gdyż choć przez tę krótką chwilę Ania zapewne myślała o nim. Po dłuższej chwili nauczycielka oznajmiła:

— Aniu, podziękuj koledze. Jedynkę zamażę korektorem. Nie oznacza to jednak, że nie masz zrobić tej pracy domowej na następną lekcję.

Ania milcząco skinęła głową.

— Przynajmniej nikt mi nie zarzuci, że nie potrafię dotrzymać słowa — dorzuciła nauczycielka. — Przyznam się — kontynuowała — że nie słyszałam o tej dziwnej roślinie. No cóż…. Całe życie się człowiek uczy!

Nagle Adam poczuł, że coś uderzyło go lekko w tył głowy. Odwróciwszy głowę, zauważył toczącą się po podłodze papierową kulkę. Natknął się także na pełne wzgardy spojrzenie Franka.

— Masz wpierdziel, kujonie! — szepnął Franek.

Adam nic nie odpowiedział. Odwrócił głowę w kierunku nauczycielki, która wesoło opowiadała o pasożytach roślinnych.

— Masz przesrane! Słyszysz? Jak powiem Przemkowi, że próbujesz uwieść Anię, to ci dupsko skopie! — dodał przez zaciśnięte zęby Franek.

— Uwieść Anię? Taki looser miałby odbić laskę Przemkowi? — dopytywał ironicznie Kacper.

Po dzwonku wszyscy uczniowie wyszli na przerwę. Ponieważ była to ostatnia lekcja, Adam czym prędzej przebrał się w szatni i szybko wybiegł ze szkoły. Wprawdzie nikt go nie zaczepił ani w szatni, ani przed szkołą, ale — jak przypuszczał — Franek z Kacprem pobiegli po Przemka pod inną klasę i zapewne tylko dlatego Adam wciąż pozostawał nietknięty.

Problemy z rówieśnikami zaczęły się u Adama już kilka lat wcześniej. Jak przypuszczał, wynikały one z faktu, iż od początku podstawówki był co roku najlepszym uczniem w klasie i po prostu niektórzy zazdrościli mu pochwał i przychylności nauczycieli. Nie był typem tak zwanego „kujona”, bowiem nie poświęcał w domu zbyt wiele czasu zadanym lekcjom ani szkolnym podręcznikom. W szkole natomiast w trakcie lekcji skupiał się maksymalnie na tym, co nauczyciele mieli uczniom do przekazania. Jego rozległa wiedza już dawno wyprzedziła o co najmniej kilka lat zakres materiału szkolnego.

Uwielbiał czytać. Czytał wszystko, co mu wpadło w ręce. Od czasu do czasu zdarzało mu się wertować nawet dziewczęce czasopisma czy też książki kucharskie.

— Nigdy nie wiadomo, jaki wycinek wiedzy przyda się w życiu! — odpowiedział kiedyś koledze na pytanie, dlaczego czyta artykuł w gazecie o tipsach.

Adam był dość wysokim, ale drobnym i wątłym szatynem o gęstych i zmierzwionych, choć niezbyt długich włosach. Jego duże niebieskie oczy sprawiały wrażenie wiecznie zamyślonych, zwłaszcza że Adam, zastanawiając się nad czymś, zazwyczaj wpatrywał się dłuższą chwilę w nieistniejący punkt. Poza szczupłą budową ciała nie wyróżniał się niczym szczególnym. Zupełnie inaczej przedstawiała się jego osobowość.

Dzięki swym rozległym zainteresowaniom był idolem młodszych dzieciaków biegających po osiedlu. Jako jedyny potrafił skonstruować papierowy samolot, który potrafił polecieć na znaczną odległość. Pokazywał dzieciakom, jak zbudować cztery trójkąty równoboczne z zaledwie sześciu zapałek bez ich przełamywania. Wieczorem pokazywał, gdzie znaleźć Wielki Wóz, Mały Wóz czy też Gwiazdę Polarną. Dla tych dzieciaków był kimś niezwykłym. Kimś, kto odpowiadał na ich pytania poważnie, starając się poszerzyć ich wiedzę, a nie kolejną osobą, która tylko potrafiła uśmiechać się do nich i częstować cukierkiem, prosząc, aby nie pobrudziły się przy zabawie.

O ile więc dla młodszych dzieciaków był lokalnym mentorem, o tyle sytuacja z nastolatkami nie wyglądała już wcale tak różowo. Dla osiedlowych łobuzów i cwaniaczków był zwykłą ofermą, która nie piła, nie paliła, nie przesiadywała na ławkach do późnych godzin wieczornych.

W najlepszym wypadku nie zwracali na niego uwagi. Zdarzało się jednak, że przechodząc obok zakapturzonych grupek nastolatków, został opluty, popchnięty lub zwymyślany. A ponieważ Adam nie potrafił się postawić, przylgnęło do niego określenie „łajzy”.

W szkole kilka osób zazdrościło mu osiągnięć, wiedzy oraz sympatii nauczycieli. Pomimo wielu krzywd, jakich Adam doznał od kolegów z klasy, poskarżył się tylko jeden raz. Było to w szóstej klasie podstawówki, kiedy dwóch dowcipnisiów wlało mu do plecaka wodę przeznaczoną do podlewania kwiatków. Poskarżył się wówczas wychowawcy, który zaistniałe zdarzenie skwitował słowami:

— No i cóż takiego się stało! To przecież tylko woda! Szybko wyparuje. Nie przesadzaj!

Po tamtym zajściu Adam uznał, że skarżeniem nic nie wskóra, a może tylko pogorszyć swoje relacje z kolegami. Starał się więc unikać tych kolegów, którzy szczerze go nienawidzili, mimo iż nigdy nie wyrządził im najmniejszej przykrości. Doszło do tego, że w trakcie szkolnej przerwy w zasadzie z nikim nie rozmawiał. Zwykle siadał gdzieś na uboczu i czytał książkę, a jeśli nie miał jej pod ręką, stał przy oknie i spoglądając na linię horyzontu, rozmyślał. Wydawało mu się, że przesiadując tyle godzin w szkole, traci cenny czas, podczas którego mógłby zająć się tyloma ciekawymi rzeczami…

Adam szedł szybkim krokiem, starając się uniknąć konfrontacji z Przemkiem i jego kumplami. Z zamyślenia o ostatnich wydarzeniach wyrwało go szczekanie psa gdzieś w oddali.

Nie chciał iść skrótem przez stare opuszczone targowisko, gdyż po pierwsze: w razie kłopotów nikt by go tam nie usłyszał, a po drugie: był to od niedawna teren prywatny i nie chciał przeskakiwać komuś przez świeżo postawione ogrodzenie z licznymi tabliczkami „Zakaz wstępu”. Wiedział, że po takich wyzwiskach, jakie usłyszał od Franka i Kacpra, nie będzie miał spokoju i dopadną go albo jeszcze w drodze do jego domu, albo najpóźniej następnego dnia w szkole.

Do przejścia pozostał mu już tylko krótki odcinek wzdłuż ogrodzenia placu zabaw, łąka, przez którą płynęła niewielka rzeczka, a także niewielki zagajnik. Na placu zabaw nie było nikogo. Obejrzał się za siebie — nikt za nim nie szedł. To go nieco uspokoiło, lecz mimo to przyspieszył jeszcze kroku. Gdy przechodził przez niewielki kamienny mostek wybudowany nad leniwie płynącą rzeczką, zastanawiał się, czy jego prześladowcy mogli ukryć się w zagajniku.

Drzewa w zagajniku są raczej zbyt cienkie i nie mają zbyt gęstych koron, aby mogli się tam ukryć — pomyślał Adam. Nagle usłyszał:

— Tu się schował nasz Romeo!

Słowa te wypowiedział Franek gramolący się spod mostku, stojąc w wodzie po łydki.

— A ja zamoczyłem jedną nogę i zaraz ktoś mi za to zapłaci! — wrzasnął zza jego pleców Kacper.

Z drugiej strony mostku pojawiła się twarz trzeciej osoby. Był to Przemek, który dla odmiany w ogóle się nie zamoczył.

— Słyszałem, Romeo, że podrywasz moją laskę! — powiedział spokojnie Przemek.

— To nieprawda! Poprosiłem tylko panią z biologii, żeby anulowała jej jedynkę za brak zadania — odpowiedział Adam.

— A kto cię o to prosił? — spytał wciąż zachowujący spokój Przemek.

— Nikt mnie nie prosił. Stwierdziłem, że… że to ucieszy Anię, bo… walczy o wysoką średnią. — zaczynał się jąkać Adam.

— A czy wiedziałeś, że Ania to moja dziewczyna? — zapytał Przemek, podchodząc do Adama na odległość kilkunastu centymetrów.

— Tak, wiedziałem. Ale przecież… nie zrobiłem nic złego — powiedział mało stanowczo Adam.

— Powiedz, ale tak zupełnie szczerze, knypku… — zaczął Przemek. — Czy Ania ci się podoba?

— Nie… Znaczy się… no może trochę… — wydukał Adam, patrząc w ziemię.

— Ja bym mu nie darował! — krzyknął zachowujący dotychczas spokój Franek.

— Przywal mu! — wtórował mu Kacper.

Przemek długo się wahał, jak powinien zareagować. W gruncie rzeczy nie był tak do końca zepsutym chłopcem. W przeciwieństwie do Kacpra, a zwłaszcza Franka, miał swoje pasje i zainteresowania inne niż wagary, szkolne bójki czy obgadywanie kolegów i koleżanek. Jednak zorientowawszy się, jak bardzo żądni spektaklu zemsty są Franek i Kacper, uznał, że odstąpienie od wymierzenia kary będzie uznane za akt jego słabości i litości.

— Jeszcze raz będziesz podrywał moją dziewczynę, to pożałujesz tego do końca życia! — powiedział cicho Adamowi, stojąc z nim twarzą w twarz, na tyle jednak głośno, aby koledzy słyszeli.

— Ale ja naprawdę jej nie po… — Adam nie zdołał dokończyć, gdyż Przemek z całej siły uderzył go prosto w brzuch.

Adam, nieprzygotowany na ten cios, zgiął się wpół i bezwładnie upadł twarzą prosto na trawę. Nie mogąc złapać tchu, zaczął się dusić. Jego twarz w momencie zrobiła się sina.

— Trzeba go ocucić! — krzyknął rozbawiony Franek, łapiąc Adama za nogi. — Bierz go, Kacper! Cucimy! I raz, i dwa, i trzy!

I zanim Przemek zdołał się zorientować, co robią jego koledzy, Adam wylądował w przepływającej obok wąskiej rzeczce, wraz z plecakiem.

— Zostawcie już go, idioci! — krzyknął Przemek, rzucając się oszołomionemu z bólu Adamowi na ratunek.

Lodowata woda błyskawicznie otrzeźwiła Adama, który, nie do końca jeszcze pojmując, co się właśnie stało, starał się wyjść na brzeg. Wprawdzie woda w rzeczce sięgała ledwie kolan, jednak ostre kamienie zalegające na jej dnie skutecznie uniemożliwiały Adamowi złapanie równowagi, zwłaszcza iż wypełniony wodą plecak ciągnął go do tyłu. Adam, mając w dalszym ciągu problem ze złapaniem oddechu, nie był w stanie wyjść z wody o własnych siłach. Gdy zatem dostrzegł wyciągniętą w jego kierunku rękę, bez zastanowienia skorzystał z pomocy Przemka. Gdy już został wyciągnięty silnym pociągnięciem ręki na brzeg, dostał nagłego ataku kaszlu.

Po chwili udało mu się wreszcie zaczerpnąć oddech. Kacper i Franek nie przestawali rechotać ze śmiechu. Przemek się nie śmiał. Wręcz przeciwnie — żałował, iż ostrzeżenie udzielone Adamowi za podrywanie jego dziewczyny przybrało tak okrutną formę. Co więcej, gdy Adam poddźwignął się z trawy i z podniesioną głową podszedł do niego na zaledwie kilkanaście centymetrów, Przemek przez chwilę nawet się wystraszył, zastanawiając się, co ten upokorzony młody człowiek jest w stanie teraz zrobić.

Przez długą chwilę stali nieruchomo, patrząc sobie w oczy. Adam był przemoczony do suchej nitki. Z plecaka ciurkiem lała mu się woda. Powaga Przemka sprawiła, że nawet Franek i Kacper zamilkli. Adam jednak nie odezwał się ani słowem. Szybkim krokiem ruszył w stronę domu. Żaden z jego dręczycieli nie ruszył za nim. Przemek, nie żegnając się z kolegami, szybkim krokiem ruszył w kierunku przeciwnym do kierunku, w którym poszedł Adam. Kiedy odszedł już na tyle daleko, że Franek miał pewność, że tego nie usłyszy, spytał Kacpra:

— Co ten Przemek taki dzisiaj ponury?

— Nie mam pojęcia, przyłożył mu zdrowo, ale jakiś taki był, no… nie śmiał się.

— Ciekawe, jak tam zeszyty tego frajera — zastanawiał się ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy Franek.

— No, chyba raczej do wyrzucenia. Dobrze mu tak! Okej, idziemy do domu! — zarządził Kacper.

Rozdział 2
Obietnica

Adam próbował cichaczem przedostać się do łazienki i wziąć ciepłą kąpiel, tak aby mama się nie zorientowała. Miał pecha, bowiem mama ładowała właśnie w łazience brudne ubrania do pralki.

— A czemu ty jesteś cały mokry? — krzyknęła z przerażeniem.

— Wpadłem niechcący do rzeki — odpowiedział Adam, jednak uczynił to w sposób mało przekonujący.

— Ja doskonale wiem, kiedy kłamiesz, więc nie wciskaj mi tu bajek! Mów! Koledzy cię tak urządzili? — dopytywała.

Adam skinął lekko głową, nie podnosząc wzroku z podłogi.

— No to fajnych masz kolegów! Idź pod ciepły prysznic, opowiesz mi przy obiedzie! — zakomenderowała mama.

Adam długo nie wychodził spod prysznica. Nie miał najmniejszej ochoty tłumaczyć się ze zdarzeń, za które, jego zdaniem, nie ponosił odpowiedzialności i nie czuł jakiejkolwiek swojej winy.

— Chciałem dobrze, a wyszło jak zawsze… — pomyślał.

Najgorsze było jednak dla niego to, że zdarzenie znad rzeki niewątpliwie stanie się w następnym dniu prawdziwym hitem w szkole. Oczyma wyobraźni widział nawet Anię, która wybucha śmiechem, usłyszawszy o „lekcji pokory”, jakiej udzielili mu koledzy.

— Cały plecak masz przemoczony. Powykładałam ci wszystko na kaloryfer, żeby szybciej wyschło, ale domyślasz się, że bez przepisania zeszytów raczej się nie obędzie?

— Domyślam się, mamo — odpowiedział zrezygnowanym tonem Adam.

— No to opowiadaj, synku, co się stało!

— Ech… no dobra — powiedział cichym głosem Adam. — Jeden chłopak ze starszej klasy był zazdrosny, że na lekcji pomogłem jego dziewczynie, więc mnie uderzył, a potem jego koledzy wrzucili mnie do rzeki, tu, zaraz przy zagajniku.

— Za to, że jej pomogłeś, wrzucili cię do rzeki? Przecież to bez sensu! — Mimo usilnych starań nie była w stanie zrozumieć, jakie pobudki kierowały chłopakami, którzy wyrządzili krzywdę jej synowi.

— Wiem, ale sama wiesz, jacy są chłopcy w tym wieku, zwłaszcza jak są w grupie.

— No wiem, ale to nie znaczy, że mamy nie reagować — odpowiedziała mocno zmartwiona problemami syna. — Jutro rano pójdę do wychowawczyni i zastanowimy się wspólnie, co robić.

— Co? Mamo, nie rób tego! Oni mnie wyśmieją i może jeszcze pobiją.

— Już cię pobili. Mogłeś się nawet utopić.

— Mamo, zróbmy tak: jeżeli jeszcze raz mi zrobią krzywdę, zgłosimy to wychowawczyni, ale na razie spróbuję sam to załatwić, okej?

— No sama nie wiem. Boję się, synku, że nie będziesz mi mówił prawdy.

— Obiecuję, mamo, że będę z tobą szczery.

— Ehhh… — westchnęła. — Niech ci będzie. A teraz dokończ jedzenie i przepisz zeszyty.

— Okej. Aha! Zapomniałem ci powiedzieć. Pyszny obiadek! — uśmiechnął się Adam.

Rozdział 3
Niespodziewana prośba

— Jesteście tak słabi z geografii, że powinniście wrócić do podstawówki! — powiedziała zdenerwowana nauczycielka, rozdając poprawione kartkówki.

— Marek, Franek, Marzena, Filip, Kacper! Niestety jedynki! Kacper, ty nawet nie znasz stolicy własnego kraju? Historyk może by ci zaliczył Gniezno, ale ja jako geograf niestety nie.

— Ten psychol Franek mi tak podpowiedział! — krzyknął wściekły Kacper.

— A ten pajac się dał nabrać! — wybuchnął śmiechem Franek.

— No ty też asem nie jesteś — stwierdziła nauczycielka. — Jesteś pewien, że stolicą Niemiec jest Monachium?

— No chyba tak. W końcu mają Bayern, który prowadzi w Bundeslidze, no i mają ten swój słynny Octoberfest — odpowiedział zadowolony Franek.

— Ehhh… Beznadziejne przypadki! — skwitowała tę wymianę zdań nauczycielka.

— Mamy aż dwanaście dwójek, trzy trójki i dwie czwórki. Jest także jedna szóstka.

— Na sto procent ten kujon parszywy! — wrzasnął Kacper, wskazując palcem na Adama.

— Kujonem nie jest ten, kogo przedmiot pasjonuje, lecz ten, kto musi spędzać dużo czasu nad książkami, aby coś z nich zrozumieć. Jeżeli więc ktoś tu jest kujonem, to prędzej ty Kacprze, niż Adam. Powinieneś brać z niego przykład, to może coś być osiągnął w życiu — odpowiedziała spokojnie nauczycielka, po czym zwróciła się bezpośrednio do Adama.

— Moje gratulacje! Wprawdzie nie przewidywałam szóstek, jednak na tle klasy rzeczywiście wypadasz niesamowicie, i to już nie pierwszy raz.

— Dziękuję! — odpowiedział skromnie Adam, po czym spuścił głowę.

— Za tydzień poprawka — oznajmiła nauczycielka. — Kto nie poprawi jedynki, nie zaliczy przedmiotu. Więc się postarajcie!

Na przerwie niespodziewanie do Adama podeszła Ania.

— Czy pomógłbyś mi pomóc poprawić dwóję z gegry? Sama nie ogarnę tego materiału — zapytała, uśmiechając się prosząco.

Adam aż wytrzeszczył oczy. Był zaskoczony faktem, iż Ania, która tak bardzo mu się podobała, podeszła do niego z własnej woli, prosząc go o pomoc. Poza tym zmroziła go myśl o konsekwencjach tego spotkania w przypadku, gdyby informacja o spotkaniu doszła do Franka, Kacpra lub Przemka.

— Eeee… Niestety nie mogę ci pomóc. Przykro mi! — odparł krótko, po czym szybko uciekł w głąb szkolnego korytarza.

Zaskoczona Ania nie zdążyła nic odpowiedzieć.

Rozdział 4
Nietypowa przesyłka

Dwa dni później, gdy Adam wrócił do domu, już w progu po minie mamy wiedział, że stało się coś złego.

— Cześć, synku! Musimy porozmawiać.

— Cześć, mamo! O co chodzi? Wszystko w porządku? — dopytywał.

— Dziś, przeglądając pocztę, znalazłam to — powiedziała mama, wręczając Adamowi sporą kopertę, wypełnioną folią bąbelkową.

— Cóż to takiego? — spytał, otwierając kopertę.

— Zobacz sam! Otworzyłam, bo zdziwiła mnie narysowana trupia czaszka na kopercie i brak nadawcy — usprawiedliwiała się mama.

— Aaaa! — krzyknął Adam, upuszczając kopertę. — To… to martwy wróbel!

— Jest jeszcze karteczka wydrukowana na komputerze. Bez podpisu — dodała mama.

Gdy Adam nieco się uspokoił, zajrzał ponownie do tajemniczej koperty. Wytrząsnął z niej martwego ptaka oraz wspomnianą karteczkę.

— „KUJONY NIE MAJĄ ŻYCIA” — odczytał tekst.

— Kto mógł to zrobić? Znów dokuczają ci w szkole? — dopytywała mama.

— Czasami… trochę… Ale nie wiem, kto to napisał — odparł Adam.

— Musimy to zgłosić wychowawczyni! Albo nawet dyrektorowi! — stwierdziła mama.

— I co oni zrobią? Ukarzą wszystkich uczniów? Nic się przecież takiego nie stało — przekonywał Adam.

— Nie mam zamiaru otrzymywać tak obrzydliwych listów ani obserwować, jak bardzo cierpisz w szkole. Muszę coś z tym zrobić! — denerwowała się matka.

— Mamo, to tylko głupi, szczeniacki żart. Nie przejmuj się, wszystko jest ok. Ustalaliśmy, że zgłosimy problem wychowawczyni, gdy ktoś zrobi mi krzywdę, a ja nie czuję się skrzywdzony — starał się bagatelizować zdarzenie Adam.

— Ehhh… wygrałeś. Niech ci będzie — odpuściła mama.

Rozdział 5
Wszystko przepadło

Adam po odrobieniu lekcji postanowił spędzić trochę czasu przy komputerze. Był świetnym informatykiem samoukiem. Na jego koncie było już kilka stron internetowych sporządzonych na własne potrzeby. W przeciwieństwie do swoich kolegów nie tracił czasu na gry komputerowe, lecz starał się poszerzać swoją rozległą wiedzę w programowaniu i web designie.

Tym razem jednak było mu tak smutno, że nie miał ochoty wysilać swych szarych komórek. Doskwierała mu samotność. Targało nim smutne odczucie, że choć ma wiele zainteresowań i nigdy nikomu nie zrobił nic złego, to w zasadzie nie ma żadnych kolegów i koleżanek. Poza tym był jedynakiem, a więc musiał całe życie sam znajdować dla siebie rozrywki.

Ojciec Adama zginął w wypadku samochodowym, gdy jego syn miał cztery latka. Mama Adama, chcąc zapełnić dziecku pustkę po stracie ojca, starała się zapewnić mu wszystko, aby był szczęśliwy. Niestety, w wielu sytuacjach pustki związanej z brakiem taty nic nie mogło wypełnić. Adam pamiętał tatę jedynie jak przez mgłę. W głowie zapadł mu zwłaszcza moment, gdy siadał mu na stopie, a ten, siedząc z założoną nogą na nogę, huśtał go, podrzucając wysoko. Pamiętał też, że tata miał przeważnie nieogoloną twarz, gdyż każdy pocałunek z nim wiązał się z łaskotaniem zarostem.

Samotność spowodowała, iż Adam po raz pierwszy w życiu zarejestrował się na jednym z komunikatorów społecznościowych. Uczynił to jednak pod zmyślonym nazwiskiem. W pierwszej kolejności wyszukał osoby ze swojej miejscowości. Wiele z nich znał osobiście, byli tam bowiem m.in. jego koledzy i koleżanki z klasy. Przeglądał niektóre profile, przy niektórych zatrzymując się na dłużej. Najdłużej przeglądał profil Ani, która jednak zamieściła tylko jedno swoje zdjęcie, w dodatku takie z wczesnego dzieciństwa. Bujała się na nim na drewnianym koniku, uśmiechając się do fotografa i szczerząc swoje mleczne uzębienie. Opis profilu był mało tajemniczy: „Życie jest piękne”.

— Przynajmniej Ania jest szczęśliwa… — pomyślał.

Najwięcej zdjęć na swoim profilu spośród uczniów z klasy Adama miał Franek, który prezentował nie tylko wnętrze pięknego domu swoich rodziców, ale również kilka sportowych samochodów ojca i gruby złoty łańcuch na swojej szyi. Większość zdjęć przedstawiała Franka z piwem w ręku, co budziło zdziwienie zwłaszcza wobec faktu, iż na niektórych spośród tych zdjęć widoczni byli rodzice Franka. Adam nie mógł uwierzyć, iż ktoś może być aż tak prymitywny, żeby prezentować w sieci majątek swoich rodziców.

— Widocznie nie ma się tak naprawdę czym pochwalić — pomyślał Adam z politowaniem.

Przeglądanie profili znajomych osób pozwoliło Adamowi na jakiś czas oderwać się od problemu samotności, mimo iż z żadną z tych osób się nie skontaktował. Dowiedział się jednak wreszcie, co ze swoim wolnym czasem robią jego rówieśnicy. Szeroko komentowane były bowiem zarówno imprezy młodzieżowe, nowe ciuchy i kosmetyki zakupione przez lokalne modnisie, jak i dyskretne „pożyczanie” samochodu przez nastolatków od rodziców bez ich zgody.

Adam miał już zamiar wyłączyć komputer, gdy nagle zauważył opis profilu, który przykuł jego uwagę. Profil należał do Janka Koszarka — chłopaka młodszego o rok od Adama, który uczęszczał do innej szkoły, a którego Adam znał z widzenia. Adam zastanawiał się, co spowodowało, iż chłopak ten zamieścił opis: „Wszystko przepadło…”. Na profilu nie było żadnych informacji na temat przyczyn zamieszczenia takiego opisu. Adama jednak zżerała ciekawość, postanowił więc wybadać sprawę. W tym celu z fałszywego konta wysłał za pośrednictwem komunikatora internetowego wiadomość do Janka następującej treści:

„Cześć! Właściwie to się nie znamy, ale zaintrygował mnie Twój smutny opis. Jeżeli chcesz, napisz mi, proszę, co się stało, a ja zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby Ci pomóc”.

Adam po wysłaniu wiadomości czekał na odpowiedź. Czekał niemal pół godziny, gapiąc się bezmyślnie w bliżej nieokreślony punkt ekranu. Odpowiedzi się nie doczekał, jednak uznał, że Janek najprawdopodobniej przeczytał wiadomość, bowiem jego opis zniknął. Adam, usłyszawszy wołanie mamy na kolację, wyłączył komputer i udał się do kuchni.

Rozdział 6
W kinie

Następnego dnia klasa Adama wybrała się na wcześniej zaplanowaną wycieczkę do kina. Adam nie przepadał za nowoczesnymi hollywoodzkimi produkcjami, zdecydowanie bardziej wolał ambitne polskie lub rosyjskie filmy. Za wycieczkami nie przepadał, bowiem na niemal każdej mógł liczyć na „świetne dowcipy” swoich kolegów. Szkoda tylko, że zazwyczaj serwowane były jego kosztem.

Tym razem więc w autobusie od razu usiadł w drugim rzędzie, tuż za miejscem zarezerwowanym dla wychowawców, po to, aby zmniejszyć ryzyko gnębienia przez kolegów. Sama droga przebiegła jednak spokojnie, prawdopodobnie dlatego, iż z uwagi na wczesną porę większość była jeszcze mocno zaspana. W kinie nie miał już tyle szczęścia. Pani rozdawała bilety, wręczając je zgromadzonym dookoła dzieciom, nie miał więc wpływu na to, obok kogo usiądzie. Ku swemu zadowoleniu Adam zobaczył, iż przed nim siadają trzy dziewczyny. Po bokach miał raczej spokojnych chłopców, jednak gdy za swoimi plecami usłyszał głośne szeleszczenie opakowaniem chipsów i ostentacyjne wciąganie kataru nosem, nie miał wątpliwości, iż na tyłach rozsiadł się Franek.

— Gdzie jest ten dureń Kacper? — zastanawiał się Franek.

— Aaa jest nasz kujonek! — ucieszył się nagle, zapominając o Kacprze. — Słyszałem, że masz nowego ptaszka! — krzyknął niemal do ucha Adamowi.

Adam nie miał wątpliwości, iż chodzi o martwego wróbla, a zatem przynajmniej wyjaśniła się zagadka tajemniczego nadawcy.

— A właśnie! — zwrócił się Adam do Franka. — Muszę ci podziękować za tę przesyłkę, bo dzięki niej namierzyłem nieuczciwego listonosza, który zaglądał do korespondencji.

— Jak to? Ale… o co chodzi? — spytał skołowany Franek.

— Listonosz spytał, co za idiota wysyła ptaki w kopercie. Wtedy wiedziałem już, że to ten, a nie inny listonosz grzebie w listach i złożyłem na niego skargę. Jeszcze tego samego dnia został zwolniony. Tak że… jeszcze raz dzięki! — uśmiechnął się Adam.

Franek był tak zbity z tropu, że nic nie odpowiedział i do końca seansu nie zaczepiał Adama. Nie domyślał się nawet, że Adam wymyślił na szybko tę historyjkę, aby oduczyć Franka podobnych dowcipów. Nie zauważył także, iż Adam, dzięki swojej historyjce, w sposób zawoalowany, przy użyciu fikcyjnej postaci nieuczciwego listonosza, dogryzł mu, dając mu do zrozumienia, że jest idiotą. Franek jednak nie połapał się w całej tej sytuacji, skupiając się na fragmencie o zwolnieniu listonosza. Podróż powrotna z kina na szczęście także przebiegła spokojnie.

Rozdział 7
Pierwsza misja

— Jak tam było w kinie? — spytała Adama mama, otwierając mu drzwi, gdy ten wrócił z wycieczki.

— W porządku! Tylko jestem strasznie głodny! — krzyknął radośnie, widząc parujące garnki na kuchence.

— Masz rosół ze skrzydełkami, a na drugie roladę z kluskami śląskimi i surówką z marchwi — oznajmiła, zdając sobie doskonale sprawę, iż jest to jeden z ulubionych zestawów obiadowych jej syna.

— Super! Dzięki! Kocham cię, mamo!

— Ja ciebie też, Adasiu — odpowiedziała uradowana.

Po spałaszowaniu posiłku Adam poszedł do swojego pokoju i dosłownie runął objedzony na łóżko. Udało mu się nawet zdrzemnąć na jakieś pół godziny. Ze świeżymi siłami, które w niego wstąpiły po tej drzemce, wziął się za lekcje. Gdy już skończył i spakował się do szkoły, postanowił znów nieco pobuszować w komunikatorach społecznych. Ucieszył się, gdy zorientował się, że dostał wiadomość od Janka Koszarka.

— Cześć. Kim jesteś?

Adam odpowiedział:

— Jestem Adam. Jestem chłopakiem mniej więcej w Twoim wieku, choć z innej szkoły, który ma trochę wolnego czasu i chciałby Ci pomóc, o ile to możliwe.

— Obawiam się, że nikt nie może mi pomóc… :( — odpisał szybko Janek.

— Zobaczymy. Daj mi chociaż szansę! — namawiał Adam.

— No dobra, powiem Ci, bo nawet mam ochotę to z siebie wyrzucić. Chodzi o to, że w środę kuzyn miał wieczór kawalerski i choć zwykle mało piję, to wtedy akurat nieźle się schlałem i ledwo żyłem następnego dnia. Do szkoły nie poszedłem (rodzice się zgodzili), ale po południu zadzwonił trener i powiedział, że mam koniecznie przyjechać na mecz i rozumiesz…

— Ale trener czego? Jaki sport? — dopytywał Adam.

— No piłka nożna, rzecz jasna! — odpowiedział Janek zdziwiony, że Adam ma jakieś wątpliwości.

— No okej. I co? Poszedłeś skacowany na ten mecz? — Adam próbował sklecić tę chaotyczną historię kolegi w całość.

— Niestety tak. Trener tak się wkurzył, że mnie wywalił. Nie zawiesił, lecz po prostu zwyczajnie wywalił z klubu — żalił się Janek.

— A inny klub Cię nie przyjmie? Może oficjalne przeprosiny trenera pomogą? Pokajałbyś się i może by się zlitował — Adam próbował znaleźć najprostsze rozwiązanie.

— U nas nie ma innego klubu, znaczy jest jeden w wiosce obok, ale oni są w najniższej klasie rozgrywkowej i tam się nie rozwinę. Zresztą trenerzy są kumplami, więc jedno słówko i tam też wylecę. A co do przeprosin… już próbowałem. Poszedłem nawet z rodzicami, ale trener powiedział stanowczo, że jestem nieodpowiedzialny i daję zły przykład innym zawodnikom. Rodzice w końcu przyznali rację trenerowi i kazali mi odpuścić sobie sport i wziąć się do nauki — wyjaśnił coraz bardziej przybity Janek.

— Powiedz mi, ale tak z ręką na sercu: czy jesteś dobrym graczem? — spytał Adam.

— Najlepszym w klubie! Serio! Wicekról strzelców ligi poprzedniego sezonu! W zeszłym miesiącu trener mnie aż wycałował po meczu, kiedy w finale o puchar wojewody strzeliłem dwie bramki w dogrywce. Jak widać, to za mało… — wyjaśnił Janek.

— A chcesz grać w piłkę zawodowo czy traktujesz to jako hobby? — analizował sprawę Adam.

— Piłka to całe moje życie i od dwóch lat wszystko jej poświęciłem! Dwa lata temu byłem rezerwowym na osiedlowym klepisku, ale ćwiczyłem niemal codziennie, zwłaszcza wieczorami, gdy już wszyscy koledzy z boiska szli do domu.

Po chwili przerwy w pisaniu Janek dodał:

— Po kilku miesiącach intensywnych treningów trafiłem do pierwszego składu na osiedlu, a tam zauważył mnie obecny trener. Żal. Naprawdę żal.

Gdy przez kilka minut Adam nie odpisywał, Janek zaniepokoił się.

— Jesteś tam czy już mnie olałeś?

— Jestem. Już wiem, jak Ci pomóc. Tak sądzę przynajmniej. W ciągu tygodnia powinieneś wrócić do klubu. Zaufaj mi i cierpliwie czekaj — odpisał tajemniczo Adam.

— Ale co mam robić? — odpisał zdziwiony Janek.

— Ty? Nic. Zostaw to mnie. Jeśli plan nie wypali, to spróbuję inaczej. Ale może się uda.

Już dziś nic więcej nie napiszę. Trzymaj się!

— Cześć!

Rozdział 8
Sposób na trenera

Kilka dni później skrzynka mailowa Adama pękała w szwach. Wszystkie wiadomości pochodziły od jednej tylko osoby.

„Hej! Ty wariacie niesamowity!”

„Kocham Cię normalnie, chłopie!”

„Dokonałeś niemożliwego!”

„Adam, nie wiem, coś Ty zrobił, ale trener przyjął mnie do składu!”

„Hej, jesteś tam?”

„Hmmm… Chyba nie”.

„Jesteś już?!!!”

Podobnych wiadomości było jeszcze kilkadziesiąt. Wszystkie wskazywały na ogromne podekscytowanie Janka.

Wystarczyło, że Adam wpisał jedno krótkie słowo: „Hejka!”, a znów został zasypany wiadomościami:

„No hej!”

„Czekam już z pięć godzin na Ciebie!”

„No opowiadaj, co zrobiłeś!”

„Byłeś u trenera?”

Adam uśmiechnął się i odpisał:

— Spokojnie, zaraz Ci wszystko wyjaśnię, tylko staraj się nie pisać przez chwilę.

— No dobra — napisał Janek. — Pisz!

— A więc tak. Tego samego wieczoru, w którym opisałeś mi problem, stworzyłem fikcyjnego maila zawierającego nazwę mistrza Hiszpanii i jakieś hiszpańskie nazwisko, bodajże… Juan Agosto czy coś w tym stylu, i napisałem, że od kilku tygodni skaut mistrza Hiszpanii obserwuje Jana Koszarka, z uwagi na świetną technikę gry i niesamowity progres, jaki poczynił.

— Ha ha, ale jaja! — wtrącił Janek.

— Czekaj… Napisałem też, że w najbliższym czasie Mr Jan będzie obserwowany, a jeśli spełni oczekiwania skauta, wówczas zostanie zaproszony na treningi do Hiszpanii i jeśli wszystko pójdzie dobrze, zaproponują wykup piłkarza za nie mniej niż 50 tysięcy euro.

— Ha, ha, ha, ha, ha. Nie wierzę! Normalnie nie wierzę!

— To nie koniec. Poprosiłem też o plan treningów i spytałem, czy pan Jan ma profesjonalne obuwie, czy też klub hiszpański ma takowe przesłać.

— Aaaaa! To ja już rozumiem, dlaczego trener dał mi nowe, porządne korki! Adam, Ty jesteś niesamowity gość!

— Dzięki, ale słuchaj dalej. Dwa dni później otrzymałem odpowiedź od zarządu klubu.

Co ciekawe, także po hiszpańsku.

— A to Ty po hiszpańsku napisałeś to pismo?! — spytał zdziwiony Janek.

— Jakoś mi się udało sklecić to pismo po hiszpańsku, z lekką pomocą translatora. Znam trochę ten język, ale zaledwie w stopniu średniozaawansowanym.

— Zaledwie? U nas w klasie połowa chłopaków zna język polski w stopniu średniozaawansowanym. To jakie Ty języki znasz?

— Raptem kilka: angielski, niemiecki, rosyjski, a także trochę hiszpański, włoski i turecki — wymienił Adam.

— Kiedy Ty masz czas się tego uczyć? — spytał zdziwiony Janek.

— Wtedy na przykład, gdy inni grają w piłkę ;) Także wtedy, gdy palą za szkołą, biją się i imprezują. Po prostu lubię nowe wyzwania.

— Ty naprawdę jesteś wariat! Opowiadaj dalej! Co Ci odpisali? — powrócił do głównego tematu Janek.

— Wymienili kilka grzecznościowych zwrotów, a następnie pisali, że jesteś ich perełką i dumą w klubie i faktycznie robisz ogromne postępy. Co do butów, odpisali, że oczywiście masz najlepsze obuwie, a klub bardzo o Ciebie dba, bo jesteś wartościowym i perspektywicznym zawodnikiem — wyjaśnił Adam.

— Tere-fere! Buty do dzisiaj miałem swoje, mocno zużyte i śmierdzące na kilometr. Zarząd pewnie nawet nie wiedział, jak mam na imię, przynajmniej do czasu otrzymania Twojego maila — kpił Janek.

— A co Ci dziś powiedział trener? — spytał Adam.

— Czekał na mnie pod szkołą. Gdy mnie dostrzegł podszedł do mnie i spytał, czy znajdę dla niego pięć minut. Odparłem rzecz jasna, że tak. Wtedy on odciągnął mnie na stronę i powiedział, że przemyślał sprawę i mogę wrócić do klubu. W dodatku na znak, że nie chowa już do mnie urazy, wręczył mi nowiuśkie korki, takie z górnej półki, wiesz? — pisał podekscytowany Janek.

— A Ty co mu odpowiedziałeś? — spytał Adam.

— W sumie to chyba tylko kiwałem głową z otwartymi ustami. Tak mnie zatkało! Czułem, że to Twoja sprawka, tylko nie wiedziałem, co zrobiłeś, i wolałem za dużo się nie odzywać. W każdym razie podaliśmy sobie ręce i jutro mam trening.

— A co na to Twoi rodzice?

— W sumie spoko. Najpierw mówili, że trener sam nie wie, czego chce, i że jest jak chorągiewka na wietrze, ale kiedy pokazałem im trampki za kilka stów, odnaleźli w sobie zrozumienie — wyjaśnił Janek.

— Innymi słowy plan się udał! — Adam z trudem ukrywał swą dumę.

— W stu procentach! Tak w ogóle to jestem Ci dozgonnie wdzięczny. Gdy już będę znanym piłkarzem, będę Cię zapraszał na mecze, a nawet do szatni mistrza Hiszpanii hi, hi. Jak ja Ci się odwdzięczę? Jak opowiem chłopakom o Tobie, to na stówę masz kilkunastu chłopa do pomocy, także w formie ochroniarzy w razie czego — pisał pełen wdzięczności Janek.

— Mam do Ciebie dwie prośby, Janku.

— Dawaj! Spełnię każdą!

— Po pierwsze, nikomu nie mów o naszej tajnej akcji, chcę zachować anonimowość. Zresztą ktoś mógłby opowiedzieć tę historię komuś, a ten ktoś trenerowi i sprawa się rypnie — wyjaśnił Adam.

— No okej, masz rację. Załatwione! Ani mru, mru! A po drugie?

— Jeżeli poproszę Cię kiedyś o pomoc dla siebie lub dla innej osoby, zrobisz wszystko, co w Twojej mocy, aby pomóc. Umowa stoi?

Adam zawahał się, czy nie za ostro postawił ten drugi warunek.

— Obiecuję! — odpisał Janek bez wahania.

— W takim razie trzymaj się, Janku!

— Cześć! I jeszcze raz dzięki, wariacie!

Rozdział 9
Historyczny bój

Na lekcji historii nauczycielka, zwana przez uczniów żartobliwie Boną — od imienia słynnej królowej — uśmiechnęła się i oznajmiła:

— Dziś nie będę Wam opowiadać, dzisiaj się pobawimy w quiz. Podzielcie się jakoś. Albo nie! Ja was podzielę, bo się zaczniecie kłócić. Numery nieparzyste są w pierwszej grupie, a parzyste w drugiej.

Niektórzy uczniowie początkowo próbowali protestować.

— Pani profesor, tamta grupa jest mocniejsza! Tam same kujony trafiły, a do naszej największe przygłupy klasowe! — marudziła Wiola.

— Sama jesteś przygłupem i w dodatku paskudnym jak orangutan! — odgryzł się Franek.

— Przestańcie się kłócić — powiedziała spokojnym tonem Bona. — Nie ma się co poddawać bez walki. Zresztą pytania nie będą bardzo trudne. Niech każda drużyna wybierze sobie kapitana.

On będzie udzielał odpowiedzi.

W drużynie pierwszej, do której trafili między innymi Franek i Kacper, zaczęły się nagle kłótnie, bowiem nikt nie chciał być kapitanem. W końcu po namowach nauczycielki na przyjęcie tej odpowiedzialnej funkcji zgodziła się Kasia, która była jedną z najlepszych uczennic w klasie, choć nieco nieśmiałą. W drużynie drugiej wybór kapitana trwał zaledwie kilka sekund. Wystarczyło, że ktoś rzucił hasło:

— Kto jest za tym, żeby nasz kujonek Adam był kapitanem?

Wszyscy oprócz Adama podnieśli ręce do góry, także Ania. Adam próbował protestować, jednak został skutecznie zakrzyczany.

— Dobra, my już mamy kapitana. Adam nim będzie! — krzyknął Maciek.

— W porządku. A więc mamy dwie drużyny i wyznaczonych kapitanów. Niech drużyny usiądą po przeciwległych stronach sali. O właśnie tak! — dodała po chwili. — Po zadaniu przeze mnie pytania obie drużyny mają minutę na konsultację i zanim ta minuta upłynie, kapitanowie muszą dostarczyć mi odpowiedź na kartce.

— Psze pani, a z czego będą pytania? — spytał Kacper.

— Z piłki nożnej — zakpiła nauczycielka.

— Ooo to super! Rozjedziemy ich! Oglądam prawie wszystkie mecze — cieszył się Franek.

— Oj Franek, przecież ja żartuję! — zaśmiała się Bona. — Oczywiście, że pytania będą z historii, a dokładnie mówiąc, z zakresu średniowiecza, które już przerobiliśmy. Nie powinniście mieć więc z nimi większych problemów.

— Ale z pani śmieszek! — odgryzł się Franek.

— Dobra. Uwaga! Zaczynamy. Pierwsze pytanie jest na rozgrzewkę, więc jest bardzo proste i brzmi: kto był pierwszym królem Polski? — zadała pytanie nauczycielka.

Na to pytanie znali odpowiedź prawie wszyscy, dało się więc słyszeć mało dyskretne podpowiedzi w obydwu grupach.

— Ja wszystko słyszę! — zaśmiała się nauczycielka. — Musicie zachowywać się ciszej, bo mówiąc na głos, ułatwiacie zadanie przeciwnikom. Jeśli macie już odpowiedzi na kartce, pokażcie mi je teraz.

Nauczycielka jako pierwszą odczytała odpowiedź Nieparzystych.

— Bolesław Chrobry. Prawidłowa odpowiedź. Punkt dla drużyny numer jeden.

Po chwili Bona odczytała odpowiedź drużyny Adama.

— Bolesław I Wielki, zwany też Chrobrym. Bardzo dobra, wyczerpująca odpowiedź.

— Napisał to Adam Pierwszy Mały, zwany też Kujonem! — zaryczał gromkim śmiechem Franek. Wtórowało mu śmiechem kilka osób z pierwszej grupy.

— Cisza! — krzyknęła nauczycielka. — Jest jeden do jednego. A teraz drugie pytanie…

— Psze pani, a jakie są nagrody dla zwycięzców? — spytał Kacper.

— Wszyscy uczniowie ze zwycięskiej drużyny otrzymają ocenę bardzo dobrą.

— Kaśka, słyszałaś? Masz się starać! — krzyknął zaczepnie Franek do kapitana swojej drużyny.

— Z takim wsparciem jak ty i Kacper to jesteśmy nie do pokonania — zakpiła Kasia.

— No w sumie… fakt — odparł Franek, nieświadomy ironii w stwierdzeniu koleżanki.

— Uwaga! — uciszyła klasę nauczycielka. — Czytam drugie pytanie: w którym roku miała miejsce bitwa pod Hastings?

— Ale to chyba nie jest polskie miasto? — zapytał Wojtek z grupy pierwszej.

— Pytania są z okresu średniowiecza, nikt nie twierdził, że mają dotyczyć wyłącznie dziejów Polski. — odparła Bona.

— Kaśka, wiesz? — spytał Franek.

— Chyba tak. Choć nie jestem pewna na sto procent — odpowiedziała.

— No to wpisuj to, co ci się wydaje. Ja nie mam pojęcia — przyznał szczerze Kacper.

— Czy macie już gotowe odpowiedzi? — spytała nauczycielka.

— Tak — odparli kapitanowie obydwu drużyn.

— Co my tu mamy… Drużyna druga wskazała na 1066 rok. Brawo! Punkt. To samo drużyna pierwsza. Gratuluję! Prawidłowa odpowiedź. Mamy zatem dwa do dwóch.

— No no, niezła jesteś, Kaśka! — oznajmił Kacper, prezentując swój głupawy uśmieszek.

— Dopiero teraz to odkryłeś? — odparła Kasia.

— Uwaga! Czytam trzecie pytanie — oznajmiła nauczycielka. — Jaka choroba zwana „czarną śmiercią” spustoszyła w XIV wieku Europę?

— Mnie się wydaje, że ptasia grypa — powiedział Franek.

— No co ty! Ptasią grypę zdiagnozowano dopiero kilkanaście lat temu. To pewnie cholera albo malaria — stwierdziła Wiola.

— Te, Wiolka, nie przeklinaj! — wybuchnął śmiechem Franek, nie zdając sobie sprawy, iż nikogo innego jego dowcip nie śmieszył.

— Nie znacie się! To dżumę nazywano „czarną śmiercią” — podsumowała konsultacje Kasia, wpisując odpowiedź na kartce.

— No brawo! — powiedziała po chwili nauczycielka. Znowu dwie prawidłowe odpowiedzi. Chyba muszę wam nieco dźwignąć poprzeczkę. Pytanie numer cztery: gdzie i w którym roku powstał pierwszy polski uniwersytet?

— Ale psze pani, to są dwa pytania! — krzyknął Kacper.

— Punkt dostanie ta drużyna, która udzieli prawidłowej odpowiedzi na obydwa te pytania — odparła Bona.

— Proste! — uśmiechnęła się Kasia.

Tym razem odpowiedzi zostały przekazane nauczycielce bardzo szybko.

— Kraków 1364. Brawo drużyna numer jeden — powiedziała Bona. — Co na to drużyna numer dwa? Już czytam. W 1364 roku w Kazimierzu…

— Haaaaaa! Pomylił się kujonek! — przerwał nauczycielce Franek.

— Nie ciesz się za szybko i daj mi skończyć zdanie — odpowiedziała Bona. — Czytam jeszcze raz odpowiedź drugiej drużyny. W 1364 roku w Kazimierzu — obecnym Krakowie. Brawo, drużyno numer dwa! Bardzo precyzyjna odpowiedź. Widzę, że naprawdę nieźle wam idzie. Postaram się zadawać trudniejsze pytania.

— A ile jeszcze będzie pytań? — spytała Kasia.

— Powiedzmy, że jeszcze będzie ich pięć — odpowiedziała nauczycielka. Póki co macie remis. Uwaga, następne pytanie: W okresie tak zwanej wielkiej schizmy zachodniej do tytułu głowy Kościoła katolickiego rościło sobie pretensje dwóch, a nawet trzech papieży. Proszę podać dwa miasta, które były wówczas siedzibami papieży.

— Trudne — stwierdziła Kasia.

— Znasz odpowiedź? — dopytywał Kacper.

— Jedną siedzibę na pewno, drugiej nie jestem pewna — odparła. — Rzym i jakieś francuskie miasto. Albo Nicea, albo Awinion… chyba. A wy wiecie? Bo jak nie, to muszę strzelać.

Ponieważ nikt w drużynie Kasi nie miał pojęcia, zaufali jej wiedzy i intuicji. Tymczasem w drużynie numer dwa także trwała dyskusja.

— To pytanie faktycznie trudne — powiedziała cicho Ania. — Adam, znasz odpowiedź?

— Tak — odparł. — Rzym i Awinion. Na sto procent.

— Fajnie, że mamy cię w drużynie — skomplementowała go Ania.

Twarz Adama momentalnie poczerwieniała.

— Eee… Dzięki! Cieszę się, że mogę pomóc — wydukał.

— No rewelacja! Znów dwie prawidłowe odpowiedzi — ucieszyła się nauczycielka, widząc, jak Franek i Kacper zadowoleni poklepują Kasię po plecach. — Następne pytanie: co łączy takie pojęcia, jak żelazna dziewica, kołyska Judasza oraz bocian?

— Tym razem łatwe! Na pewno chodzi o dziecko, bo bocian je przynosi, w kołysce śpią… — próbował znaleźć odpowiedź Kacper.

— No jasne! Zwłaszcza żelazna dziewica wiąże się z dzieckiem! — zakpiła Wiola.

— Masz lepsze rozwiązanie? — odgryzł się Kacper.

— Ja wiem, o co chodzi — powiedziała Kasia. — Wiem, czym jest żelazna dziewica, bo byłam kiedyś w muzeum tortur. To są zapewne narzędzia tortur.

W drużynie numer dwa dyskusja nie była tak burzliwa, jak u przeciwników, wszyscy bowiem byli przekonani, że Adam po raz kolejny wskaże właściwą odpowiedź.

— Wiesz? — spytała krótko Ania.

— Wiem. — Adam uśmiechnął się do kartki z odpowiedzią, bojąc się, że Ania zauważy, że na jego twarzy znów pojawiły się rumieńce. Czuł się niezwykle podekscytowany faktem, iż tuż za jego plecami stoi Ania. Gdy pochylała się nad jego ramieniem, zaglądając do kartki z odpowiedzią, czuł jej oddech na swoich włosach. Z kolei fakt, iż Ania już kilkukrotnie odezwała się do niego, a już zwłaszcza fakt, iż rzuciła mu komplement, sprawiał, iż motywacja Adama do wygrania konkursu była na maksymalnym poziomie.

Po chwili nauczycielka odebrała od kapitanów obydwu drużyn odpowiedzi.

— Czytam odpowiedź drużyny drugiej: kluczem jest zapewne hasło „narzędzia tortur”, choć w rzeczywistości żelazna dama służyła nie tyle okaleczaniu, co upokarzaniu. W sumie to macie rację. Bardzo dobra odpowiedź. Co na to drużyna Kasi? Narzędzia tortur. Brawo! Słuchajcie, jesteście dziś wszyscy rewelacyjni! Znów pytanie okazało się za łatwe. No cóż, muszę wymyślić trudniejsze.

A zatem pytanie siódme: w czasie której wojny miała miejsce bitwa pod Azincourt w 1415 r. i kto w niej zwyciężył?

— Kto w niej zwyciężył? Najpierw trzeba by wiedzieć, kto w niej walczył… — starał się wykoncypować odpowiedź Kacper.

— Może chodzi o wojnę trojańską? — starał się pomóc Franek.

— To już chyba prędzej gwiezdne wojny, gamonie! — syknęła Kasia. — Jak nie macie pojęcia, to przynajmniej nie przeszkadzajcie!

— A ty, Kaśka, wiesz? — spytała Wiola z nadzieją w głosie.

— Chyba chodzi o wojnę stuletnią, ale nie mam pojęcia, kto wygrał — odparła zasmucona.

— A kto w ogóle tam walczył? — Wiola nie dawała za wygraną.

— O ile pamiętam, to Anglia i Francja — odpowiedziała Kasia.

— Dobra, mam monetę! — oznajmił podekscytowany Franek. — Reszka — wygrała Anglia, orzeł — wygrała Francja, okej?

— Stary, ty normalnie wpływasz na losy historii. Decydujesz o wygranych bitwach — zachichotał Kacper.

— Kaśka, pisz! Anglia wygrała tę bitwę. Moja moneta nie kłamie — powiedział pewnym siebie tonem Franek.

— Dobra. Jak coś, będzie na ciebie — zgodziła się na takie rozstrzygnięcie Kasia.

Tymczasem w grupie drugiej konsultacja przebiegła bardzo szybko i bez rzucania monetą.

— Nie mam pojęcia! — przyznała Ania. — Adam, proszę, powiedz, że znasz odpowiedź.

— Znam — uśmiechnął się, po raz kolejny się rumieniąc. Już piszę odpowiedź, zerknij sobie na nią.

Nauczycielka po raz kolejny była mile zaskoczona dwiema prawidłowymi odpowiedziami.

— Jesteście dziś nie do zagięcia! — powiedziała.

— Wiedziałem, że mogę liczyć na moją monetę — powiedział zadowolony i dumny z siebie Franek.

— To może teraz twoja moneta zostanie kapitanem? — zadrwiła Kasia.

Nauczycielka przerwała tę konwersację.

— Uwaga! Teraz bardzo trudne pytanie: podaj potoczną nazwę zakonu rycerskiego zwanego Suwerennym Rycerskim Zakonem Szpitalników Świętego Jana, z Jerozolimy, z Rodos i z Malty.

— Orzeszku… — skomentował pytanie Franek.

— Ma ktoś pojęcie? — spytał Kacper. — Kaśka, w tobie nadzieja!

— Rzuć sobie swoją monetą! — zakpiła Kasia.

— A na mnie to nikt nie liczy? — wtrąciła Wiola.

— A odpowiedź znasz? — spytał z nadzieją w głosie Franek.

— Niestety nie — odparła szczerze Wiola.

— To co nam głowę zawracasz! Daj się Kaśce skupić! — zrugał Wiolę Franek.

— Znam trzy zakony rycerskie, ale nie wiem, który to z nich — wyjaśniła Kasia.

— Kurczę… moja moneta ma tylko dwie strony — stwierdził zawiedziony Franek. A jakie znasz?

— Templariusze, joannici i Krzyżacy — wymieniła Kasia.

Po burzliwej debacie drużyna pierwsza wybrała zakon templariuszy. Po raz pierwszy odpowiedzi przekazane nauczycielce różniły się od siebie.

— Drużyna pierwsza wskazała na templariuszy, drużyna druga… przeczytam odpowiedź: joannici, zwani też Kawalerami Maltańskimi. Po raz pierwszy któraś z drużyn straciła punkt.

— Coś czuję, że my, bo kujonek wskazał nawet dwie nazwy — warknął Kacper.

— Prawidłową odpowiedź wskazała drużyna… — Tu nauczycielka wstrzymała się z werdyktem, potęgując napięcie uczestników konkursu. — Drużyna druga! Zakon ten zwany był właśnie joannitami albo Kawalerami Maltańskimi.

— Jeśli można, pani profesor… — przerwał nauczycielce Adam. — Gwoli ścisłości, ten zakon wciąż istnieje. Ma nawet własną walutę, własne znaczki pocztowe i własne tablice rejestracyjne.

— Naprawdę? — uśmiechnęła się Bona. — Muszę przyznać, że nie wiedziałam, Adamie. Nawet nie będę weryfikować tej informacji, znając twoją wiedzę i możliwości.

— Chyba zwymiotuję przez tego lizusa! — skrzywił się Kacper.

— Daj spokój! — uciszyła go Kasia. — Chciałabym mieć taką wiedzę jak Adam.

— To idź go pocałuj! — dogryzał jej Franek.

Nauczycielka po uciszeniu uczniów oznajmiła:

— Słuchajcie! Zostało ostatnie pytanie. Jeszcze wszystko możliwe. A zatem: kto był najdłużej panującym polskim królem?

Tym razem odpowiedzi zostały udzielone błyskawicznie.

— Już? Tak szybko? Chyba znów dałam za proste pytanie — zaśmiała się Bona. — Zobaczmy… Dwa razy Władysław Jagiełło. Brawo! Słuchajcie! Byliście dziś fantastyczni! W całej grze mieliśmy tylko jedną niewłaściwą odpowiedź. Zgodnie z obietnicą cała drużyna numer dwa otrzymuje oceny bardzo dobre.

— Hurra! — krzyknęli członkowie drużyny Adama.

— A my nic nie dostaniemy? — wtrącił Kacper.

— W zasadzie mogę dać całej waszej drużynie po czwórce — stwierdziła nauczycielka.

— Pani profesor, ja myślę, że wszyscy uczestnicy zasłużyli na piątki — powiedział stanowczo Adam. Drużyna pierwsza odpowiedziała na wiele naprawdę trudnych pytań, a przede wszystkim bardzo fajnie współpracowali jako drużyna i mówiąc żargonem sportowym, grali zespołowo.

— Wiesz, Adamie, ty to masz jakiś taki urok w sobie, że nie sposób ci odmówić — zaśmiała się nauczycielka.

— Co za lizus! — warknął Kacper.

— Kacper, czy mam rozumieć, że nie zgadzasz się ze stanowiskiem Adama? — spytała Bona.

— Nie no… zgadzam się. Dobrze gada! — odparł Kacper, skrobiąc się po głowie.

Rozległ się dzwonek na przerwę. Wszyscy uczniowie byli bardzo zadowoleni z otrzymanych piątek. Ania chciała jeszcze raz podziękować Adamowi, bez którego najprawdopodobniej nie udałoby się wygrać ich drużynie, jednak zrezygnowała, gdy zobaczyła Adama rozmawiającego z Kasią.

— Gratuluję wygranej! — Uścisnęła dłoń Adama Kasia.

— Dzięki! Gratuluję wiedzy, Kasiu — uśmiechnął się Adam. — Widzę, że także pasjonujesz się historią.

— Uwielbiam historię! Tyle, że niewiele osób ma taką pasję jak ja, więc nie mam z kim gadać na ten temat — powiedziała, uśmiechając się szeroko i ukazując białe niczym śnieg zęby.

— No to już masz — odparł Adam. — Ja zawsze chętnie pogadam.

— No to super! Kiedyś wpadnę do Ciebie. Cześć! — pożegnała się Kasia.

— Hej! — pożegnał ją Adam.

Odprowadził Kasię wzrokiem, skupiając go w szczególności na jej krągłych pośladkach. Odniósł wrażenie, że mocne kołysanie biodrami przez Kasię nie było przypadkowe.

Rozdział 10
Pojawia się Wirtualny Władca

Adam dotarł do domu wcześniej niż zazwyczaj, bowiem z powodu choroby jednej z nauczycielek dwie ostatnie lekcje zostały odwołane. Czuł się nieco dziwnie, miał wrażenie, że jest jakiś osłabiony, bowiem ledwie powłóczył nogami, a plecak ciążył mu niemiłosiernie. Gdy tylko przekroczył próg domu, usłyszał głos mamy:

— To ty, Adasiu? A co tak wcześnie dzisiaj?

— Cześć, mamo! Odwołali nam dwie ostatnie lekcje.

— To mogłeś chociaż SMS-a wysłać, to miałabym już gotowy obiad, a tak to musisz trochę poczekać — odpowiedziała zatroskana mama.

— W porządku, nie jestem głodny, tylko trochę… zmęczony — stwierdził Adam. — Aha, dostałem dziś dwie piątki. A w przyszłym miesiącu jadę na konkurs.

— A cóż to za konkurs? — zaciekawiła się mama.

— Konkurs wiedzy pożarniczej — odparł Adam. — Tak się to oficjalnie nazywa. Nie zgłaszałem się, jednak pani powiedziała, że ktoś ze szkoły musi jechać, po czym wybrała mnie. Dała mi ze dwa kilo książek z zakresu pożarnictwa, żebym się przygotował. Nie bardzo się na tym znam, więc muszę poczytać.

— Nie dziwię się, że pani wybrała ciebie, synku — mówiąc to, matka ucałowała Adama w czoło. — Wie, że na ciebie można liczyć.

— Wszyscy się śmiali, że „idę na strażaka” i że pani znalazła frajera. Ale mam ich gdzieś! — powiedział Adam, ziewając. — Idę, mamo, do pokoju odsapnąć. Przyjdę później na obiad.

— Dobrze, zawołam cię — powiedziała mama, porządkując blat kuchenny, by mieć więcej miejsca na lepienie pierogów z mięsem.

Adam, będąc już w swoim pokoju, sięgnął po długopis do plecaka i znalazł w nim brudną cegłę.

— No tak… Wyjaśniła się zagadka mojego zmęczenia — pomyślał.

Nie przejmował się jednak dowcipem kolegów z klasy. Włączył komputer, aby puścić w nim jakąś relaksacyjną muzykę. Kiedy jednak podnosił się z krzesła, chcąc położyć się na łóżku, usłyszał cichy sygnał wiadomości z komunikatora. Nadawcą wiadomości był Janek.

— Cześć! To ja. Gdy będziesz przy kompie, to się odezwij.

Adam odpisał:

— Hej! Jestem. Co u ciebie?

— U mnie super. Trener szlifuje mnie na treningach, jakby normalnie skauci się mną interesowali. Jest dla mnie miły, ale i wymagający. Jeszcze raz dzięki! Ale piszę w innej sprawie — odpisał po krótkiej chwili Janek.

— Zatem słucham, a właściwie czytam. O co chodzi? — zainteresował się Adam.

— Wiesz, moja koleżanka ma problem i nie wie, jak go rozwiązać. Ja też nie mam pojęcia jak. Pomyślałem więc o Tobie, choć jeszcze nic jej o Tobie nie wspominałem. Uznałem, że najpierw Cię zapytam, czy dasz radę jakoś pomóc.

— Słusznie! Na czym polega problem tej koleżanki? — spytał Adam.

— Od kilku dni codziennie ktoś wkłada jej różne okropne rzeczy do butów w szatni. Najpierw był to kapsel, później dżdżownica, a wczoraj psia kupa.

— Czyli coraz ciekawsze „prezenty” jej podsyła. A nie mają tam zamykanych szatni? — spytał Adam.

— No właśnie nie. Jolka, czyli ta koleżanka, prosiła woźną, prosiła wychowawczynię o zamykanie szatni po dzwonku, ale te odmówiły, twierdząc, że przez spóźnialskich i zwalniających się wcześniej z lekcji takie rozwiązanie by się nie sprawdziło.

— Pewnie chodzi im o to, że ktoś z kluczem musiałby cały czas sterczeć przy szatni — zgadywał Adam.

— Dokładnie! — odparł Janek. Poza tym, gdy Jolka się poskarżyła wychowawczyni, ta powiedziała, że nic takiego się nie stało, że to tylko głupie żarty. Jolka poskarżyła się nawet rodzicom. Podobno ojciec powiedział jej, że on sam jak był w jej wieku też robił podobne żarty i że ten dowcipniś w końcu się znudzi. Matka powiedziała tylko, że na pocieszenie kupi jej nowe buty — wyjaśnił Janek.

— Nie ma jak wsparcie rodziców — zakpił Adam. — Nie zdają sobie sprawy, że bagatelizując temat, dają poniekąd przyzwolenie na dokuczanie ich dziecku. Przecież ten dowcipniś nie tylko nie przestanie, ale zapewne podkręci poziom swych dowcipów.

— Doszło do tego, że Jolka stwierdziła, że będzie nosić buty ze sobą na lekcje, w jakiejś reklamówce na przykład — dodał Janek.

— To będzie znajdować skarby w plecaku albo jeszcze gdzie indziej — odpisał Adam, mając w głowie świeże wspomnienie podłożonej mu cegły. Zimą pewnie w czapce albo w kurtce. To nie Jola ma pilnować, tylko ten dowcipniś ma zaprzestać tych kawałów — przekonywał Adam.

— Masz jakiś pomysł, co powinna zrobić? — zapytał Janek.

Zapadła długa, kilkuminutowa przerwa w rozmowie.

— Tak mam, chyba mam — odpisał po długim namyśle Adam.

— Rozumiem, że mam nie pytać o szczegóły? Ale czy ja mogę coś pomóc? — dopytywał Janek.

— Tak. Nie — odpowiedział w telegraficznym skrócie Adam na obydwa pytania. — W przyszłym tygodniu problem będzie rozwiązany. Powiedz tylko Joli, żeby nie podejmowała żadnych kroków, normalnie przychodziła do szatni i zostawiała buty na swoim normalnym miejscu. Okej?

— Jasne, szefie! Przekażę. Czy mogę o Tobie wspomnieć Joli? — spytał Janek.

— A mówiłeś jej już cokolwiek na mój temat? — odpisał Adam.

— Powiedziałem tylko, że znam kogoś, kto być może jej pomoże. Tyle.

Znów zapadła dłuższa chwila przerwy. Adam w ciągu kilkunastu sekund podjął decyzję, która okazała się jedną z najistotniejszych w jego życiu. Nie zdawał sobie jednak wówczas sprawy, jak ta z pozoru błaha sprawa odciśnie piętno na jego przyszłości.

— W takim razie powiedz jej, że pomoże jej Wirtualny Władca. Nie śmiej się, po prostu chcę zachować anonimowość. I powiedz jej, że w zamian za pomoc ona zrewanżuje się pomocą w przyszłości, o ile ją o to poproszę. Jasne? — zapytał.

— No dobra, Ty tu rządzisz, Wirtualny Władco! — odpisał Janek z emotikonem uśmieszku na końcu zdania.

— Miałeś się nie śmiać! Będziesz, póki co jedyną osobą znającą imię Wirtualnego Władcy, nie zawiedź proszę mojego zaufania. Wkrótce się dowiesz, dlaczego przyjmuję taki pseudonim. Okej, ja spadam. Hej! — zakończył rozmowę Adam.

Rozdział 11
Portal

— Mamo, czy mamy jakieś plany na weekend? — spytał Adam podczas kolacji.

— W zasadzie to muszę tylko zrobić jutro drobne zakupy. Koniecznie rano, bo w sobotę sklepy są czynne krócej. A dlaczego pytasz? Chcesz gdzieś pojechać ze mną albo z kolegami? — zapytała.

— Nie. Mam do opracowania pewien projekt na komputerze. Posiedziałbym przez weekend, to może skończę do poniedziałku.

Ponieważ Adam miał całkiem sporą wiedzę i doświadczenie związane z tworzeniem stron internetowych, jeden weekend mu wystarczył na stworzenie wstępnej, prototypowej wersji portalu o nazwie Wirtualny Władca. Świeżo stworzone dzieło Adama miało z założenia przysłużyć się rozwiązywaniu pojedynczych problemów innych ludzi spośród lokalnej społeczności. Adam nie zdawał sobie jednak wówczas sprawy z tego, jak bardzo pomylił się co do oceny zakresu działania portalu.

Rozdział 12
Jola

Jola zasiadła do komputera w swoim niewielkim pokoju, popijając kakao. Celowo wróciła do domu prosto ze szkoły, zjadła obiad, wyrzuciła śmieci oraz opróżniła zmywarkę, po to, aby żaden z rodziców nie miał pretekstu do oderwania jej od komputera. Nadmieniła również mamie, iż zamierza pracować przy komputerze nad projektem do szkoły i potrzebuje trochę spokoju.

Po uruchomieniu przeglądarki internetowej wpisała tylko dwa wyrazy, które jako sposób na rozwiązanie jej problemu wskazał jej Janek Koszarek: „Wirtualny Władca”. Przy uruchamianiu stronki, jako pierwszy jej element Jola dostrzegła niewielkie logo na pasku adresowym. Logo tworzyła okrągła głowa w królewskiej koronie na srebrnym tle. Postać z koroną miała białą brodę oraz okrągłe okulary. Gdy załadowała się strona główna portalu, można było już dostrzec logo w pełnej krasie, znacznie większych rozmiarów. Jola odniosła wrażenie, iż źrenice owego Władcy w koronie poruszają się za każdym razem, gdy ona przesuwa głowę po to, aby mógł patrzeć jej przez cały czas w oczy. W pierwszej chwili jego surowe spojrzenie nieco ją zmroziło, zwłaszcza po opowieści Janka na temat udzielonej przez owego Władcę pomocy. Nie wiedziała tak naprawdę, z czym lub z kim ma do czynienia. Oprócz logo i ciemnego, dość tajemniczego tła, na stronie głównej był jeszcze tylko panel rejestracji i logowania. Jola bez wahania wypełniła kilka podstawowych danych dotyczących swojej osoby, utworzyła hasło zabezpieczające i zatwierdziła rejestrację. W tym momencie otworzyła się podstrona z komunikatorem tekstowym i informacją, iż należy opisać swój problem, a Wirtualny Władca odezwie się nie później niż w ciągu 48 godzin i postara się problem rozwiązać. Zanim jednak można było przystąpić do opisywania problemu, należało obowiązkowo odpowiedzieć na dwa pytania. Pierwsze z nich brzmiało: „Czy kiedykolwiek wcześniej korzystałeś już z pomocy Wirtualnego Władcy?”. Drugie natomiast brzmiało: „Czy jeżeli Wirtualny Władca poprosi Cię kiedyś o pomoc dla siebie lub dla innej osoby, zrobisz wszystko, co w Twojej mocy, aby pomóc?”. Jola od razu zaznaczyła odpowiednio pola „nie” i „tak” przy powyższych pytaniach.

W tym momencie uzyskała możliwość korzystania z komunikatora portalu. Przystąpiła więc do szczegółowego opisania swojego problemu.

Rozdział 13
Żartowniś

Adam zaraz po lekcjach udał się autobusem do pobliskiego miasta, gdzie kupił miniaturową kamerkę zasilaną bateryjką. Odwiedził także sklep zoologiczny, w którym dokonał zakupu potrzebnego do realizacji planu o kryptonimie „Jola”. Po przetestowaniu kamerki w domu okazało się, że kamerka nie ma zbyt wysokiej rozdzielczości, jednak na tyle dużą, aby z odległości trzech metrów rozpoznać twarz. Wizytę na swoim nowo założonym portalu Adam musiał jednak przełożyć na wieczór, bowiem obiecał mamie, że pomoże jej przy pracach w ogrodzie. Po odrobieniu lekcji i zjedzeniu kolacji Adam wreszcie zasiadł przed komputerem. Uśmiechnął się na widok obszernej wiadomości od Joli. Jola w zasadzie powtórzyła te informacje, które w tej sprawie przekazał Adamowi Janek. Adam postanowił jednak nie kontaktować się z Jolą tego dnia, lecz dopiero następnego, tak aby z jednej strony nie uchybić 48-godzinnemu terminowi, a z drugiej strony pozyskać jeszcze więcej informacji przed przystąpieniem do rozmowy.

Następnego dnia Adam udał się do szkoły, w której uczyła się Jola, na długo przed pierwszym dzwonkiem lekcyjnym. Ponieważ uczniowie przeważnie nie mieli w zwyczaju przychodzić do szkoły inaczej niż na ostatnią chwilę przed lekcjami, miał dużo czasu i swobody na dyskretne zamieszczenie kamerki w rogu pomieszczenia szatni, której ścianki tworzyła mało estetyczna druciana siatka. Adam pomyślał, iż szkoła Joli ma chyba jedną z najmniej nowoczesnych szatni spośród wszystkich okolicznych szkół, z których większość dysponowała zamykanymi, indywidualnymi szafkami. Zdziwiło go też, że żaden z pracowników szkoły nie zainteresował się jego obecnością. Z drugiej strony miał ze sobą swój plecak, a więc niewątpliwie wyglądał na ucznia i starał się zachowywać, jakby był w swojej szkole. Ponieważ montaż kamerki zajął mu raptem kilkadziesiąt sekund, zdążył opuścić szkołę, zanim pojawili się w niej inni uczniowie. Następnego dnia powtórzył wizytę w szkole Joli, jednak tylko po to, aby kamerkę zdemontować.

Wprawdzie maksymalny czas nagrania na tej miniaturowej kamerce wynosił około dwudziestu czterech godzin, jednak wystarczyło to, aby namierzyć sprawcę „psikusów” wobec Joli. Nagranie ujawniło bowiem, że tuż po dzwonku na lekcję w szatni pojawił się dość wyraźnie umięśniony chłopak, będący mniej więcej w wieku Adama. Miał krótko przystrzyżone ciemne włosy i białe jak śnieg adidasy. Pośpiesznie wsadził coś do jednego z butów, po czym wziął inną parę obuwia do ręki — swoją drogą, także białego koloru — po czym wyszedł z szatni wyraźnie zadowolony. Adam sprawdził na jednym z portali społecznościowych, czy wśród uczniów klasy Joli znajduje się ów zgrywus z szatni. Na zdjęciu klasowym spostrzegł go od razu, gdyż wyróżniał się muskulaturą.

Z pomocą zasobnej bazy informacji o uczniach na tymże portalu nie miał problemu także z ustaleniem imienia i nazwiska.

— Oj, Grzesiu Jankowski, no to wpadłeś! — powiedział sam do siebie Adam, uśmiechając się z udanego pierwszego etapu planu.

Rozdział 14
Śmierdząca skarpeta

Jola po powrocie ze szkoły rzuciła plecak w kąt, rzuciła szybkie „cześć” swojej siostrze, którą minęła na schodach i pobiegła czym prędzej do komputera, aby sprawdzić, czy Wirtualny Władca się odezwał. Gdy uruchomiła komputer i komunikator, spostrzegła, iż czeka już na nią tak bardzo wyczekiwana wiadomość.

— Witaj, Jolu! Poprosiłaś o pomoc, więc ci jej udzielę. Ustaliłem już, kto Ci robi dowcipy w szatni. Potrzebuję jeszcze dwóch, może trzech dni, aby oduczyć dowcipnisia tych żenujących kawałów. Zapewniam cię jednak, iż lepiej będzie, jeśli nie dowiesz się, kto robi te kawały. Ja sprawię, że twoje buty nie będą już faszerowane dziwnymi niespodziankami, natomiast sprawca dostanie porządną nauczkę. Sądzę, że na tym ma polegać pomoc w Twojej sprawie. Gdyby zaś dowcipniś odkrył, że ty za tym stoisz, wówczas mógłby próbować się zemścić, ewentualnie jego koledzy. Zgadzasz się ze mną? I drugie moje pytanie: czy dziś wrzucił coś do twoich butów?

— Witam pana — odpisała Jola. Podczas pisania mocno drżały jej ręce. — Dziś znalazłam w bucie śmierdzącą męską skarpetkę. Przynajmniej mogę się domyślać, że dowcipy robi jakiś chłopak. Jeśli chodzi o drugie pana pytanie, to po namyśle zgadzam się. Nie muszę wiedzieć, kto to robi, jeśli sytuacja nie będzie się już powtarzać. Proszę więc robić, co pan uważa za słuszne. I bardzo dziękuję za to, co pan robi.

Rozdział 15
Zaskroniec

Następnego dnia Adam po raz kolejny odwiedził szkołę Joli i po raz kolejny uczynił to na długo przed dzwonkiem na lekcje. Ponieważ tym razem ktoś był w szatni, poczekał dyskretnie na ławce przed szatnią, aż szatnia będzie pusta. Po chwili z szatni wyszły dwie dziewczyny. Jedna z nich, ujrzawszy Adama, zapytała:

— Hej! Sorki, wiesz może, która jest godzina?

— Za dwadzieścia pięć ósma — odpowiedział spokojnie Adam.

— Dzięki! — Uśmiechnęła się dziewczyna.

— Chodźmy, Jolka, bo nie zdążę przepisać — poganiała druga dziewczyna.

Adam nagle wzdrygnął się na słowo „Jolka”. Czyżby była to dziewczyna, na rzecz której wykonuje właśnie misję? Nie przyjrzał jej się dość dobrze, gdy pytała go o godzinę, jednak z pewnością była to bardzo atrakcyjna dziewczyna. Wysoka, długowłosa, ruda dziewczyna o bujnych kobiecych kształtach z pewnością była obiektem westchnień wielu chłopaków z tej szkoły i nie tylko.

— Skup się na zadaniu! — powiedział sam do siebie Adam.

Udał się do szatni i wcisnął do obydwu śnieżnobiałych butów Grzegorza całkiem sporą ilość bezbarwnego kleju. Żałował, że nie zobaczy reakcji tego dowcipnisia, gdy ten zorientuje się, że nie jest w stanie wyciągnąć stóp z butów.

Gdy następnego dnia Adam udał się do szkoły Joli, od razu zauważył, że ktoś stoi przyczajony za szafką tuż obok szatni. Z ostrożności nie skręcił więc w stronę szatni, lecz wszedł do toalety mieszczącej się naprzeciwko szatni. Przez dziurkę od klucza dostrzegł wiercącą się za szafką skądinąd znaną mu postać, a mianowicie Grzegorza Jankowskiego. W tej sytuacji postanowił nie ryzykować konfrontacji, nawet pomimo faktu, iż Grzegorz nie mógł kojarzyć Adama i zamknięty w jednej z kabin toalety poczekał, aż wybrzmiał dzwonek na lekcję, oraz na wszelki wypadek dodatkowe kilka minut.

— Cóż mógł kombinować ten dowcipniś? — zastanawiał się w myślach.

Adam wiedział już, że spóźni się tym razem na lekcję we własnej szkole, jednak nie mógł przerwać operacji „Jola”. Kiedy wchodził do szatni, natknął się na woźną.

— A ty co się tu jeszcze szwendasz? Jazda na lekcję! — warknęła.

— Tak, proszę pani, tylko buty zmienię — odparł grzecznie Adam.

— A tak w ogóle, to nie kojarzę cię. Z której klasy jesteś?

— Nic dziwnego, że mnie pani nie kojarzy, bo ja przeniosłem się do tej szkoły dopiero tydzień temu, a jestem kolegą Grześka Jankowskiego.

— A więc jesteś z klasy pani Fredzi?

— Dokładnie tak, proszę pani, przepraszam, ale muszę iść.

— No już! Pośpiesz się, gałganie! — odparła przyjacielskim tonem woźna, szczęśliwa, że wreszcie znalazł się jakiś uczeń, który uprzejmie z nią rozmawia.

Adam pobiegł do szatni, udając, że zmienia buty. W pierwszej kolejności zbadał buty Joli, czy aby nie otrzymała kolejnej niespodzianki od dowcipnego Grzegorza. Nie pomylił się. Znalazł w nich karteczkę z nabazgranym tekstem: „Rozejm?”. Adam wyciągnął karteczkę, zmiął ją w kulkę i schował do kieszeni.

— O nie, cwaniaczku! Tak łatwo nie będzie! — pomyślał.

Adam odnalazł białe buty Grzegorza i zajrzał do środka. Wewnątrz buty były mocno postrzępione, poplamione i miejscami sztywne od zaschniętego kleju. Adam uznał jednak, że aby wybić temu zgrywusowi chęć robienia żartów z Joli, należy dać mu jeszcze co najmniej jedną nauczkę. W tym celu wyciągnął z plecaka plastikowe pudełko z kilkoma otworami i wyciągnął ostrożnie jego zawartość. Był to niewielkich rozmiarów młodziutki zaskroniec zwyczajny długości około 15 centymetrów. Ostrożnie wsunął go do buta Grzegorza, po czym zaklinował nakrętkę od słoika poniżej wylotu buta, po to, aby uniemożliwić gadowi ucieczkę. Wychodząc z szatni, Adam dyskretnie rozejrzał się, ale ku jego uciesze woźnej nie było w pobliżu.

Rozdział 16
Miłość niejedno ma oblicze

— Jest pan niesamowity! — Tak brzmiały pierwsze słowa, jakie Jola napisała dwa dni później do Wirtualnego Władcy. — Efekty pańskiej interwencji w mojej sprawie są nawet znacznie lepsze, niż mogłam sobie wyobrazić — kontynuowała Jola. — Ja od razu powiem, że wiem, kto mi robił te kawały. Dwa dni temu podszedł do mnie Grzegorz z mojej klasy i zaproponował zgodę. Ja przyznam szczerze, nie domyśliłam się, o co chodzi, w końcu nic do niego nie miałam, a nawet uważam, że to całkiem w porządku gość. Więc machnęłam ręką i odeszłam, innymi słowy trochę go olałam. Natomiast następnego dnia Grzegorz nie przyszedł do szkoły. Jeden chłopak z pierwszej klasy podobno widział go, jak wybiega ze szkoły z obsikanymi spodniami.

Adam uśmiechnął się pod nosem i czytał dalej.

— Grzegorz pojawił się za to u mnie w domu tamtego dnia, to znaczy wczoraj po południu, z koszem kwiatów. Ja przepraszam pana, że piszę tak chaotycznie, ale staram się zachować chronologię zdarzeń. Jak mnie zawołała mama, że przyszedł do mnie kolega z kwiatami, to myślałam, że to taki jeden pajac, któremu się podobam i czasami na korytarzu prawi mi tanie komplementy, ale jest brzydki jak noc i najchętniej to bym go teleportowała na biegun północny. Ale wrócę do tematu. W drzwiach stał Grzegorz z kwiatami i powiedział, że chciał mnie przeprosić i żebym dała mu pół godziny na wyjaśnienie na osobności. Zbaraniałam! Autentycznie zbaraniałam, bo jeszcze (ja niedomyślna) nie połączyłam tych puzzli w całość. Dopiero w trakcie jego przeprosin dowiedziałam się, że to on był tym dowcipnisiem, który wkładał mi te świństwa do butów. Wtedy też domyśliłam się, że pan zadziałał w sprawie, tylko jeszcze nie wiedziałam jak. Wtedy on powiedział, że robił to po to, aby w końcu pewnego dnia powiedzieć mi, że złapał dowcipnisia. Miał to być rzekomo jakiś chłopak z innej klasy i Grzegorz miał powiedzieć, że tak go sprał, że ten przysiągł, że już nigdy nie zrobi mi kawałów. Oczywiście nie byłoby ich, bo Grzegorz przestałby je robić. Wtedy, jak stwierdził, zostałby moim bohaterem. I teraz klucz do całej sprawy: Grzegorz zabujał się we mnie po uszy i nie wiedział, jak mnie poderwać. Fakt, że wybrał najdurniejszy chyba sposób, ale… na swój sposób romantyczny.

Adam czytał tę historię i z każdym zdaniem śmiał się coraz głośniej. Nie mógł uwierzyć, że wkładanie nieprzyjemnych niespodzianek do butów może być sposobem na podryw. Czytał dalej rozbawiony.

— I gdy Grzegorz znalazł w swoich nowych butach klej, to się najpierw wkurzył, ale potem pomyślał, że ja go rozgryzłam i to była moja zemsta. Zamiast się wkurzać, Grzegorz chciał się pogodzić, ale jak już pisałam, trochę go olałam. Wtedy on podobno pomyślał, że przegiął z tym swoim planem i że się obraziłam. Potem podobno w szatni znalazł w bucie węża i omal zawału nie dostał. Wybiegł ze szkoły i podobno do wieczora siedział zamknięty w pokoju, nie wiedział, co ma zrobić. Gdy już leżał w łóżku, pomyślał sobie ponoć (tak mi opowiadał), że skoro on robił kawały kilka razy, to ja też nie chciałam poprzestać na jednym. Tyle, że tak się tego węża przestraszył, że absolutnie chciał tę sprawę sobie ze mną wyjaśnić. Ja oczywiście domyśliłam się, że to pana „sprawka”, ale nie chcąc ujawniać naszej tajemnicy, udawałam, że to wszystko ja ukartowałam i zrealizowałam.

Brawo! — pomyślał Adam.

— Grzegorz był pod takim wrażeniem mojej odwagi i pomysłowości, że już całkiem mu odbiło na moim punkcie. Wyznał mi, że mnie kocha, i jak mnie widzi, to świruje. Ja najpierw miałam ochotę go zabić, ale jak sobie to wszystko przemyślałam, to postanowiłam spędzać z nim trochę więcej czasu, a nuż coś z tego wyjdzie. Pytał mnie tylko, kiedy podłożyłam tego węża, bo od samego rana nie odstępował mnie na krok. Powiedziałam, że podłożyłam go wtedy, gdy wyszłam z lekcji na chwilę rzekomo do toalety. Grzegorz klepnął się wtedy w czoło, mówiąc: „no jasne!”. Pytał mnie jeszcze, gdzie kupiłam tego węża, to powiedziałam, że nie powiem, bo jak mnie jeszcze kiedyś wkurzy, to mają w tym sklepie też skorpiony i tarantule. Śmiał się. Rozegrał to pan po mistrzowsku!

Nie muszę chyba mówić, że może Pan na mnie liczyć w razie potrzeby? Gdybym wiedziała, że te żarty to z miłości, pewnie bym tak nie panikowała. No ale skąd mogłam przypuszczać… Okej, rozpisałam się, ale chciałam te wszystkie informacje panu przekazać, chociaż czasami mam wrażenie, że pan już i tak o wszystkim wie. Tyle mam pytań, ale domyślam się, że nie mam co liczyć na odpowiedzi. W każdym razie jestem pańską dłużniczką, drogi Wirtualny Władco. Panie WW ;) Oki, kończę. Do widzenia! Może… kiedyś się spotkamy? Jolka.

Rozdział 17
Zawsze oni wygrywają

Kilka tygodni później odbył się Konkurs Wiedzy Pożarniczej dla uczniów wszystkich szkół, w kategorii wiekowej od szesnastu do dwudziestu pięciu lat. Ponieważ był to konkurs na szczeblu wojewódzkim, stawili się pasjonaci pożarnictwa z wielu miast i wsi. Gdy Adam dotarł na miejsce, dowiedział się, że w konkursie uczestniczyć będzie około dziewięćdziesięciu osób. Po kilkunastominutowych wymianach zdań z niektórymi spośród uczestników Adam nabrał przekonania, że większość spośród biorących udział w konkursie to młodzi strażacy, którzy mają wiedzę nie tylko teoretyczną, ale i praktyczną. Kilkunastu spośród nich było absolwentami Centralnej Szkoły Państwowej Straży Pożarnej. Ponad połowa uczestników brała czynny udział w akcjach ochotniczych straży pożarnych. Pozostali albo dopiero przymierzali się do zawodu strażaka, albo wzięli udział w konkursie po to, by ominęły ich zajęcia szkolne. Ostatnią kategorię stanowił … Adam, który nie klasyfikował się do żadnej z powyższych kategorii. Po prostu chciał dowiedzieć się czegoś nowego, a przy okazji nie zawieść nauczycielki.

Ostatnie kilka dni Adam poświęcił na studiowaniu literatury dotyczącej pożarnictwa, przepisów prawnych związanych z tą tematyką, a nawet odwiedził Centralne Muzeum Pożarnictwa, po to, aby mieć bardziej wszechstronną wiedzę w tym zakresie.

— Ej! Stary, przypomnij, ile metrów od lasu można rozpalać ognisko! — krzyknął ktoś stojący za plecami Adama i energicznie potrząsający jego ramieniem. — Jesteś w ogóle ze straży? — spytał, zanim Adam zdążył w ogóle otworzyć usta.

— Nie, nie jestem, ale zgodnie z rozporządzeniem… — zaczął Adam, jednak zdenerwowany rozmówca nie dał mu skończyć.

— Spoko, spytam kogoś ze straży — uciął rozmowę dociekliwy chłopak, po czym szybko doskoczył do kolejnego uczestnika konkursu.

Konkurs rozpoczął się punktualnie. Wiedza uczestników była weryfikowana za pomocą testu wielokrotnego wyboru. Pytań było aż 200, zaś na udzielenie odpowiedzi uczestnicy mieli równe trzy godziny. W trakcie konkursu nie dało się nie zauważyć, iż niektóre grupy uczestników mocno współpracowały ze sobą, weryfikując dyskretnie swoje odpowiedzi. Komisja czuwająca nad przebiegiem konkursu nie zwracała jednak uwagi na te jawne uchybienia regulaminowi konkursu, skupiając się na pałaszowaniu przekąsek przeznaczonych wyłącznie dla członków komisji. Adam nie liczył na pomoc innych, skupiał się na walce z czasem, gdyż te kilkadziesiąt sekund na odpowiedź przy teście wielokrotnego wyboru nie pozwalało na zbyt długie zastanawianie się. Po upływie trzech godzin przedstawiciele komisji zebrali wszystkie karty z odpowiedziami i oznajmili, iż na wyniki trzeba będzie poczekać około godziny. Większość uczestników została na ogłoszenie wyników, wyszli jedynie ci, którzy stawili się na konkursie nieprzygotowani, tylko po to, aby uniknąć lekcji. W trakcie oczekiwania na wyniki do Adama podszedł jakiś chudy chłopak mniej więcej w wieku Adama i zapytał:

— Cześć, jak poszło?

— To się dopiero okaże — uśmiechnął się Adam.

— A ty jesteś strażakiem czy tylko tak ze szkoły przyjechałeś? — dopytywał nieznajomy.

— Ze szkoły. A strażakiem nie jestem i raczej nie będę — odparł Adam.

— I tak wiadomo, że pierwsze trzy miejsca zajmą ci ze szkoły centralnej albo czynni zawodowo strażacy. Zawsze oni wygrywają. Ale może przynajmniej dostaniemy po piątce za udział. No to trzymaj się! Hej! — pożegnał się szybko ów niespodziewany rozmówca, po czym odszedł.

— Na razie! — odparł Adam.

Rozdział 18
Zaskoczenie

— Pierwsze miejsce z wynikiem 196 punktów zajął… — Przewodniczący komisji z szerokim uśmiechem celowo przedłużał chwilę napięcia i stresu wśród uczestników.

— Kryspin Leśniewski z Centralnej Szkoły PSP. Gratulujemy pierwszego miejsca i nagrody! — dodał przewodniczący, wręczając zwycięzcy dyplom oraz nagrodę w postaci cyfrowego aparatu fotograficznego.

— Widzisz! Mówiłem ci, że tylko oni wygrywają — szturchnął Adama poznany chwilę wcześniej chudzielec.

Kiedy jednak Adam został wyczytany jako zdobywca drugiego miejsca w konkursie z wynikiem 194 punktów, szmer zdziwienia rozległ się dookoła, zagłuszając gratulacje przewodniczącego komisji. Adam nie był bowiem wymieniany jako jeden z grona faworytów przez osoby dobrze znające środowiska strażackie. Ba! Nikt go nawet nie kojarzył.

— O rany! Udało ci się, stary! — krzyknął chudzielec, widząc, iż Adam zmierza na środek sali po odbiór nagrody.

— Z której OSP on jest? — dopytywało wielu uczestników, jednak nikt nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.

Adam po wysłuchaniu gratulacji podziękował przewodniczącemu za dyplom i nagrodę w postaci opiekacza do kanapek. Trzecie miejsce zajął kolejny z reprezentantów Centralnej Szkoły PSP. Adam powoli zbierał się do wyjścia z budynku, gdy podszedł do niego z wyciągniętą ręką Kryspin Leśniewski — zwycięzca konkursu, witając się słowami:

— Cześć, jestem Kryspin. Gratuluję!

— Cześć! Adam. Ja tym bardziej gratuluję! — Chłopcy wymienili się uściskiem dłoni.

— Powiedz, Adam, słyszałem, że nie jesteś strażakiem, więc skąd u ciebie taka wiedza na temat pożarnictwa?

— Nauczycielka prosiła, żebym wziął udział w konkursie, bo nie było innych chętnych z gminy — wyjaśnił Adam.

— No to szacun, stary! Ja zakuwałem tak na ostro od jakichś dwóch miesięcy, a poza tym i tak od dwóch lat uczę się tych spraw w naszej szkole. — Kryspin był wyraźnie pod wrażeniem ambicji Adama.

— Dzięki! — odparł Adam. — A powiedz, brałeś już udział w prawdziwym gaszeniu pożaru?

— Tak, bo poza nauką w szkole od kilku lat należę do Ochotniczej Straży Pożarnej w moim mieście i dość często gasimy pożary. A zwłaszcza ostatnio. Dziwna sprawa… — Kryspin zawahał się, czy rozpoczynać ten temat.

— Dlaczego dziwna? — zapytał Adam.

— Ostatnio w naszej gminie jest plaga pożarów. Dosłownie pożar co drugi dzień. Podejrzewamy nawet, że w okolicy grasuje jakiś podpalacz. Niestety bardzo trudno go złapać, bo nie podkłada ognia w jednej okolicy, lecz za każdym razem w zupełnie innym rejonie.

— Chyba wiem, jak mogę wam pomóc — odpowiedział Adam, po czym dodał: — A właściwie znam kogoś, kto zapewne wam pomoże.

— Któż to taki? — zaciekawił się Kryspin.

— Zwą go Wirtualnym Władcą. Można się z nim skontaktować poprzez stronę internetową. Znajdziesz w wyszukiwarce.

Kryspin zapewnił Adama, że nie omieszka spróbować i tej możliwości rozwiązania problemu, po czym odjechał busem wraz z grupą swoich kolegów — strażaków.

Rozdział 19
Kanapki albo Szuwarek

— Nasz kujonek wreszcie coś przegrał! — krzyknął Franek tuż po tym, jak wychowawczyni przedstawiła wyniki konkursu wiedzy pożarniczej.

— Nie przegrał, Franku, lecz wręcz przeciwnie — zajął fantastyczne drugie miejsce wśród samych niemal strażaków. Jeszcze raz gratuluję Adamie! Oczywiście zasłużyłeś na ocenę celującą z edukacji dla bezpieczeństwa. To już uzgodnione z nauczycielką.

— Dziękuję! — odparł Adam.

— A co wygrałeś za drugie miejsce? — wrzasnął głośno Kacper w stronę Adama.

— Pewnie paczkę kondomów, tak z dziesięć sztuk. Będzie miał zapas na 20 lat — zakpił Franek.

— Opiekacz — odpowiedział cichym głosem Adam.

— No to na jutro przynosisz mi sandwicha na śniadanie! I dla Franka też! — warknął Kacper.

— Właśnie! — podchwycił Franek. — A jak nie, to będziemy wywoływać Wodnika Szuwarka.

Adam domyślał się, że chodzi o trzymanie za nogi nad muszlą klozetową z twarzą tuż nad powierzchnią nieczystości z jednoczesnym spłukaniem wody.

— Odczepcie się ode mnie — powiedział pod nosem Adam, jednak na tyle głośno, że Kacper i Franek usłyszeli.

— Albo sandwiche, albo Szuwarek! Sam wybierasz! — powiedział Kacper ze złowróżebnym uśmieszkiem.

Adam wiedział, że koledzy mu nie odpuszczą. Jeśli mieli osiągnąć jakąś korzyść lub poznęcać się nad słabszym, nie zdarzało im się zapomnieć.

Rozdział 20
Plan zemsty

Po powrocie do domu Adam zjadł obiad, odrobił lekcje, a następnie zasiadł przed komputerem, aby sprawdzić, czy ktoś nie potrzebuje pomocy Wirtualnego Władcy. I nie pomylił się, bowiem czekała już na niego wiadomość od Kryspina.

— Dzień dobry Panu. Mam na imię Kryspin i jestem studentem Centralnej Szkoły Państwowej Straży Pożarnej oraz członkiem OSP. Słyszałem, że pomaga Pan w rozwiązywaniu problemów ludzi, w dodatku bezinteresownie. Jeśli to prawda, to chciałbym prosić Pana o pomoc. Mój problem jest następujący: w mojej gminie od jakiegoś czasu grasuje podpalacz. O ile wcześniej pożary wybuchały powiedzmy co kilkanaście dni, o tyle od kilku tygodni mamy pożar praktycznie co drugi dzień, a mamy tylko jedną OSP w gminie. Chcielibyśmy złapać i ukarać tego podpalacza. Czy pomoże nam Pan? Z góry dziękuję.

Adam odpisał:

— Witaj, Kryspinie. Słusznie poinformowano Cię, że pomagam innym rozwiązywać problemy. Pomogę i Tobie oczywiście. A w każdym razie użyję całej swojej mocy do pomocy. Potrzebuję tylko następujących informacji: czy macie protokoły wyjazdów na każdą z akcji z ostatnich dwóch miesięcy? Czy macie nagrania zgłoszeń o pożarach? Ile osób i kto (imię, nazwisko i adres) pracuje w OSP? Czy od liczby wyjazdów zależą czyjeś wynagrodzenia lub premie w OSP? Proszę o możliwie jak najwięcej informacji w powyższych kwestiach, a być może będę w stanie pomóc.

Po napisaniu wiadomości do Kryspina Adam przypomniał sobie o groźbie Kacpra i natychmiast zepsuł mu się humor. W żadnym wypadku nie chciał być szantażowany przez silniejszych kolegów, szukał więc sposobu na uniknięcie kłopotów. Wiedział, że jeśli przyniesie kolegom kanapki, to na jednorazowym „haraczu” się nie skończy. Rozmyślał więc przez całe popołudnie nad rozwiązaniem problemu z agresywnymi kolegami. W końcu wpadł na pewien pomysł i uśmiechnął się, mając gotowy, szatański plan w głowie. Ponownie zasiadł do komputera. Postanowił po raz pierwszy skorzystać z uprawnienia Wirtualnego Władcy do skorzystania z pomocy kogoś, kto tej pomocy od niego już doświadczył. Po chwili do Janka Koszarka została wysłana wiadomość następującej treści:

— Cześć, tu Adam vel Wirtualny Władca. Chciałbym cię prosić o pomoc. Czy byłbyś w stanie zorganizować ze trzech, czterech silnych i dużych kolegów, aby dać nauczkę dwóm cwaniaczkom?

O dziwo Janek odpisał niemal natychmiast.

— No witam prezesa! Na kiedy?

— Na pojutrze po lekcjach, czyli około piętnastej.

— Da się załatwić. Mamy naprawdę sporo wielkoludów w drużynie. Zwłaszcza taki nowy Mariusz, o ksywce „Dziku”, ma ponad dwa metry, jest chudy, ale silny jak tur. To będzie przed treningiem, więc myślę, że dam radę ich zebrać. Rozgrzeją się przed meczem na tych cwaniaczkach. Gdzie spotkanie? Przy twojej szkole?

— Nie — odpisał Adam. — Niech czekają od godziny piętnastej w opuszczonym dworku pod lasem, wiesz, tam niedaleko starego cmentarza. I niech ktoś weźmie ze sobą dwie długie liny. Tam jest taka stara studnia i trzeba będzie, aby nasi milusińscy wywołali Szuwarka.

— Dobra, załatwione! Wszystko jasne. Dla ciebie wszystko, stary! Czyli pojutrze? Tak się tylko upewniam.

— Dokładnie! A Ty też będziesz, Janek?

— Ja nie, jestem za wątły, ale na treningu mi opowiedzą. Coś czuję, że będą jaja!

— Pewnie tak. Na razie zatem i dzięki!

— Nie ma sprawy, Panie WW.

Po tych ustaleniach Adam przestał się stresować Kacprem i Frankiem.

Rozdział 21
Kanapki z wkładką

— Ooo! A cóż to się stało, synku, że tak wcześnie dziś wstałeś? — zapytała zdziwiona mama Adama, wchodząc do kuchni. — W dodatku widzę, że sam dziś szykujesz śniadanie. Co to za okazja? Urodzin nie mam, Dzień Kobiet to też nie jest, nawet nie prima aprilis.

— Cześć, mamo! Czy ja nie mogę od czasu do czasu zrewanżować ci się śniadaniem? Przecież prawie zawsze ty je przygotowujesz.

— No przecież ja się nie gniewam, synku, wręcz przeciwnie, bardzo się cieszę! — odparła.

— A cóż to robisz na śniadanko? Sandwiche z opiekacza? Świetny pomysł! Przetestuj swoją wygraną. Skoro ty robisz śniadanie, to ja pójdę się umalować.

— Jasne, a ja tu dokończę robić śniadanie, mamusiu.

Gdy tylko Adam został sam, natychmiast przystąpił do realizacji starannie przygotowanego planu działania. Z szafki z medykamentami wziął silny środek na przeczyszczenie i obficie nasączył nim dwie kanapki. Aby się nie pomylić, do swoich dwóch „bezpiecznych”, czyli nienafaszerowanych kanapek, włożył sporą ilość sałaty. Te zaś, które były przeznaczone dla Franka i Kacpra, zawierały oprócz masła grube plastry szynki, plasterki jajka i ketchup.

— Śniadanko gotowe, mamo! — krzyknął Adam.

— Już idę, kochanie! — odparła. — Jak to miło, że zrobiłeś dziś śniadanie. Dzięki temu mam więcej czasu na przygotowanie się do pracy. Bardzo ci dziękuję!

— Zasługujesz na wszystko, co najlepsze, mamo. A propos, nie sądzisz, że mogłabyś jeszcze raz ułożyć sobie życie z mężczyzną?

— Adasiu, co ci przyszło do głowy? — zdziwiła się mama. — Ja już za stara jestem na randki.

— Ty za stara? — zaśmiał się Adam. — Jeszcze niejednego faceta mogłabyś zaskoczyć swoim urokiem i dowcipem. Człowiek ma tyle lat, na ile się czuje, a ty moim zdaniem zachowujesz się jak dwudziestka.

— Ech, ty głuptasku! — Mama wyraźnie czuła się połechtana tym komplementem. — Zjadłeś już, więc leć lepiej do szkoły.

— Okej. Mam dziś ważną misję, więc uciekam. Pa!

Rozdział 22
Śmierdząca sprawa

Zgodnie z przypuszczeniami Adama, na pierwszej długiej przerwie podbiegli do niego Kacper i Franek.

— Masz nasze kanapki? — spytał groźnym głosem Kacper.

— Taaak, mam — odparł cichym głosem Adam. — Tu są wasze kanapki z sałatą. Proszę. A tak przy okazji, nie macie ochoty iść ze mną jutro zaraz po lekcjach do opuszczonego dworku pooglądać nietoperze? Ponoć jest ich tam mnóstwo w piwnicach.

— Mamy ciekawsze rzeczy do roboty, lizusie. Jakbym nietoperzy nie widział! — odparł lekceważącym tonem Kacper.

— A te dwie kanapki, co ci zostały, to z czym są? — spytał szorstko Franek.

— Te są moje. Z szynką, jajkiem i ketchupem — odparł cichym głosem Adam.

— To ja wolę te z szynką, Franek, ty pewnie też? — spytał Kacper i nie czekając na odpowiedź Franka, wyrwał Adamowi z ręki kanapki z szynką, oddając jednocześnie kanapki z sałatą.

— Te z sałatą są dla ciebie, kujonie — oznajmił.

— Ale ja nie lubię sałaty — zablefował Adam. — Proszę! Mogę mieć te z szynką i jajkiem?

— Chyba sobie jaja robisz! — powiedział Franek, po czym razem z Kacprem wybuchnęli gromkim śmiechem, zachwyceni tą grą słów, która wydawała im się bardzo zabawna.

— Cóż za przewidywalni idioci! — uśmiechnął się pod nosem Adam, gdy wyłudzacze kanapek oddalili się od niego.

Pod koniec następnej lekcji ciszę, jaka panowała w trakcie języka angielskiego podczas pisania kartkówki, przerwał nagle głośny odgłos puszczanych gazów. Kacper, który był ich twórcą, rozejrzał się nerwowo, zerkając, czy ktoś słyszał owe odgłosy. Poczuł się strasznie głupio, gdy zobaczył, iż każda osoba w klasie spojrzała w jego stronę, przerywając pisanie. Część osób wybuchnęła głośnym śmiechem. Początkowo Kacper udawał, iż wydobywające się coraz częściej i coraz głośniej dźwięki nie mają z nim nic wspólnego. Kiedy jednak poczuł, iż zapora w postaci zwieraczy przestała być szczelna, rzucił się w kierunku drzwi, trzymając się za pośladki i krzycząc:

— Proszę pani, ja muszę…

Nie zdążył dokończyć, bowiem zemsta Adama przybierała coraz bardziej okrutny dla Kacpra obrót. Gdy dobiegał do drzwi najbliższej toalety, płynny kał wlewał się już do lewej nogawki jeansów. Moc środka przeczyszczającego była tak duża, iż Kacper, dostawszy się wreszcie do wnętrza jednej z dwóch sąsiadujących ze sobą kabin toaletowych, nawet nie opuścił deski, tylko usiadł bezpośrednio na porcelanowym siedzisku, niemal z lubością łapiąc za krawędzie muszli klozetowej. Czuł się szczęśliwy, gdy udało mu się uwolnić ogromną ilość gazów i płynnych fekaliów. Nie przeszkadzał mu fakt, iż znaczna część jego luźnej podkoszulki znajdowała się w „strefie rażenia”. Kacper poczuł błogość i olbrzymią ulgę do tego stopnia, iż niemal nie zauważył, jak po kilku minutach do sąsiedniej kabiny wbiegł przerażony Franek i z dziką rozkoszą przystąpił do gwałtownego i niekontrolowanego wypróżniania. W pewnym momencie do ubikacji weszła sprzątaczka, która chciała zamknąć otwarte na oścież drzwi. Niestety zapachy w toalecie były tak intensywne, że zamiast delikatnie zamknąć drzwi, pośpiesznie i z mocnym rozmachem zamknęła drzwi głośnym trzaśnięciem, krzywiąc się przy tym niesamowicie. Sprzątaczka odbiegła od drzwi toalety i z obrzydzeniem zaczęła wycierać mopem na korytarzu to, co zdążyło wyciec z nogawek Kacpra i Franka. Starała się przy tym jak najmniej oddychać, łapczywie łapiąc hausty powietrza przy oknie po długo wstrzymywanym oddechu.

Po chwili rozległ się dzwonek na przerwę i do toalety wbiegło dwóch pierwszoklasistów.

Po otwarciu drzwi toalety i zrobieniu dwóch kroków wybiegli z toalety szybciej nawet, niż gdyby gonił ich wściekły lew, z trudem tłumiąc odruchy wymiotne. Informacja o „toksycznej toalecie” rozeszła się po szkole w ciągu kilku minut. Jeden z chłopaków z klasy maturalnej — Kuba — wbiegł do toalety z zatkanym nosem i zaczął nagrywać Kacpra i Franka w akcji. Nie przypuszczał jeszcze wówczas, iż jego filmik stanie się internetowym hitem i to jeszcze tego samego dnia. Reżyserskie umiejętności Kuby zostały jednak przerwane dzwonkiem na lekcję.

Dawka środka przeczyszczającego była tak silna, iż przez pierwszą godzinę posiedzenia, chłopcy, pomimo tego, iż byli w sąsiednich kabinach, nie zamienili ze sobą ani słowa, nieustannie przebijając się w głośności i długości puszczanych bąków. Kiedy wydawało im się, iż najgorsze mają już za sobą, nadchodziła nowa gorąca fala. Na kolejnej przerwie toaleta wciąż pozostawała do wyłącznej dyspozycji Franka i Kacpra, jeśli nie liczyć Kuby, który, zainspirowany liczbą polubień filmiku na portalu społecznościowym, postanowił nakręcić drugą część. Tym razem fakt nagrywania scen z kabin toaletowych został dostrzeżony przez Kacpra, który warknął:

— Wynocha! Bo wrzucę ci ten telefon do kibla!

Kuba, zanosząc się śmiechem, wybiegł z toalety. Franek natomiast, przerywając milczenie, syknął:

— To kujon nas zatruł. Niech no ja go tylko dorwę!

— O ile kiedykolwiek stąd wyjdziemy — odparł ponuro Kacper. — Mam wrażenie, że już jelita wydalam.

Franek nie miał nawet siły odpowiedzieć.

Rozdział 23
Analiza i wnioski

Gdy Adam wychodził po lekcjach ze szkoły, Kacper i Franek wciąż okupowali toaletę. Kilkukrotnie podejmowali próby jej opuszczenia i powrotu na lekcje, jednak po kilkunastu krokach pośpiesznie do niej zawracali. Sprawdziły się przewidywania Adama, iż tego dnia raczej nic mu nie grozi ze strony kolegów, którzy skupiali się przez kilka godzin wyłącznie na swoich problemach.

— O już jesteś, synku — przywitała go w progu mama.

— Cześć, mamusiu. Jest już obiad? Jestem strasznie głodny!

— Będzie za dziesięć minut. Jak tam w szkole?

— Dziś bez ocen. Generalnie w porządku.

— Koledzy nie dokuczali? — dopytywała zatroskana mama.

— Nie. Byli dziś wyjątkowo spokojni — odparł Adam, śmiejąc się w duchu.

Po zjedzeniu obiadu oraz deseru w postaci owocowej galaretki z bitą śmietaną Adam udał się do swojego pokoju. Pierwszą rzeczą, jaką postanowił sprawdzić, była skrzynka komunikatora.

Ku uciesze Adama czekała na niego wiadomość od Kryspina.

— Dzień dobry Panu. — Treść wiadomości od Kryspina była bardzo formalna. — Uprzejmie dziękuję za to, iż znalazł Pan czas na analizę mojej sprawy. A oto odpowiedzi na Pańskie pytania: co do kwestii protokołów, wyjaśniam, iż oczywiście sporządzamy protokoły z wyjazdów na akcje i nawet udało mi się uzyskać ich kopie z ostatnich dwóch miesięcy (przesyłam w załączeniu). Co do nagrań zgłoszeń o pożarach, to niestety same nagrania będzie ciężko uzyskać, ale podobno (tak się nieoficjalnie dowiedziałem), za każdym razem dzwoniła inna osoba. Odnośnie liczby zatrudnionych, wyjaśniam, że w naszej OSP pracuje 16 osób, z których dziewięć otrzymuje premię zależną od liczby wyjazdów na akcję. Nazwiska podaję na załączonym skanie. Sądzi pan, że to ktoś z naszych?

Do widzenia i z góry dziękuję za pomoc!

Adam przyjrzał się załączonym dokumentom i po krótkiej analizie udało mu się wyciągnąć następujące wnioski: po pierwsze, pożary wybuchały za każdym razem w innej części miasta, przeważnie w lasach i na łąkach, z dala od zabudowań mieszkalnych. Taki stan rzeczy nasuwał podejrzenie, iż podpalacz celowo ciągle zmienia teren działania, aby nie został przyłapany na gorącym uczynku. Po drugie, większość pożarów miała miejsce wieczorem, kiedy było już ciemno, co niewątpliwie ułatwiało ucieczkę podpalaczowi oraz zmniejszało szanse na to, iż ktoś podpalacza przypadkiem zauważy. Adam szukał także podejrzanego wśród osób, u których premia jest zależna od ilości pożarów, kogoś, kto nie brał udziału w akcjach gaśniczych, których przyczynę zdiagnozowano jako podpalenie.

Niestety koncepcja ta okazała się niewypałem, bowiem wszyscy beneficjenci wspomnianych premii brali udział w co najmniej kilku akcjach gaśniczych, przy których podejrzewano podpalenie. Ponieważ Adam nie miał póki co pomysłu na dalsze działanie w tej sprawie, postanowił wstrzymać się z odpowiedzią dla Kryspina do dnia następnego.

Rozdział 24
Studnia

Następnego dnia w szkole w trakcie lekcji Franek i Kacper — ku zdziwieniu Adama — byli bardzo spokojni. Nie zaczepiali go, nie rzucali gróźb, a nawet nie podchodzili do niego. Przypuszczał, że po prostu czekają, aż go dopadną po lekcjach poza terenem szkoły. Pocieszał się faktem, że to nie on, a jego oprawcy dostaną w tym dniu srogą nauczkę. Warunkiem jednak było bezpieczne dotarcie na teren opuszczonego dworku. Nawet na przerwach zdawać się mogło, że Franek i Kacper w ogóle nie zwracali na Adama uwagi. Nie było jednak wątpliwości, iż cała trójka z niecierpliwością czekała na koniec ostatniej lekcji. O dziwo, nawet w szatni Adam nie został zaczepiony przez nikogo. Zaczynał się nawet zastanawiać, czy jego dręczyciele już doszli do siebie po niewątpliwych problemach żołądkowych.

Po wyjściu z szatni Adam skierował się szybkim krokiem w stronę opuszczonego dworku. Do przebycia miał dość długą drogę, bowiem dworek ten znajdował się na zupełnym pustkowiu, z dala od jakichkolwiek innych zabudowań. W czasach swojej świetności zamieszkiwany był przez ponad sto osób, z czego niemal połowę stanowiła służba. Teraz jedynymi jego lokatorami były szczury, nietoperze i od czasu do czasu grupy wagarowiczów. Nawet złomiarze nie mieli tu już nic do roboty. Wszystko, co tylko dało się spieniężyć, już dawno opuściło to miejsce z ich pomocą.

Gdy Adam skręcił za wysoki żywopłot, dyskretnie spojrzał, czy ktoś za nim idzie. Nie zdziwił się, gdy zobaczył, że w sporej odległości za nim podążają Franek i Kacper.

Świetnie! — pomyślał. — Póki co wszystko idzie zgodnie z planem.

Adam miał nadzieję, że koledzy Janka są już na miejscu i dobrze się ukryli przed wzrokiem Kacpra i Franka. Wzdrygnął się na myśl, że „posiłki” z jakichś przyczyn nie nadeszły. Od tego momentu Adam odczuwał wielki niepokój. A im bliżej było do celu, im większa cisza zapadała w miarę oddalania się od zabudowań miejskich, tym bardziej był zestresowany. W oddali widać już było ruiny dworku. Adam odwrócił się, lecz nie dostrzegł nikogo.

— Pewnie idą lasem — pomyślał. — A może odpuścili z uwagi na tak dużą odległość?

Gdy Adam stanął przed ceglanymi resztkami niegdyś bardzo okazałej bramy wjazdowej na teren dworku, usłyszał cichy gwizd. Nie był jednak w stanie ustalić, czy dochodził on z wnętrza ruin, czy też z lasu.

— A może to był po prostu kos lub inny ptak? — zastanawiał się.

Uznał, że jego umysł, będący pod wpływem silnego stresu, wysyła mu wyolbrzymione i przesadzone sygnały o zagrożeniu. Ruszył więc przed siebie zdecydowanym krokiem i stanął nieopodal studni, gdzie miała za chwilę rozegrać się cała zaplanowana akcja. Zajrzał do wnętrza studni. Nie widać było jej dna. Nad jej wlotem znajdowało się murowane zadaszenie z drewnianą belką i fragmentem korby do wciągania i wyciągania wiadra z wodą. Brakowało wiadra i łańcucha, zachowała się natomiast na zewnętrznej ściance studni kamienna płaskorzeźba przedstawiająca jelenia i róg myśliwski. Adam wrzucił niewielki kamyk do studni i przekonał się, że w studni wciąż znajduje się woda. Jakież było zdumienie Adama, gdy podnosząc wzrok znad studni, trzy kroki przed sobą zobaczył Kacpra ze sporym kijem w ręku. Kacper szczerzył zęby w złowieszczym uśmiechu. Adam odruchowo odskoczył do tyłu, gdy nagle usłyszał:

— Gdzie się wybierasz, kujonie?

Był to Franek, który stał tuż za plecami Adama, trzymając w ręku kawałek zardzewiałego łańcucha. Było oczywiste, iż chłopcy otoczyli Adama, korzystając z chwili, gdy ten obserwował studnię. Adam zaczął się nerwowo rozglądać po murach dworku, szukając pomocy.

— Szukasz kogoś, Misiaczku? — zapytał szyderczo Kacper.

— Eee… Nie… Skąd. Co tu robicie? — zapytał przerażony Adam, wciąż licząc na nadejście planowanej odsieczy.

— Chcieliśmy wyjaśnić pewną sprawę, która zrobiła z nas pośmiewisko w szkole — powiedział łagodnym tonem Kacper, choć Adam zdawał sobie sprawę z faktu, iż jest to cisza przed burzą.

— To znaczy, sprawę pewnych kanapek, które dla nas przyrządziłeś — dodał Franek.

— Chłopaki, ale przecież kanapki przeznaczone dla was sam zjadłem i nic mi nie było — starał się bronić Adam.

— Wiedziałeś, pajacu, że nie lubimy kanapek z sałatą i specjalnie machałeś nam przed nosem tymi z szynką i jajkami. Myślałeś, że jesteśmy tacy głupi, żeby się… to znaczy… no, że… wykorzystałeś sytuację, żeby nas zatruć i za to dziś spotka cię surowa kara.

Na tę groźną deklarację Kacpra Adam znów zaczął rozglądać się nerwowo dookoła, wciąż licząc na pomoc starszych kolegów. Wszak był z nimi umówiony i powinni już tu być od co najmniej kwadransa.

— Widzę, że usilnie kogoś wypatrujesz — stwierdził drwiącym tonem Franek. — Ale jest trochę za wcześnie na nich.

— Jak to za… na co za wcześnie? — wydukał całkowicie zrezygnowany Adam.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 52